Blisko ludziWigilia w pojedynkę. Dowód na przegrane życie czy świadomy wybór?

Wigilia w pojedynkę. Dowód na przegrane życie czy świadomy wybór?

Święta spędzają samotnie. Sami siadają do wigilijnej kolacji, nie mają z kim podzielić się opłatkiem. Dla jednych dojmująca samotność w tak ważnym dniu to dowód na przegrane życie. Dla innych to świadomy wybór, dzięki któremu mają dodatkowe trzy dni wolnego na przyjemności i odpoczynek. Jaka jest samotność zależy od tego, jak się w niej urządzimy - przekonują psychologowie.

Wigilia w pojedynkę. Dowód na przegrane życie czy świadomy wybór?
Źródło zdjęć: © East News

24.12.2019 | aktual.: 24.12.2019 15:44

Gdyby Wojtkowi ktoś powiedział jeszcze trzy lata temu, że wigilia stanie się dla niego najsmutniejszym dniem w ciągu roku, nie uwierzyłby. Ale jeszcze wtedy miał żonę Asię, czwórkę dzieci - dwóch chłopaków i dziewczynki bliźniaczki, rodzinne święta u rodziców na południu Polski. Były one dla niego wyjątkowo wartościowe, ponieważ Wojtek jest osobą głęboko wierzącą, a właśnie chrześcijańskie wartości i obrządki były od zawsze kultywowane w jego rodzinnym domu.

Przyjęcie zaproszenia na wigilię to faux pas

Początkiem końca tej rodzinnej sielanki okazała się decyzja jego żony o pójściu do pracy. Podjęła ją w dniu swoich 40. urodzin. - Powiedziała, że nawychowywała się już dzieci i teraz chce wyjść z domu - wspomina Wojtek, 46-letni inżynier chemik. - Asia, mimo że skończyła Akademię Sztuk Pięknych, nigdy wcześniej nie pracowała. Żeby zdobyć jakiś zawód, zdecydowała się więc na kurs tatuażu, po którym od razu dostała pracę. Cieszyłem się jak dziecko, że jej tak świetnie idzie. Aż do momentu, gdy trzy miesiące później oświadczyła mi, że odchodzi… To był szok nie tylko dla mnie, ale dla wszystkich w naszej rodzinie, dla naszych przyjaciół. Okazało się, że żona przede mną ukrywała, że ma nowego faceta, jest zakochana i ani myśli o powrocie do domu.

Joanna zabrała dzieci do mieszkania, które zostawili jej rodzice; sami wyprowadzili się do ich całorocznego domu na Podlasiu. A Wojtek został sam. Jego siostra z rodziną mieszka w Anglii, rodzice w górach. - Spędzam wigilię sam, nigdzie nie wyjeżdżam, bo chcę zobaczyć dzieci w pierwszy dzień świąt. Nie mogę tego odpuścić, bo moja była już żona reglamentuje mi czas, w którym mogę spotkać się zwłaszcza z maluchami.

Wojtek nie przyjmuje też zaproszeń od znajomych w tym okresie. Dlaczego? Bo się wstydzi. Uważa, że w kraju, w którym Boże Narodzenie to najbardziej rodzinne święta, przyjęcie zaproszenia na wigilie to faux pas... - Gdy siadam sam do stołu, nie opuszcza mnie uczucie, że przegrałem życie - mówi ze smutkiem. - Bo skoro facet z czwórką dzieci jest sam w święta, to znaczy, że coś zepsuł… Dopiero na pasterce, gdy jestem wśród ludzi, pojawia się we mnie jakaś iskierka nadziei, że nie będę sam do końca życia.

"Nikomu nie byłam potrzebna"

Danusia, pielęgniarka, zwana przez współpracowników w szpitalu Dusią, nigdy nie była w związku. Dlaczego? - Chyba po pierwsze nie znalazł się na świecie taki, któremu bym się podobała, po drugie, jestem bardzo nieśmiała, skryta, wstydliwa - opowiada 58-letnia pielęgniarka. - Do tego praca i pacjenci tak mnie wciągnęli, że o kawalerach zapomniałam. Dość szybko zostałam sama na świecie. Rodziny moich rodziców zostały przetrzebione w czasie drugiej wojny światowej. Gdy ojciec zginął w wypadku, a matka umarła na raka, autentycznie zostałam na świecie sama. Mam podobno w RPA jakąś kuzynkę, ale nie wiem nawet, jak się nazywa.

Dusia, która jest w szpitalu lubiana zarówno przez pacjentów, jak i współpracowników, z niektórymi się zaprzyjaźniła. Najbardziej z Marysią, nieco starszą szefową bloku operacyjnego. Chodziła na święta do niej do domu i do jej rodziny. - Trochę się krępowałam, ale zawsze wszyscy byli dla mnie tacy życzliwi i mili, że przełamywałam wstyd - opowiada kobieta. - Ale gdy kolejny rok z rzędu dostałam pod choinkę pięć najtańszych dezodorantów, pomyślałam, że śmierdzę... A to przecież niemożliwe, bo jestem pedantką! Chyba po prostu nikomu nie przyszło do głowy, że coś innego może mnie ucieszyć - opowiada. - Byłam smutna, bo wiedziałam, że te prezenty to takie wrzucone w osiedlowym sklepie w ostatniej chwili najtańsze bezsensowne przedmioty. I nie chodziło oczywiście o prezenty... Tylko za ich sprawą zdałam sobie sprawę, że nie ma znaczenia, czy ja na tej wigilii jestem, czy mnie nie ma. I zdecydowałam więcej ich nie nachodzić. Moja przyjaciółka namawiała mnie potem wielokrotnie, żebym do nich przyszła, ale ja odmawiałam. Gdy Maria przeszła na emeryturę, kontakt nam się urwał.

