Blisko ludziWojna na całego, czyli gdy sąsiad sąsiadowi zalezie za skórę

Wojna na całego, czyli gdy sąsiad sąsiadowi zalezie za skórę

Wojna na całego, czyli gdy sąsiad sąsiadowi zalezie za skórę
Źródło zdjęć: © Getty Images
10.01.2020 19:15, aktualizacja: 10.01.2020 19:55

Ukryta kamera, donosy na policję i do prokuratury, awantury na pół osiedla, rękoczyny – nie, to nie jest scenariusz serialu kryminalnego, ale efekt sąsiedzkich sprzeczek. Gdy ludzie mieszkający w jednym bloku nie umieją się porozumieć, może dojść do prawdziwie dantejskich scen, a powiedzenie "jak dobrze mieć sąsiada" wydaje się być nieskończenie ironicznym.

Zaczęło się od listu powieszonego w windzie. Anonim ostrzegał w nim, że jeśli stukoty, lanie wody w nocy i wyrzucanie śmieci przez balkon nie ustaną, sprawa trafi do administratora, na policję i do prokuratury. Nie wskazywał jednak, kogo konkretnie ma na myśli.

Kilka dni później zawisł kolejny list, w którym można było przeczytać: "Chamie, jeśli jeszcze raz cokolwiek wyleci z twojego balkonu, nie tylko trafisz na policję, ale przyniosę ci pod drzwi zawartość całego kontenera śmieci. Mam nagrania zrobione prywatną kamerą, jak wywalasz plastikowe butelki, pety i kartony po mleku i sokach na chodnik przed sklepem. Ostrzegam, że jeśli zobaczę to jeszcze raz, to dam ci w mordę, a śmieci upchnę w d…". Ktoś dopisał na tym liście długopisem "Fuck you". A ktoś inny "ŚMIERĆ".

Góra śmieci "w prezencie"

– Wtedy przestraszyliśmy się nie na żarty – opowiada 31-letnia Katarzyna, specjalistka od komunikacji, mieszkanka zamkniętego osiedla na warszawskich Kabatach. – Bo skoro sąsiedzi piszą tego typu listy do siebie w windzie, na dodatek anonimowo, to znaczy, że konflikt zaczyna sięgać zenitu. Bo co im teraz zostało? Chyba tylko donosy do służb i mordobicie – zastanawia się Katarzyna.

– Bezpośrednia rozmowa jest w takiej sytuacji znacznie lepsza, bo skuteczniejsza – uważa Katarzyna Szymańska, psycholożka. – Gdy komunikacja przebiega za pomocą anonimowych listów powieszonych w windzie, na których ktoś umieszcza wulgarne dopiski, trudno jest wejść na inny poziom komunikacji, zacząć porozumiewać się w inny sposób. Nie wiadomo, co druga strona tak naprawdę myśli. Wtedy łatwo o wzajemne posądzanie się o złe intencje i poziom agresji rośnie – dodaje.

Sprawa trafiła do administracji, która obiecała zająć się problemem. – Ale cisza, nikt nic nie wie. Listy z windy zniknęły – opowiada Katarzyna. – Wtedy na wycieraczce pod drzwiami sąsiada na drugim piętrze, rapera, pojawiła się wielka góra śmieci… Nie wiadomo skąd, bo nagrania z monitoringu nie pokazywały, by ktoś wnosił do budynku góry śmieci. Kamera jest zainstalowana tylko przy wejściu do klatki. Doszliśmy do wniosku, że ktoś musiał zbierać u siebie w mieszkaniu te śmieci, żeby je potem podrzucić sąsiadowi z drugiego. Tyle dobrego, że poznaliśmy jedną stronę konfliktu. Drugą poznaliśmy kilka dni później, okazał się nią żołnierz zawodowy z trzeciego, któremu ktoś w podziemnym garażu przedziurawił dwie opony w samochodzie – wspomina.

Kruchy rozejm?

Wtedy sprawa trafiła ponownie w administracji, ale także na policję. Doniesienie złożył żołnierz i wskazał w nim jako sprawcę sąsiada z drugiego piętra. – Dzielnicowy rozmawiał ze wszystkimi mieszkańcami. Okazało się, że wojskowemu przeszkadzają nocne kąpiele innych sąsiadów. Ma nadwrażliwy słuch i słyszy każdy szmer – opowiada Katarzyna.

