W Polsce drastycznie spadła dzietność. "Będzie to rodzić problemy i napięcia"
Według danych opublikowanych 23 marca przez GUS w ostatnich miesiącach (konkretnie w grudniu i styczniu) przyszło na świat dużo mniej dzieci niż w latach ubiegłych. - Nie "baby boom" a "baby doom" – skomentował wyniki badań Łukasz Kozłowski, Główny Ekonomista Federacji Przedsiębiorców Polskich.
Wiosną ubiegłego roku media zostały zdominowane przez jeden temat – pandemię. Wśród poruszanych w kontekście tego zjawiska wątków znalazła się również dzietność. Wielu ekspertów wieszczyło wówczas pandemiczny baby boom – rzekomy efekt zamknięcia w domach i mieszkaniach.
Najgorszy wynik od 18 lat
Niestety, rzeczywistość brutalnie zweryfikowała te prognozy – w Biuletynie Statystycznym wydanym przez GUS czytamy, że w styczniu 2021 roku przyszło na świat zaledwie 25 tys. dzieci, czyli o jedną czwartą mniej niż w styczniu w roku ubiegłym. Tak niski wynik zanotowano ostatnio 18 lat temu! Natomiast suma urodzeń za ostatnie 12 miesięcy to 347,1 tysiąca, co jest najniższym wynikiem od czasów drugiej wojny światowej.
Problem jest zatem widoczny, a zebrane dane dotyczące urodzeń mówią same za siebie. Jakie są jednak przyczyny rezygnacji z rodzicielstwa lub odkładania decyzji o posiadaniu dziecka na później?
Programy rządowe nie działają?
Z kwestiami ekonomicznymi wiąże się bezpośrednio kryzys na rynku mieszkaniowym. Jak wynika z badania przeprowadzonego przez Eurostat aż 2,4 miliony dorosłych Polaków w wieku 25-34 lat wciąż mieszka z rodzicami. Co więcej, o zapowiadanym na początku pandemii spadku cen mieszkań można na razie pomarzyć.
- Choć od roku wszem wobec zapowiadany jest kryzys, ceny nieruchomości cały czas znajdują się na wysokim poziomie. Osobiście nie zaobserwowałam wzrostu, ale o spadkach na razie nie może być mowy – potwierdza w rozmowie z WP Kobieta Aleksandra Danuta Romanek - założycielka marki ROOMSY od 12 lat zajmującej się sprzedażą nieruchomości.
Niepłodność - choroba cywilizacyjna
Podczas rozważań o spadku dzietności nie sposób zignorować problemu, jakim jest niepłodność, umieszczona przez Światową Organizację Zdrowia na liście chorób cywilizacyjnych. Polskie Towarzystwo Medycyny Rozrodu i Embriologii szacuje, że z tym problemem boryka się ok. 1,5 mln par, czyli aż ok. 20 proc. społeczeństwa w wieku reprodukcyjnym.
Optymizmem nie napawa w tym kontekście usunięcie leczenia niepłodności z listy celów Narodowego Programu Zdrowia na najbliższe lata, co stawia pod znakiem zapytania dofinansowanie metody in-vitro, z której korzysta w Polsce kilkanaście tysięcy par rocznie.
Wygoda na pierwszym miejscu
Jednak gdy zapytałam na jednej z facebookowych grup dla kobiet o powód rezygnacji z macierzyństwa lub odkładania go w czasie, dominowały odpowiedzi, w których argumentem była potrzeba wygodnego życia, samorozwoju oraz kontynuowania kariery zawodowej.
"Wolę zająć się sobą i partnerem w stu procentach, podróżować, pić w weekend rano kawę w spokoju, zająć się pracą i pasjami. Nie chcę ulec presji społeczeństwa na macierzyństwo. Nieszczęśliwa matka to nieszczęśliwe dziecko" - pisała pani Aleksandra.
"Bardzo doceniam, że mogę robić wszystko, co tylko chcę i że moje życie nie jest podporządkowane dziecku. Nadmiar pieniędzy mam dla siebie, część odkładam, a część wydaję na swoje przyjemności i zachcianki" – wtórowała jej pani Emilia.
