Wielodzietność - patologia, brak dzieci - egoizm. Czy rzeczywiście?
Dwójka w przedszkolu, trzecie już poszło do szkoły, czwarte w brzuchu, do porodu dwa miesiące. Sąsiadki są życzliwe, pytają, co słychać, ale w osiedlowym sklepie kilka osób przygląda jej się z uwagą. Monika wyczuwa to napięcie, niemal słyszy niezadane pytania: „Znowu wpadka? Ile jeszcze tych dzieciaków sobie zrobicie?”
Czasem ktoś zapyta wprost, czy nie potrzebuje jakiejś pomocy. Skądże znowu, mąż dobrze zarabia, ona trochę pracuje z domu, tłumaczy teksty, pisze bloga, ma satysfakcję, że robi coś dla siebie, że nie wyszła z wprawy. Ale i tak dla otoczenia jest tylko kurą domową, gospodynią, która dba o dzieci, gotuje obiady i prasuje koszule męża.
Matka Polka hejtowana
Kto wykracza poza model 2+2, ewentualnie 2+1, musi się gęsto tłumaczyć. Rodzinie, znajomym, czasem także obcym.
„Nie wystarczyła tradycyjna parka, skąd pomysł na czwórkę czy piątkę dzieci? Czy zawiodła antykoncepcja? Czy partner zmusza do ciągłej prokreacji?"
Takie pytania pod adresem wielodzietnych kobiet nie są rzadkością. Te, które zrezygnowały z pracy zawodowej albo przeniosły działalność do domu, nieraz słyszą, że od ciągłego siedzenia przy dziecku „kaszka zalała im mózgi” i całkiem „zidiociały”. Przecież cały dzień spędzają z dziećmi, w głowie im tylko pieluchy, karmienie, ulubieni bohaterowie kreskówek.
- Jeżeli kobieta chce być matką, należy to uszanować. Niestety żyjemy w kulturze, która nie stwarza dobrego klimatu dla macierzyństwa. Kiedyś matki były na piedestale, teraz są hejtowane - mówi Wirtualnej Polsce Alina Petrowa-Wasilewska, autorka niedawno wydanej książki „Kapłanki czy kury?”.
**Zobacz także: Rekordy polskich rodzin
Jej bohaterki to kobiety spełnione, zadowolone z życia, szczęśliwe, bo - w większości - mają dużą rodzinę. Jak mówi autorka, wszystkie „z macierzyństwa uczyniły prawdziwą sztukę”. Nie jest to wcale proste, wymaga umiejętności logistycznych, przewidywania i reagowania w sytuacjach nagłych. Na przykład, gdy dzieci chorują czy popsuje się samochód. Wtedy, bywa, że pojawia się poczucie bezsilności, wrażenie, że na kolejny krok nie ma już siły. Ale „matka zawodowa” nie może się przecież poddać.
- Moje życie ma sens, choć wieczorem wysiadam - przyznaje Małgorzata Terlikowska, jedna z bohaterek książki „Kapłanki czy kury?”. Ma pięcioro dzieci, najstarsza córka ma 11 lat, najmłodsza - jest jeszcze przy piersi. O swoim macierzyństwie Terlikowska opowiada szczerze, nie lubi być nazywana kurą domową. Dlaczego o takich jak ona nie mówi się kapłanki życia domowego? W przeszłości tak właśnie nazywano matki poświęcające się wychowaniu potomstwa. - Dałam swoim dzieciom siebie, swój czas, nie muszą o niego żebrać, daję im coś ważnego - chwali się Terlikowska.
Gdy pracowała w Katolickiej Agencji Informacyjnej, a jej dyżury wypadały w niedzielę. pierworodna córka czekała niecierpliwie w domu. Dziś - razem z mężem Tomaszem - starają się niedziele poświęcać wyłącznie rodzinie. Idą razem do kościoła, na spacer, jedzą wspólnie obiad. Ale są przecież kobiety, które pracują siedem dni w tygodniu, nawet gdy mają małe dzieci. Terlikowska też przez to przechodziła. Teraz, po latach, na taki model na pewno by się nie zgodziła, bo - jak podkreśla - to zawsze odbija się negatywnie na dzieciach.
