Blisko ludziWojskowy dryl, czyli jak wychowuje się dzieci w Chinach?

Wojskowy dryl, czyli jak wychowuje się dzieci w Chinach?

Czy Wasi rodzice mówili wam, że jesteście głupi i beznadziejni? Czy byliście krytykowani, a nawet bici za każdą ocenę poniżej szóstki? Czy musieliście przez co najmniej godzinę dziennie grać na instrumencie? W naszej kulturze taki sposób wychowania uważany jest za patologię i pewnie wielu oskarżyłoby tak postępujących rodziców o przerost ambicji. W Chinach to coś zupełnie normalnego.

Wojskowy dryl, czyli jak wychowuje się dzieci w Chinach?
Źródło zdjęć: © Thinkstockphotos

Czy Wasi rodzice mówili wam, że jesteście głupi i beznadziejni? Czy byliście krytykowani, a nawet bici za każdą ocenę poniżej szóstki? Czy musieliście przez co najmniej godzinę dziennie grać na instrumencie? W naszej kulturze taki sposób wychowania uważany jest za patologię i pewnie wielu oskarżyłoby tak postępujących rodziców o przerost ambicji. W Chinach to coś zupełnie normalnego.

W naszej kulturze większość osób wychowuje dzieci w dość liberalny sposób. Pomijając skrajności, takie jak odchodzące do lamusa wychowanie bezstresowe, większość osób stara się liczyć z potrzebami młodego człowieka. Przeważnie pozwalamy dzieciom na samodzielny wybór przyjaciół i hobby, często przymykamy oko na gorsze oceny, jeżeli nie zdarzają się nagminnie. Wydaje się, iż jest to standardowy sposób wychowania, typowy dla większości cywilizowanych kultur. Nic bardziej mylnego.

Dyskusję na temat tego, jak wychowuje się chińskie dzieci, wywołała książka Amy Chua Bojowa pieśń tygrysicy, dostępna w Polsce od 14 marca 2011 roku. Autorka, córka chińskich emigrantów, wykładowczyni prawa na prestiżowym uniwersytecie Yale, opowiada o swoich kontrowersyjnych metodach wychowawczych. Chua wraz z małżonkiem stosowali wobec swoich córek metody dyscypliny rodem z Państwa Środka. Jak wygląda takie wychowanie?

Sztywne zasady czy pełen profesjonalizm?

Chua uważa, iż chińskie dzieci osiągają więcej sukcesów niż ich zachodni koledzy, ponieważ ich matki to „tygrysice”. Córki wykładowczyni, Sophia i Lulu, mają cały system nakazów i zakazów, których muszą przestrzegać. Mogą grać tylko na skrzypcach i fortepianie, muszą oddawać się temu zajęciu co najmniej godzinę dziennie. Matka wymaga od nich, żeby były najlepszymi uczennicami z każdego przedmiotu, oprócz gimnastyki i sztuki. Ponadto nie mogą nocować u koleżanek, występować w szkolnych przedstawieniach, oglądać telewizji, wybierać własnych zajęć pozalekcyjnych i dostawać ocen niższych niż szóstki.

- Dla mnie ważne jest, aby Sophia i Lulu nauczyły się płynnie posługiwać językiem mandaryńskim i angielskim i żeby przynosiły do domu same szóstki – twierdzi Amy Chua w wywiadzie dla Der Spiegel, na który powołuje się gazeta Forum. – Sophia w wieku 18 miesięcy znała alfabet. Kiedy inne dzieci uczyły się liczyć od jednego do dziesięciu, ja wprowadzałam już podstawowe działania arytmetyczne i liczby dziesiętne.

Potomkini chińskich emigrantów zaznacza, iż jej zdaniem amerykańskie dzieci są wychowywane zbyt liberalnie. Nie można biernie siedzieć i czekać, aż pewnego dnia dziecko zostanie geniuszem lub samo z siebie weźmie flet do ręki i zacznie grać. To kwestia postawienia przed nim odpowiednich wymagań. Być może maluch na początku poczuje się niezadowolony, ale w przyszłości jego cierpienia zostaną wynagrodzone.

Kim jest matka-tygrysica?
Trzeba pamiętać, że tygrysy to samotnicy. Wyjątkiem są matki opiekujące się młodymi. Matka-tygrysica chce dla swoich dzieci jak najlepiej, jednak nie uważa, żeby dobrym sposobem na osiągnięcie tego stanu było bierne przyglądanie się rozwojowi dziecka. – Oczywiście przekaz, jaki kierujemy do dzieci, nie powinien brzmieć: _ Jeśli nie będziesz przynosić do domu samych szóstek, nie będę cię już kochać_ - twierdzi Chua. – Przekaz powinien być następujący: Możesz dostawać szóstki, bo jesteś silnym, mądrym dzieckiem.

