"Walkiria", czyli wspomnienia brunatnego munduru
Tom Cruise w „Walkirii” wygląda jak ta lala. I tak samo, niestety, gra. Sztuczne oko jego bohatera spoziera na nas żywiej niż on sam.
12.02.2009 | aktual.: 28.06.2010 12:28
Tom Cruise w „Walkirii” wygląda jak ta lala. I tak samo, niestety, gra. Sztuczne oko jego bohatera spoziera na nas żywiej niż on sam.
Walkirie mają szczęście: muzycznie unieśmiertelnił je Wagner, filmowo Coppola. Wiele zapomnianych boginek mogłoby pomarzyć o ich sławie. I oto Bryan Singer przywołuje je raz jeszcze w dziwacznym filmie o nieudanym zamachu na Hitlera z lipca 1944 roku. Mózgiem spisku jest pułkownik Claus von Stauffenberg. Okaleczony w Afryce Północnej, rozczarowany Führerem i zatroskany o Niemcy stanowi moralne centrum filmu, wokół którego krążą pozostałe postaci – to przyjazne, to wrogie planowi obalenia Wodza. Gdybyż tylko grający tę rolę Tom Cruise stanowił na dodatek centrum aktorskie! Niestety, każdy z jego licznych satelitów kradnie mu sceny – jedni dyskretną ironią, jak Eddie Izzard; inni tłumioną wściekłością, jak Tom Wilkinson. W pewnym momencie nawet szklane oko noszone przez Stauffenberga w puzderku zdaje się łypać na nas z większą sugestywnością od woskowego Cruise’a (choć jest swoistym osiągnięciem, że uczesanie aktora z pierwszych scen odmładza go na tyle, by dało się pomylić „Walkirię” z „Top Gun”). Singer
(„Powrót Supermana-”) – jeden z nielicznych otwarcie homoseksualnych twórców kina akcji – ma świetne oko do męskiej urody i wykorzystuje w pełni estetyczne możliwości, jakie od zawsze oferował twórcom nazistowski sztafaż (niedawno dał się uwieść nawet sam Frank Miller w „The Spirit”). Lśniące oficerki, nienaganne mundury, symetria i wypolerowane posadzki – wszystko to gra na korzyść „Walkirii”, bo zdaje się korespondować z wyobraźnią reżysera. Sam scenariusz, niestety, jest jak bomba zdetonowana w połowie filmu: za mocny, by go zignorować; za słaby, by dopiąć celu.
Kiedy technik objaśnia Stauffenbergowi mechanizm specjalnego zapalnika, ten ostatni grymasi, że czas wybuchu jest określony nie dość precyzyjnie. W odpowiedzi słyszy: „Panie pułkowniku, ten zapalnik jest wielkości długopisu: albo mały rozmiar, albo precyzja!”. Publiczność z iPodami w kieszeniach docenia ironię – szkoda jednak, że Singer uwierzył swemu bohaterowi. Wybrał elegancję formy, rezygnując z precyzji treści. I nikt po seansie nie wątpi, że prawdziwą Walkirię spotka tylko przy następnym oglądaniu „Czasu Apokalipsy”.
+++ „Walkiria”, reż. Bryan Singer, USA 2008, 120’, Imperial Cinepix, premiera 13 lutego