„Kiedy dzidziuś?”
Anna (nie chce podać swojego prawdziwego imienia i nazwiska) skończyła niedawno 40 lat, jest aktywna zawodowo, cały czas się rozwija. Dzieci nie ma, nigdy nie chciała. Decyzja o tym, że nie zostanie matką, była świadoma, przedyskutowana z mężem. Mówi, że nigdy jej nie żałowała, choć nie raz spotkała się z krytyką. Nie chodzi tylko o bliską rodzinę, o rodziców, którym „nie da wnuka”.
- Najbardziej bolą opinie koleżanek z pracy. Słyszałam już, że jestem egoistką, że myślę tylko o sobie, że ważniejsze są dla mnie podróże na koniec świata, niż wychowanie dziecka.
Na początku były podszyte troską pytania, czy ma problem z zajściem w ciążę i rady, do jakiego specjalisty mogłaby się udać, jakiej metody spróbować, by wreszcie rodzina się powiększyła. Później, gdy Anna odpowiadała po prostu: „nie planujemy dzieci”, reakcją było zdziwienie i chłód. No bo przecież to niemożliwe, by nie czuła instynktu macierzyńskiego! Zresztą jeśli chwilowo nie czuje, to zmieni się to na pewno, gdy weźmie na ręce słodkiego bobasa. Ale ona nie ma na to ochoty, prywatnie nie przepada za małymi dziećmi. Uwielbia za to swoją pracę, kocha męża, czuje się spełniona.
Nie jest w tym odosobniona. Marta, aktorka, jeszcze przed czterdziestką, także jest przekonana, że nie nadaje się na matkę. Podziwia koleżanki, które poświęciły się dzieciom, rodzinie, robiąc przerwę w karierze zawodowej, albo - co znacznie trudniejsze - próbując pogodzić obie role. Nie zamierza ich naśladować.
- Mogę grać matki w teatrze i filmie, ale w realnym życiu nic z tego. Kiedyś myślałam, że dojrzeję do myśli o macierzyństwie, teraz jednak jestem pewna, że to nie dla mnie - mówi Marta.
- Kobieta może się realizować na różne sposoby, ważne jest , żeby jej życie było twórcze, żeby przynosiło owoce. Wiem, że są panie, które uważają, że w macierzyństwie się nie spełnią, to ich wybór - podkreśla Alina Petrowa-Wasilewicz. Jej bohaterki poświęciły się wychowaniu dzieci, uważają, że to czyni z nich lepszych ludzi. Właśnie takich postaci szukała do swojej książki, a pomysł na nią zrodził się - jak mówi - z przekory.
Siedzą w domu, piłują pazury
- Chciałam pokazać kobiety, które mogłyby teraz robić oszałamiające kariery, ale wybrały zajęcie niedające im prestiżu – mówi autorka. Wybory jej bohaterek są kontrkulturowe. Macierzyństwa nie tylko się nie ceni, wiele kobiet uważa je wręcz za degradację i wypadnięcie z obiegu normalnego życia, marginalizację. Petrowa-Wasilewicz przytacza zasłyszaną opinię, że matka, która zrezygnuje z pracy i poświęci się całkowicie wychowaniu dziecka, kupuje sobie „bilet PKS na głęboką prowincję”. To koniec jej życia, przestaje się liczyć jako osoba, staje się kurą domową.
