Blisko ludziW piątek na ginekologii zdawała egzamin, w poniedziałek - rodziła. W jej zawodzie nie ma wolnego

W piątek na ginekologii zdawała egzamin, w poniedziałek - rodziła. W jej zawodzie nie ma wolnego

W piątek na ginekologii zdawała egzamin, w poniedziałek - rodziła. W jej zawodzie nie ma wolnego
Źródło zdjęć: © fot. archiwum prywatne
Anna Moczydłowska
20.10.2017 09:40, aktualizacja: 01.03.2022 13:13

Ich praca liczona jest w dniach - a nie godzinach, jak w większości zawodów. Stawka za godzinę - nie większa niż pracownika restauracji typu fast food. Cena błędnej decyzji - ludzkie życie. A mimo to są w Polsce tacy, którzy, przepełnieni ideałami, chcą zostać lekarzami. Wśród nich Katarzyna Woźniak, 24-letnia mama dwójki chłopców i autorka medycznego kanału na YouTube "Mama i stetoskop". O tym, jak wiele przyszło - i jeszcze przyjdzie - jej poświęcić, by zostać lekarzem, wie tylko ona sama.

Anna Moczydłowska, Wirtualna Polska: Z bliska obserwujesz polskich lekarzy. Sama też niedługo dołączysz do ich grona. Przepracowani, zdesperowani i pragnący zmiany - faktycznie tacy są ci, z którymi stykasz się na co dzień?

Katarzyna Woźniak: Odpowiem tak: w poniedziałek z samego rana mam zajęcia z bardzo miłą panią doktor. Pojawia się w szpitalu o godzinie ósmej. Kiedy kończę o trzynastej, ona nadal tam jest i zajmuje się pacjentami. W międzyczasie w rozmowie wychodzi, że doktor ma także popołudniowy dyżur. Gdy przychodzę we wtorek z rana, a później opuszczam szpital, cały czas widzę tę samą lekarkę.

Ja dopiero przekonam się, czy będę tak potrafiła. To wielka sztuka umieć odłożyć swoje życie i swoje potrzeby na rzecz pracy oraz pacjentów. Tym bardziej przykro słucha mi się, że "lekarze to siedzą sobie na zapleczu i piją kawę". Tak nie jest, oni rzadko kiedy mają chwilę żeby w ogóle usiąść. Często za to jest tak, że pacjentami na całym oddziale zajmuje się jeden rezydent i to od niego zależy wszystko. Czasami zastanawiam się, jak oni to robią, że są w stanie pracować 2-3 dni pod rząd. Mam wrażenie, że to cyborgi, nie ludzie. Nie liczą pracy w godzinach, a w dniach.

Jest szansa, żeby tacy lekarze byli jeszcze mili i pomocni?

Wśród ludzi pokutuje mit o nieludzkich i niemiłych lekarzach, a tymczasem moje obserwacje są zupełnie inne. Większość poznanych przeze mnie medyków stawia pacjenta na pierwszym miejscu i ma w sobie dużo empatii. Potrafią uśmiechać się do pacjenta w czasie wizyty, a dopiero po jego wyjściu przyznać, że od dziesięciu godzin nie mieli nic w ustach. Często ukrywają przed światem swoje ludzkie potrzeby, a niestety zmęczenie w tej branży jest wszechobecne. Nikogo nie interesuje, że przepracowany młody lekarz jest bardziej podatny na popełnianie błędów. Bez względu na to, sam odpowiada za swoje decyzje. Gdyby coś się stało, wina zawsze jest po jego stronie.

Słyszy się, że czasami medycy przychodzą na dyżury chorzy i sami podają sobie wówczas kroplówki. To prawda?

Nigdy czegoś takiego nie widziałam. Może dlatego, ze pracuję wśród młodej kadry, która wciąż ma silne organizmy. Niestety nie jest to wykluczone i nie zdziwiłoby mnie, gdyby takie przypadki faktycznie się zdarzały. Nieraz widziałam za to lekarzy, którzy przychodzą do pracy pomimo osłabienia oraz złego samopoczucia i muszą zostać na dyżurze, bo po prostu nie ma nikogo, kto mógłby ich zastąpić. W tym zawodzie tak naprawdę nie ma możliwości, żeby być niedysponowanym. Nie ma zwolnień bez konsekwencji. Tak też jest już na poziomie studiów. Jeśli się zwolnię, muszę odrobić to w innym terminie, a zajęć jest tak dużo, że w zasadzie jest to nierealne. Kilkudniową nieobecność da się jeszcze jakoś odrobić wieczorami, ale każda dłuższa choroba oznacza kompletny brak życia przez kolejne tygodnie. Wiemy o tym wszyscy, a na egzaminy przychodzą osoby chore, z gipsem na nodze albo w zaawansowanej ciąży.