Dusia, gdy jest sama w domu, płacze. Z powodu bezsilności, samotności, braku wiary w inny los. - Gdy byłam młodsza, jakoś tej samotności tak nie odczuwałam, teraz jest dla mnie najstraszniejsza rzeczą na świecie - Dusia ukradkiem ociera łzę. - A najgorsze jest to, że pewnie nie opuści mnie już do śmierci…

Samotne święta to największe szczęście

Czymś zupełnie innym samotność jest dla Grzegorza, 38-letniego dozorcy, anarchisty i muzyka niszowej kapeli rockowej w jednym. Odkąd pamięta, nie znosił świąt. Odmawiał brania udziału w rodzinnej wigilii, niespecjalnie interesowały go prezenty pod choinką. Dlaczego? - Po pierwsze nie znosiłem tych paskudnych potraw, które moja matka i babcia serowały ówcześnie biesiadnikom - opowiada z szelmowskim uśmiechem. - Po drugie, wszelkie prezenty, którymi chcieli mnie obdarować rodzice, były zupełnie dla mnie nieinteresujące. Chciałem od zawsze dostać gitarę elektryczną, a nie klocki lego, wolałam jako mały chemik konstruować bombę niż bawić się samochodzikami. A po trzecie, odkąd pamiętam, nie wierzyłem w to narodzenie Zbawiciela-Odkupiciela, niepokalane poczęcie i wstąpienie Matki Boskiej żywcem do nieba. Mimo że pochodzę z katolickiej rodziny, a moi rodzice są wierzący, jak od zawsze byłem odszczepieńcem.

Jak podkreśla Grzegorz, bardzo w sobie tę cechę chwali. Okres świąteczny uwielbia, ale dlatego, że może go spędzać, jak chce. - Zostaję w domu sam na trzy dni - opowiada. - To znaczy z naszym psem i trzema kotami. Moja dziewczyna jedzie do swoich rodziców na Mazury, lepi tak te pierogi i uciera mak, bo kocha to robić. Na szczęście ani ona, ani moi rodzice nie zmuszają mnie do gremialnego radowania się z narodzin Chrystusa. Jestem najszczęśliwszym facetem pod słońcem też dlatego, że nie muszę brać udziału w tych gusłach, które przecież należą do sfery sacrum. Tymczasem z powodu gigantycznych wydatków, masy żarcia i drogich prezentów trafiają prosto do profanum.

Dlaczego warto dbać o relacje?

- Boże Narodzenie w polskiej tradycji to najbardziej rodzinne święta. Istnieje silne przekonanie, że to jest czas, w którym nikt nie powinien być sam. Dodatkowe nakrycie dla samotnego wędrowca jest tego dowodem - mówi psycholożka Katarzyna Szymańska. - Nie znaczy to, że ludzie, którzy nie mają rodziny, są skazani na głębokie poczucie nieszczęścia, osamotnienia, odrzucenia. Wszystko zależy od tego, jakie mamy do świąt i przede wszystkim do siebie nastawienie. Nieprzyjmowanie zaproszenia od przyjaciół na tę uroczystą kolację może świadczyć o bardzo niskim poczuciu własnej wartości. To tak, jakby ktoś z powodu niepochlebnego myślenia o sobie, odbierał sobie prawo do szczęścia. Jeśli ktoś, kto jest na świecie rzeczywiście sam, nie ma żadnej rodziny, ale utrzymuje z niespokrewnionymi ludźmi relacje, może kolację wigilijną zorganizować u siebie i zaprosić podobne do sobie osoby. Wystarczy się rozejrzeć, bo ludzi samotnych jest naprawdę dużo. Może też otwarcie porozmawiać z najbliższymi przyjaciółmi, że chciałby ten dzień spędzić z nimi. Wiadomo, że może spotkać się z odmową, ale to nie koniec świata. Warto o świętach rozmawiać z przyjaciółmi i znajomymi wcześniej, nie zostawiać tego na ostatnia chwilę.

Zdaniem Katarzyny Szymańskiej lepiej, by osoba, która dostaje co roku takie same prezenty, obróciła tę sytuację w żart, a nie rezygnowała ze wspólnych świąt, zakładając, że podarowane jej prezenty są takimi, które ktoś robił na ostatnią chwilę. - Warto w takiej sytuacji zażartować pytając, czy dezodorant to sugestia dotycząca jej higieny osobistej. I powiedzieć otwarcie, że jeśli Święty Mikołaj w przyszłym roku będzie chciał jej coś podarować, to ucieszy ją zamiast pięciu dezodorantów ciekawa książka, balsam do ciała czy ładna apaszka. Nie warto robić z siebie cierpiętnika. Jeśli samotność nam doskwiera, zwróćmy się do bliskich osób po pomoc. A jeśli ktoś nie umie tego zrobić, wstydzi się, krępuje, to warto, żeby zastanowił się w towarzystwie terapeuty, dlaczego tak się dzieje. Nikt na samotność nie jest skazany.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (73)