Budujmy solidarność. Jeśli nie dla nas, to dla dzieci. Tylko one powinny się liczyć [FELIETON]
Wiem, co czują dziś tysiące rodziców, którzy właśnie usłyszeli, że od poniedziałku ich życie ponownie się zmienia. Lista pojawiających się w ich głowach emocji jest bardzo podobna, choć być może kolejność jest inna. Bo opieka nad dziećmi to spore wyzwanie.
17.03.2021 19:13
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Dzieci od 20 marca do 9 kwietnia zostają w domach w ramach nauki zdalnej.
Tak, to zła wiadomość. Dla wielu rodziców. I tych, którzy pracują stacjonarnie, i tych, którzy mogą dziś szczęśliwie wykonywać swoje obowiązki zdalnie. Nikt jednak nie mówił i nie obiecywał, że będzie inaczej.
Bo nikt nie jest w stanie przewidzieć z pełną precyzją, co nas czeka. Koronawirus jest nieprzewidywalny, nieobliczalny. Możemy zaledwie domniemywać, co będzie za chwilę i podejmować decyzje na bieżąco. Ratować ludzi, zabezpieczyć starszych, zadbać o dzieci.
Wiem, co czują dziś tysiące rodziców, którzy właśnie usłyszeli, że od poniedziałku ich życie ponownie się zmienia. Lista pojawiających się w ich głowach emocji jest bardzo podobna, choć być może kolejność jest inna. Bo opieka nad dziećmi to spore wyzwanie.
Pierwsze uczucie po wysłuchaniu słów ministra Niedzielskiego to złość. Jak zorganizować znowu życie rodziny i pogodzić spotkania teamsowo-szkolne z pracowniczymi? Jak skupić się, gdy jedno z dzieci krzyczy: "Mamo, znowu komputer mi się zawiesił", a drugie woła: "Mamo, mam przerwę dziesięciominutową, jestem głodny, co jest na obiad?'. Wściekłość, dlaczego nie możemy żyć normalnie, a wszystko tak przeraźliwie się gmatwa i co gorsze, nie widać końca.
Potem pojawia się strach. Z dwóch powodów. Pierwszy i najważniejszy lęk to jak kolejny lockdown wpłynie na psychikę dzieci. Czy tym razem już się nie podniosą, czy są jednak silniejsze, niż myślimy? Dla części rodziców to realny paraliżujący strach, czy ich syn, czy córka, którzy w ostatnich tygodniach odzyskali spokój i stabilizację, znowu nie wpadną w otchłań samotności nauki zdalnej. Czy leki antydepresyjne okażą się wystarczające, by przetrwać kolejne trzy tygodnie rozłąki z rówieśnikami? Obawy rodziców związane są też z ich życiem zawodowym. Czy pracodawca zrozumie kolejne zwolnienia na dziecko, zasiłki opiekuńcze i to, że w czasie spotkania za naszymi plecami chodzi drugoklasista, który wymaga od nas pomocy tu i teraz? Zważywszy na to, że empatia po rocznej pandemii jest towarem deficytowym, nie jest to lęk nieuzasadniony.
Kolejny etap to analiza, dlaczego doszło do takiej sytuacji. 25 tys. nowych zakażonych osób, 453 pacjentów zmarło. Tu nie potrzeba pogłębionego śledztwa, by zrozumieć, dlaczego rząd podejmuje takie, a nie inne decyzje. Czy jest tu przestrzeń na dyskusję, czy za wcześnie zamykamy szkoły, czy może za późno? Pewnie tak, choć wiadomo, że zasada jest taka, że każdy akurat w tym sporze ma rację. Nigdy nie będzie dobrego rozwiązania, bo interesy ludzi są w tej kwestii wyjątkowo sprzeczne i co warto podkreślić, uzasadnione. Wszystko zależy od tego, czy patrzymy na zdrowie, czy na to, co włożyć do garnka.
I na tym etapie następuje rozłam wśród rodziców. Emocje wariują w zależności od tego, czy wykazujemy zrozumienie, czy zaprzeczenie.
Część uzna decyzję ministra zdrowia za słuszną. Zwłaszcza w taki sposób podejdą do tego ci, którzy w ostatnim roku stracili kogoś bliskiego. Dla nich to taka oczywista oczywistość. Jest źle, to działamy. Chronimy się, szykujemy szpitale, ograniczamy kontakty. Nie chcemy kolejnych pogrzebów, gdy nad trumną może płakać ograniczona liczba osób, a ciała zmarłego nigdy nie zobaczymy, mignie nam zaledwie zarys jego ciała w czarnym foliowym worku.
Część rodziców powie jednak… znowu chcą nas ubezwłasnowolnić. Nie ma COVIDA. Nie zaraziłem się przez rok, nikt z naszych bliskich też nie złapał tego wirusa, nie wierzymy, że ta pandemia to nie jest zwykły spisek, który kiedyś wyjdzie na jaw. Dajcie nam żyć, otwórzcie szkoły, hotele i restauracje. Zabijacie polską gospodarkę i dzieci, bo one też tracą na tych waszych szwindlach.
I nadchodzi czas na ostatnią emocję. Miłość do dziecka.
Ten cholerny rząd. Ten cholerny COVID.
Czy taką narrację chcemy budować w młodych ludziach? Czy tak chcemy, by postrzegały walkę z niewidzialnym, choć nazwanym wrogiem, który niewiele robi sobie z naszych działań już po raz trzeci? Rodzice czasem nie zdają sobie sprawy z tego, jak ich pociechy chłoną i zapamiętują podejście swych opiekunów do życia społecznego. Dlaczego jedne dzieci potrafią zachować się w miejscach publicznych, dezynfekują ręce i dbają, by maseczka była na ich nosie, a nie na szyi, a inne wyśmiewają dzieci chodzące w kagańcach i powtarzają jak mantrę – tata mówi, że COVID to ściema i my jeździliśmy na nartach, jak było to zakazane?
Dziś na takie różnicowanie nie ma przestrzeni. I nie powinno być. Teraz musimy budować solidarność. Jeśli nie dla dzieci i reszty Polaków, którzy chcą walczyć o zdrowie i życie bliskich, to może choć po to, by dzieci szybciej wróciły do szkół i dały rodzicom święty spokój. Niech każdy wybierze sobie to, co dla niego będzie większą wartością i motywacją.