Wielkie marzenie najgorszej śpiewaczki wszech czasów
06.05.2016 15:59, aktual.: 06.05.2016 16:39
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
- Ludzie mogą mówić, że nie potrafię śpiewać. Ale nikt nie może nigdy powiedzieć, że nie śpiewałam – mawiała. Była Boską Florence nowojorskiej elity. Kochała muzykę, tylko muzyka nie przepadała za nią. Dziś uważana jest za jedną z najgorszych śpiewaczek świata. I tak od 72 lat nikt nie może jej w tym zdetronizować. Kim była słynna Florence Foster Jenkins?
Dawid Bowie, kiedy poproszono go o wybranie najważniejszych według niego zjawisk w muzyce, wybrał m.in. Strawińskiego i jego „Święto wiosny”, The Fugs, Harry’ego Partcha i „Delusion Of Fury”. Ale wśród znakomitych muzyków znalazła się też Florence.
– Madame Jenkins była bogata, towarzyska i oddana operze. Była też bardzo nieświadoma tego, że wydaje z siebie najgorsze możliwe dźwięki. Swoim potwornym głosem zaszczycała nowojorczyków na prywatnych recitalach dla szczęśliwców. Kiedy śpiewała, wyrzucała z koszyka czerwone róże, a potem i kosz dzielił ich los. Powinniście się obawiać, naprawdę obawiać – pisał muzyk.
Urodziła się latem 1868 roku w Wilkes-Barre w USA. Miasto było sercem stanowego przemysłu. Jedni się bogacili na handlu, większość jednak pracowała za głodowe stawki w kopali węgla. Rodzina przyszłej śpiewaczki należała do miejscowej arystokracji. Jej ojciec, Charles Dorrance Foster, kontrolował kilka ważnych firm i Wyoming National Bank. Mała Florence żyła więc jak w bajce. Miała wszystko, co tylko chciała. Rodzice zaplanowali dla niej typowe życie salonowej arystokratki. Miała uczyć się w domu, a w wolnych chwilach szkolić się w grze na instrumentach.
Dziewczynka pokochała szczególnie grę na pianinie. Gdy miała zaledwie 8 lat, nadarzyła się okazja, by pierwszy raz zagrać publicznie. Mówiono o niej „Mała Pani Foster”. Rodzice przekonani byli, że mają w rodzinie muzycznego geniusza. Zgodziłby się wtedy z nimi nawet prezydent Rutherford B. Hayes, dla którego Florence miała okazję zagrać w Białym Domu. Nie była jeszcze nastolatką, a już miała ogromne sukcesy na koncie, których pozazdrościłby jej niejeden profesjonalista.
Wszystko dla śpiewania
Niedługo później pianino już jej nie wystarczało. Chciała śpiewać i to nie byle gdzie, tylko w operze. Jej marzenie o karierze śpiewaczki miało być szybko pogrzebane, bo ojciec odmówił opłacania jej lekcji. Nie wiadomo dlaczego, być może już wtedy wiedział, że córka znacznie lepiej wypada na scenie, kiedy nie musi wydawać z siebie dźwięków. Florence specjalnie się tym nie przejęła. Jeśli rodzice nie pozwolą jej grać, ona sama postara się spełnić swoje marzenie.
By tak się stało, uciekła do Filadelfii z 16 lat starszym od niej Frankiem Thorntonem Jenkinsem, który był lekarzem. Ojciec Florence był wściekły i wydziedziczył ją. Z Frankiem żyła kilkanaście lat, po czym się rozwiedli. Lekarz nie zostawił jej nic poza syfilisem, który później odbił się na jej zdrowiu do tego stopnia, że praktycznie wyłysiała.