– A raper z drugiego ma niefrasobliwych gości, którzy lubią sobie śmieci wywalić przez okno, czasem palą na klatce, słuchają muzyki w nocy i pan z trzeciego nie wytrzymywał tego nerwowo. Podobno doszło kiedyś między nimi do szarpaniny, ale niegroźnej. Psycholożka z szóstego wcieliła się w rolę negocjatorki i chyba zrobiła to z sukcesem. A ponieważ nie wykryto sprawcy przebicia opon i podrzucenia góry śmieci pod drzwiami, sprawa nie trafiła ani do prokuratury, ani sądu. Mamy zatem rozejm, choć obawiam się, że dość kruchy.

Gdy dziecko płacze non stop

Zdaniem Piotra i Marioli, mieszkańców starej kamienicy na warszawskim Mokotowie, ludzie, którym przeszkadza obecność za ścianą sąsiadów, powinni wyprowadzić się do domku za miastem. – Gdy ktoś kupuje mieszkanie, powinien oprócz informacji związanych z wysokością czynszu dostawać też szczegółowy opis zachowań sąsiedzkich, żeby uniknąć mieszkania przez ścianę z potworem – ironizuje 34-letni Piotr, który pracuje jako fotograf sesyjny. – Inaczej jest się narażonym na takie nieprzyjemności, jakie nas spotkały.

Piotr i Mariola po wprowadzeniu się do trzypokojowego mieszkania postanowili zrobić szybki remont – za dwa miesiące miał urodzić się ich syn. – Jak to z remontem bywa: miał być mały, wyszedł całkiem spory, musieliśmy wyburzyć jedną ścianę i w efekcie zamiast samego malowania, były grube roboty murarskie – opowiada Piotr. – Strasznie to przeszkadzało naszej sąsiadce. Waliła szczotką w rury, w sufit, pisała listy, które wieszała na klatce, ale nigdy do nas nie przyszła i nic nam wprost nie powiedziała – wspomina.

– Nigdy nie odpowiadała na nasze "dzień dobry". Gdy nas widziała na ulicy, odwracała głowę. Jednak najgorsze zaczęło się, gdy urodził się Mikołaj. Niestety małe dzieci płaczą, nasz synek nie odbiegał w tej kwestii od normy. Wtedy walenie w sufit, w rury przybrało zdecydowanie na sile – dodaje Mariola.

Policja i opieka społeczna na głowie

Któregoś wieczoru Piotr, zdenerwowany odgłosami szczotki walącej w rury, poszedł do sąsiadki i dzwonił, dopóki nie otworzyła. Wtedy na nią nakrzyczał. – Wiem, nie powinienem był tego robić, ale Mikołaj miał kolkę, płakał szóstą godzinę, myśleliśmy, że zwariujemy. Moja interwencja skończyła się gigantyczną awanturą, wszyscy pozostali sąsiedzi wyszli na klatkę, ktoś zagroził wezwaniem straży miejskiej.

Jak podkreśla Mariola, wtedy dopiero doszło do eskalacji konfliktu. – Któregoś dnia słyszę dzwonek do drzwi, otwieram, a tam dwóch mundurowych – wspomina kobieta. – Okazało się, że sąsiadka doniosła na nas, że katujemy dziecko, że ono płacze non stop, a u nas w domu mieszka patologia. I tak kilka razy. Musiałam policji udowadniać, że Mikołaj nienawidzi nawet na sekundę zostawać sam w pokoju, i że jak idę do toalety, a on siedzi sobie w swoim bujanym foteliku, to zaczyna drzeć się, gdy tylko zniknę mu z oczu. Z powodu tych donosów mieliśmy jeszcze wizytę pani z opieki społecznej. Ale na szczęście uwierzono nam, że nie katujemy dziecka. Poza tym Mikołaj chyba przejął się sytuacją, bo przestał tak się drzeć – dodaje z przekąsem Mariola.

Warto rozmawiać

– Urbanizacja doprowadziła do tego, że znacznie trudniej nawiązujemy relacje z sąsiadami. Nie mamy okazji poznać innych mieszkańców naszego domu. Czasy pożyczania soli lub jajka dawno minęły, a zwyczaj witania sąsiadów lub wkupywania się w ich łaski poprzez przyniesienie ciasta większości osób jest nieznany – twierdzi psycholożka Katarzyna Szymańska.

– Najłatwiej mają właściciele psów, którzy spotykają się na spacerach, lub rodzice małych dzieci, którzy mają okazję wpaść na siebie w żłobku, przedszkolu lub na pobliskim placu zabaw. Jeśli zna się sąsiadów, znacznie łatwiej jest się po pierwsze porozumieć, po drugie zrozumieć. Brak relacji, donoszenie na policję bez porozmawiania z sąsiadem, pisanie listów zazwyczaj tylko potęgują niechęć i agresję, a nie prowadzą do pojednania i co najważniejsze – rozwiązania problemu – wyjaśnia.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (283)
Zobacz także