Obraz
© fot. archiwum prywatne

Jak ty?

Tak (śmiech). W prawdzie pierwsze dziecko urodziłam we wrześniu, więc końcówkę ciąży miałam wolną. Na uczelnię wróciłam, gdy mój synek miał dwa tygodnie. Pamiętam, że co kilka godzin przyjeżdżałam do domu go nakarmić. W drugiej ciąży jednak studiowałam już do samego rozwiązania. W piątek byłam na zajęciach z ginekologii, a w poniedziałek na ten sam oddział przyjechałam rodzić. Poród odbył się akurat podczas tygodniowej przerwy pod koniec maja. To był okres pomiędzy zakończeniem zajęć, a rozpoczęciem egzaminów. Wstrzeliłam się idealnie. Później już "tylko" musiałam uczyć się z noworodkiem na ręku i wychodzić na kilka godzin na egzaminy. Wakacje były jednocześnie moim urlopem macierzyńskim. Miałam dużo szczęścia, bo byłam w zdrowej, fizjologicznej ciąży. Gdybym musiała leżeć, nie obeszłoby się bez rocznego urlopu. Nieobecność, na przykład miesięczna, nie wchodzi w grę, bo po prostu nie ma jak tego odrobić.

Nie żałujesz wyboru medycyny?

Nie ma co demonizować tego kierunku, ale są to z pewnością studia dla pracowitych. Po pierwsze, nie da się studiować kierunków medycznych zaocznie. Ja studiuję na szóstym roku, mam zajęcia od poniedziałku do piątku. To rok nauczania praktycznego. Codziennie od 8 do 13 jestem w szpitalu. Mniej więcej co miesiąc zmieniam oddział. Moimi nauczycielami są rezydenci i starsi specjaliści. Ja wciąż jeszcze nie wiem, jakim lekarzem chcę być. Mniej więcej co miesiąc zmieniam zdanie, bo ten wybór to ogromna odpowiedzialność. Jest za to kilka specjalizacji, które na wstępie odrzuciłam. Nie czuję się na przykład na siłach, by być chirurgiem czy ortopedą, bo to bardzo ciężka praca fizyczna. Obecnie uczę się na oddziale pediatrycznym. Kontakt z dziećmi sprawia mi dużą przyjemność, ale przypadki chorób maluchów łapią za serce mocniej niż inne. To praca, którą zabiera się ze sobą do domu. Nie wiem, czy nie jestem zbyt uczuciowa na pracę z dziećmi, bo do każdego podchodzę jak do swojego.

Sama jesteś mamą dwóch chłopców. Za rok kończysz studia. Dwa tak duże wyzwania da się w ogóle pogodzić?

Mój młodszy ma 1,5 roku, a starszy 3 lata. Mam to szczęście, że mąż angażuje się w opiekę nad dziećmi, bo pogodzenie macierzyństwa z nauką jest dużym wyzwaniem. W zasadzie nie mam czasu dla siebie, a każdy dzień musi być przemyślany co do minuty. Teraz to mój mąż pracuje więcej, ale myślę, że za dwa lata role się odwrócą. Coraz bardziej natomiast utwierdzam się w przekonaniu, że urodzenie dzieci w czasie studiów było dobrą decyzją. Przeraża mnie jednak myśl, że wybrana przeze mnie ścieżka może sprawić, że będę wychodzić z domu, gdy moje dzieci jeszcze śpią, a wracać, kiedy już śpią.

Co czeka cię po studiach?

Po studiach muszę odbyć obowiązkowy rok stażu. Pracuje się już wtedy na oddziale jako lekarz, ale nie można dorabiać poza szpitalem. Po tym roku można w końcu zacząć rezydenturę. Staż jest płatny około 1400 złotych. Może ciut więcej, bo co roku są kilkuzłotowe podwyżki. Przez cały okres stażu pracuje się dokładnie 7 godzin i 35 minut dziennie. Dodatkowo trzeba wypracować dziesięć dodatkowych godzin w tygodniu. Jeśli podzielić to na pięć dni, wychodzi około dziesięciu godzin dziennie. Po upływie tych trzynastu miesięcy trzeba wybrać specjalizację i jeszcze się na nią dostać. Do samej rezydentury zostały mi dwa lata.