Rzeczywiście, trudno mówić o prestiżu i wysokiej randze prac domowych. Za tę aktywność Polki nie dostają wynagrodzenia, choć ich praca ma wymierną ekonomiczną wartość. Już kilka lat temu Fundacja MaMa oszacowała, że wykonywane w domu czynności kosztują co najmniej 2,5 tysiąca złotych miesięcznie. Kobiety podczas domowych obowiązków wykonują blisko dwieście różnych działań, wcielając się w ponad 20 profesji! Fundacja MaMa: praca w domu to też praca
A jednak, mimo tej niezwykle wymagającej misji, są zwykle postrzegane jako te, które „siedzą w domu”, choć – wie to każda zapracowana matka - o siedzeniu nie ma mowy. Czas goni, a lista zadań do wykonania jest bardzo długa.
O codziennym wyścigu z czasem wie dobrze dziennikarka Agata Puścikowska, mama piątki dzieci. Wspólnie z Dominiką Figurską opisały swoje doświadczenia w książce „I co my z tego mamy”. Przekonują, że można być kochającą wielodzietną matką i żoną, a jednocześnie - spełniać się jako zawodowo.
- Nieraz słyszałam, że my, duże rodziny, to jakaś patologia, margines, że robimy kolejne dzieci, bo nie mamy lepszego pomysłu na życie. Może tylko starsze kobiety odnoszą się do nas z szacunkiem, bo pamiętają czasy, gdy dzieci było w domu więcej niż jedno czy dwoje. Trzeba zmienić stosunek do rodzin wielodzietnych, trzeba afirmować wybór kobiet, które chcą mieć liczne potomstwo - mówi Puścikowska.
Ona sama zrobiła coś, co wydaje się niemożliwe - po urodzeniu trzeciego dziecka wróciła do pracy zawodowej. Dziś nazywa to najlepszą decyzją życia. Wie, że ma dużo szczęścia, bo pogodzenie tych ról jest bardzo trudnym zadaniem, wymaga wiele i od kobiety, i od jej partnera. Ale można i warto - przekonuje dziennikarka.
Mityczna „szklanka wody”
„Zobaczysz, będziesz żałować tego, że nie masz dzieci” - ten tekst Anna słyszała już tyle razy, że nawet zaczęła się zastanawiać, że może tak właśnie będzie. Na razie nie żałuje, jeśli już, to może tego, że tak długo wmawiała sobie, że jeszcze pomyśli o macierzyństwie. Tak było do 35. urodzin, po nich była już pewna, że nie chce być mamą. Bawią ją ostrzeżenia, że na starość nikt się nad nią nie pochyli i nie poda szklanki wody. Dobrze pamięta telewizyjny program z Marią Czubaszek, która celnie to skomentowała: skoro ma jej na starość zabraknąć szklanki wody, to kupiła sobie już cały baniak.
Dlaczego ludzie, którzy mają dzieci, nie mogą zrozumieć tych, którzy potomstwa nie mają? Bezdzietni z wyboru są postrzegani w stereotypowy sposób. Uważa się ich za niezadowolonych z życia samotników, ludzi chłodnych, bez emocji, zamkniętych w sobie, niepotrafiących stworzyć trwałych związków. Tymczasem badania wcale tego nie potwierdzają. Te prowadzone w Europie i Stanach Zjednoczonych dowodzą, że rodzicielstwo nie wpływa na poziom zadowolenia z życia. Co więcej – bezdzietne małżeństwa częściej niż te z dziećmi przyznają, że żyje im się bardzo dobrze.
W Polsce ludzie „wolni od dzieci” nie mają wcale lekko, pewnie dlatego, że zbyt mocno zakorzeniony jest tu kult rodziny i rodzicielstwa. Najtrudniej jest oczywiście kobietom, które otwarcie mówią, że nie chcą być matkami. Ale na krytykę i wścibskie pytania „życzliwych” narażone są także te, które wybrały wielodzietność. Ostatnio jednak jedne i drugie coraz częściej odpowiadają: to nasz wybór, nasze życie. Może warto wreszcie uszanować ich decyzje?