Dzieci to wyzwanie dla planety
Wśród kobiet, które zabrały głos, była też 37-letnia Magdalena z Krakowa, która dwa lata temu wzięła ślub. Choć w przeszłości myślała o dziecku, dziś jest pewna, że wybiera życie bez potomstwa. Jako główny powód swojej decyzji podaje troskę o przyszłość planety.
- Od wielu lat nie jemy z mężem mięsa, wprowadzamy w życie ekologiczne rozwiązania, troszczymy się o zwierzęta. Oboje z niepokojem przyglądamy się ociepleniu klimatu i zdajemy sobie sprawę z przeludnienia. Według raportu "Fossil CO2 and GHG emissions of all world countries 2019" opublikowanego przez Joint Research Centre działającego przy Komisji Europejskiej, każdy człowiek to dodatkowe 58,6 ton dwutlenku węgla w atmosferze. Nie można ignorować tego faktu - opowiada w rozmowie z WP Kobieta.
Spadek dzietności to długofalowy trend
Łukasz Kozłowski - Główny Ekonomista Federacji Przedsiębiorców Polskich – stawia hipotezę, że pandemia przyczyniła się do drastycznego spadku dzietności. W rozmowie z WP Kobieta stwierdza:
- W statystykach opublikowanych przez GUS 23 marca widzimy urodzenia dzieci poczętych wiosną ubiegłego roku, zatem w czasie pierwszej fali pandemii i ostrego lockdownu. Mówiło się wówczas, że bezrobocie w Polsce może podskoczyć do poziomu kilkunastu procent. Dla wielu par niepewne warunki ekonomiczne i brak jasnej perspektywy miały z pewnością wpływ na odłożenie w czasie starań o dziecko. Jednocześnie spadek dzietności, który odnotowano, wpisuje się w długofalowy trend spadku liczby urodzeń.
Kozłowski przypomina, że poziom dzietności w Polsce jest niski i wynosi ok. 1,4. Ekonomista wynik ten wiąże także z odłożonym w czasie efektem zmian demograficznych – osoby urodzone w wyżu demograficznym pierwszej połowy lat 80. zbliżają się do 40, a co za tym idzie coraz rzadziej decydują się na dziecko.
- Pokolenie lat 80. jest liczniejsze niż lat 90. i to przekładało się na wyższą liczbę urodzeń kilka lat temu. Nawet jeśli wskaźnik dzietności u ludzi urodzonych pod koniec lat 80. i w latach 90. byłby wyższy, liczba urodzeń i tak będzie spadać – tłumaczy ekspert.
Społeczeństwo się starzeje
Jednocześnie dodaje, że już teraz zaczynamy obserwować konsekwencje niżu demograficznego. – Wchodzimy w okres, kiedy niemożliwe będzie osiąganie dodatniego wskaźnika przyrostu naturalnego – będzie nas po prostu ubywać. Najbardziej widocznym efektem nie będzie jednak spadek liczby ludności Polski, bo to jednak powolny proces, ale zmiana struktury wiekowej naszego społeczeństwa – mówi.
Zdaniem Kozłowskiego coraz większy odsetek społeczeństwa będą stanowiły osoby starsze, które osiągnęły wiek emerytalny lub są bliskie jego osiągnięcia. To z kolei będzie rodziło szereg wyzwań dotyczących funkcjonowania systemu emerytalnego oraz systemu ochrony zdrowia.
- W starszym wieku zapotrzebowanie na świadczenia zdrowotne jest wielokrotnie wyższe niż wśród osób młodych. By zapewnić ten sam poziom jakości usług ochrony zdrowia, będziemy zmuszeni wydawać dużo więcej – przewiduje ekonomista.
Podobnie rzecz ma się z emeryturami: będzie rosła liczba emerytów, a malała ludzi aktywnych zawodowo, którzy na nie pracują.
- Będzie to rodzić problemy i napięcia - pojawia się pytanie, czy w takiej sytuacji nie będzie konieczne nałożenie wyższych składek na osoby młodsze, pracujące, co oczywiście będzie powodowało obniżenie ich dochodów. Ta perspektywa zmienia się trochę, ponieważ do Polski zaczęło napływać sporo migrantów. Jednak w większości są to osoby pracujące w naszym kraju tylko okresowo – podsumowuje Kozłowski.