Obraz
© fot. archiwum prywatne

Studia, wychowanie dzieci… Jakby tego było mało powoli zdobywasz popularność w sieci jako "mama ze stetoskopem". Poprzez YouTube chcesz edukować, obalać mity, odczarowywać stereotyp lekarza?

Wszystko po trochu. Przerażające jest, ile w sieci można znaleźć nieprawdziwych informacji na temat naszego zdrowia. Wiele osób woli nie wiedzieć, wybiera metody zwane "alternatywnymi" lub "naturalnymi" o niepotwierdzonej skuteczności i korzysta z forów internetowych zamiast z porady lekarza. Staram się być dla tego wszystkiego przeciwwagą. Mam misję, aby profilaktyką choć odrobinę zmniejszać liczbę pacjentów w przepełnionych obecnie szpitalach. Do treści filmów inspiruje mnie życie. Gdy jestem przeziębiona, nagrywam o przeziębieniu. Gdy jestem niewyspana, nagrywam o śnie. Staram się odpowiadać na pytania ludzi zanim jeszcze je zadadzą. Dopiero teraz, na szóstym roku studiów, wykształciło się we mnie sito, dzięki któremu jestem w stanie odróżnić rzetelne informację od tych wyssanych z palca. Osoba nie związana w żaden sposób z medycyną może mieć z tym problem.

Naprawdę jest tak źle z naszą świadomością?

Byłam świadkiem wielu absurdalnych sytuacji. Kobieta czując guzek w piersi od dwóch lat, bała się pójść do lekarza, gdyż wyczytała w internecie, że "lepiej nie ruszać, bo jeszcze coś się stanie". Wolała ignorować problem. Wśród pacjentów krążą opowieści o tym, jak to sąsiadka pana Mirka poszła do lekarza i zaraz potem zmarła. Oczywiście to wina lekarza. Bo chcąc obarczyć kogoś winą za to, co się stało, najczęściej obrywa właśnie lekarz.

A ty nie obrywasz od internautów i zwolenników "naturalnych metod"?

Mocny hejt spotkał mnie, gdy napisałam o szczepionkach. Teraz modne jest nieszczepienie dzieci, choć można tym wyrządzić dużo krzywdy. Spróbuj wpisać w Google hasło "szczepionki". Zdecydowana większość dobrze wypozycjonowanych stron będzie mówiła o ich szkodliwości. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta: lekarze nie mają czasu zakładać takich stron i pisać sprostowań nieprawdziwych informacji. Podobnie ze zdrowym odżywaniem czy ćwiczeniami fizycznymi - kiedy w czasie 15-minutowej wizyty, połowę czasu zajmuje wypełnienie papierów, nie ma czasu przekazać pacjentowi, że lepiej zapobiegać niż leczyć. Ludzie zresztą często bardziej niż leczenia oczekują rozmowy. Na to niestety często brakuje czasu, dlatego lekarze są brani za osoby nieuprzejme i naburmuszone. A to efekt wiecznego pośpiechu, gnania i konieczności wpasowywania się w określone ramy czasowe.

Ograniczenie formalności to zresztą jeden z postulatów protestujących lekarzy.

Oczywiście. Wielu z nas chodzi w koszulach z napisem "Popieram protest głodowy lekarzy". I nie są to wcale tylko osoby młode na specjalizacji, które dopiero zaczynają swoją ścieżkę zawodową. Nosi je wielu doświadczonych lekarzy, mających bogaty dorobek naukowy. Uważają, że trzeba działać. Choć oni sami są obecnie w najlepszym okresie swojej kariery, wiedzą, co przeszli, by znaleźć się w tym miejscu. Chcą, by młodemu pokoleniu było łatwiej.

Który z postulatów lekarzy jest najważniejszy?

Zwiększenie nakładów na ochronę zdrowia do poziomu nie mniejszego niż 6,8 procenta PKB. Robiąc to, zrealizowane zostałyby wszystkie pozostałe postulaty. Byłoby więcej pieniędzy, więc możliwe byłoby zatrudnienie większej liczby lekarzy i danie im sensowniejszych pensji. To zmniejszyłoby kolejki. W systemie brakuje pieniędzy i próbuje się oszczędzać je za wszelką cenę. Tylko dzięki poświęceniu lekarzy, wszystko stoi jeszcze na nogach. Te nogi są już jednak coraz słabsze.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (36)
Zobacz także