Nie miała męża, pieniędzy i przyjaciół. Przez kilka lat żyła samotnie utrzymując się z uczenia gry na pianinie. Tylko i to los postanowił jej odebrać. Doznała ciężkiej kontuzji ramienia i o graniu mogła zapomnieć. Pomagała jej matka, Mary, za plecami swojego męża, który o córce nie chciał słyszeć. To dzięki jej wsparciu dziewczyna wróciła do muzykowania. Zaczęła udzielać lekcji śpiewu. Razem z matką wyjechała do Nowego Jorku, samego serca Ameryki. Nie żałowały sobie niczego. Zatrzymywały się tylko w luksusowych hotelach, a Florence zaczęła występować w lokalnych klubach. Gdy one świetnie się bawiły, Charles Foster umierał. Jego ostatnią wolą było to, by żona i córka podzieliły się majątkiem. Mógł mieć do niej żal, ale pod koniec życia chciał upewnić się, że będzie bezpieczna przynajmniej finansowo.
Za pieniądze ojca mogła zrobić wszystko, co tylko chciała. – Najważniejsi byli odpowiedni ludzie i odpowiednie miejsca – mówi Donald Collup w swoim filmie dokumentalnym o Florence Foster Jenkins.
Pieniądze otwierały jej wiele drzwi. Stała się przewodniczącą większości kobiecych klubów w mieście. Była też cenioną mecenaską sztuki. Niedługo później poznała wśród nowojorskiej elity aktora St. Claire’a Bayfielda, z którym zamieszkała w 1908 roku. Był romantyczny, przystojny, potrafił ją docenić. Podobała jej się jego arystokratyczna przeszłość, choć nie miał grosza przy duszy. Pobrali się kilka lat później i wprowadzili do niewielkiego mieszkania na poddaszu starej kamienicy. To była miłość jak z dobrze opłaconej komedii romantycznej z Hollywood.
Gdy Florence śpiewa...
Bayfield był już nie tylko jej mężem, ale też menadżerem. Gdy Mary zmarła, Florence miała jeszcze więcej pieniędzy, którymi mogła dysponować. Założyła swój własny klub – Verdi, gdzie organizowała swoje koncerty. Jak pisał po latach jej mąż, nie zdawała sobie sprawy, jak koszmarny był jej głos. Nie tylko dlatego, że nie miała słuchu, ona żyła swoją własną legendą. Coroczne recitale były wielkim wydarzeniem towarzyskim.
- Skrytykowanie jej przez kogoś z elity Manhattanu, byłoby dla niego jak samobójstwo. Tylko niewielu się na to odważyło – pisze brytyjski „Guardian”.
Kiedy dziś słucha się jej nagrań, trudno uwierzyć, że wszyscy ją uwielbiali. Jej zdolności rytmiczno-wokalne pozostawiały wiele do życzenia, a głos łamał się co kilka dźwięków. Nie miała dykcji ani talentu. Dla towarzystwa, które tak licznie przychodziło na jej występy, była doskonałą rozrywką. Jeśli dochodziły do niej te nieliczne słowa krytyki, uznawała je za przejawy zazdrości. Sama chętnie porównywała się do największych gwiazd muzyki tamtych lat.
- Ludzie mogą mówić, że nie potrafię śpiewać. Ale nikt nie może nigdy powiedzieć, że nie śpiewałam – mówiła.
Była prawdziwą gwiazdą swojej epoki i ekscentryczką, która niemal do końca życia nie przestawała zaskakiwać. Sama tworzyła swoje pstrokate stroje, podobno kiedyś po upadku w taksówce stwierdziła, że jest w stanie „wyciągnąć wyższe F niż poprzednio” i obdarowała kierowcę kosztownymi cygarami.
Florence w wieku 76 lat za żądanie publiczności wystąpiła w słynnym Carnegie Hall, mekce muzyków. Bilety rozeszły się na długo przed koncertem.
Zmarła miesiąc później, w listopadzie 1944 roku, w swojej rezydencji na Manhattanie. Zapomniano o niej na kilkanaście lat. Do jej nagrań odwoływali się czasem niektórzy artyści, by wreszcie jej historia zainspirowała Petera Quiltera do stworzenia komedii „Boska”. W Polsce znanej ze spektaklu Teatru Polonia, gdzie główna rola przypadła Krystynie Jandzie. W tym roku do kin weszły dwa filmy na podstawie jej życia – francuski „Marguerite” i „Boska Florence” z Meryl Streep.