Wielu zastanawia się, jak odnoszą się do takich matek ich pociechy. Czy wojskowy dryl nie kończy się tym, iż dzieci zaczynają nienawidzić swoich rodziców? Chua twierdzi, iż nie jest to prawdą. Choć przyznaje, że czasami stosunki rodzice-dziecko ulegają ochłodzeniu, ostatecznie wychowankowie są wdzięczni swoim opiekunom za to, iż osiągnęły sukces. – Żadne zajęcie nie sprawia radości, jeżeli nie jest się w nim dobrym – tłumaczy autorka książki. – A na to trzeba ciężko pracować. Dlatego tak ważne jest, by nie zwracać uwagi na upodobania. To wymaga hartu, bo dziecko będzie się przeciwstawiać.

Mówi się, iż Amy Chua trafiła w czuły punkt amerykańskiego narodu, który pogrążony w kryzysie jest spychany na dalsze miejsce z powodu prężnie rozwijającej się gospodarki chińskiej. Młodzi Chińczycy od małego są przyzwyczajeni do ciężkiej pracy. Nic dziwnego, skoro na najlepszych uczelniach startuje nawet 200-300 osób na jedno miejsce. O wiele łatwiej dostać się na uczelnie zagraniczną i skończyć ją z wyróżnieniem. To wręcz nowy model kariery: młody Chińczyk jedzie do Stanów Zjednoczonych, jest idealnym studentem, a następnie zostaje wykładowcą na uczelni. Amy Chua uważa wręcz, iż rodzice w krajach Zachodu wychowują „tępy i pozbawiony inicjatywy plankton”.

Dzieci tygrysicy

Jak postrzegają swój los dzieci wychowywane w tak restrykcyjny sposób? O swoich przeżyciach opowiada dziennikarka Verna Yu dla The Daily Telegraph. Wspomina godziny spędzone na graniu na pianinie i niekończące się odrabianie zadań domowych. Podobno chińskie szkoły wręcz szczycą się faktem, jak dużo wymagają od swoich podopiecznych. Yu wspomina, że bała się przerw międzysemestralnych w obawie przed natłokiem pracy.

Dziennikarka twierdzi jednak, iż reżim domowy w pewnym stopniu odniósł skutek. – Nigdy nie byłam najlepszą uczennicą, ale moje osiągnięcia akademickie były zawsze powyżej przeciętnej – stwierdza Yu. – Presja wysokich oczekiwań zmusiła mnie do ciężkiej pracy. Jednocześnie już w młodym wieku zaszczepiono we mnie niepokój, że jeżeli kiepsko wypadnę, będę mieć kłopoty.

Dzieci Amy Chua również odniosły wiele sukcesów. Sophia w wieku 9 lat wygrała pierwszy konkurs muzyczny, a potem zagrała nawet w Carnegie Hall w Nowym Jorku.

Kto wychowuje prawidłowo?

Czy chińskie wychowanie ma sens? Wszystko zależy od tego, co jest największą wartością w życiu. Chiński model na piedestale stawia doskonałą edukację i mistrzostwo. Istotnie, w dzisiejszych czasach dla wielu liczy się solidne wykształcenia i dobra praca. To jednak nie jedyny model wychowawczy.

Można wspomnieć chociażby o szkole Summerhill, placówce założonej na początku XX wieku przez teoretyka wychowania Alexandra Neill’a. W placówce kierowano się założeniem, iż nie każdy musi być geniuszem – ważne, żeby wychowankowie byli szczęśliwi. Wszystkie zajęcia w szkole były dobrowolne, a szkołą kierowano na zasadzie zgromadzenia ogólnego: każdy miał jeden głos, nawet nauczyciele i dyrektor, więc w praktyce w szkole rządzili uczniowie.

Jaki był efekt tak liberalnego wychowania? Dokładnie taki, jaki zaplanował Neill. Odnajdując wychowanków Summerhill po latach badacze doszli do wniosku, iż faktycznie, zajmują oni najróżniejsze pozycje społeczne i zawodowe: od wykładacza towaru w supermarkecie do szefowej wielkiej kliniki stomatologicznej. Jedno łączyło wszystkich absolwentów – deklarowali, iż są naprawdę szczęśliwi.

W Polsce na początku lat 90. XX wieku również wprowadzano podobne, liberalne placówki. Szybko jednak zniknęły, gdy w kulturze upowszechnił się kult wykształcenia i prestiżowej pracy.

Jak więc spojrzeć na chińskie wychowanie? Czy matki-tygrysice odbierają dzieciom szczęście tylko po to, by zaspokoić swoje ambicje? Żeby zrozumieć ten fenomen, trzeba skupić się na tym, jak żyje się w Państwie Środka.

Jedyna szansa
Chiny są jednym z najludniejszych państw świata, populacja tego kraju liczy około 1,3 miliarda ludzi. Wielu mieszkańców żyje w skrajnym ubóstwie, a konkurencja o miejsca na prestiżowych uczelniach i na dobrze płatne stanowiska pracy jest ogromna. Matki-tygrysice nie chcą, by ich dzieci w przyszłości były zmuszone do życia w tragicznych warunkach. Wysokie wymagania i wojskowy dryl to sposób na przetrwanie.

Większość Chińczyków zdaje sobie sprawę, że nie mogą zafundować swoim pociechom bezstresowego wychowania. Nie mają bowiem co liczyć na pomoc społeczną i egzystowanie bez pracy na znośnym poziomie. Podjęcie przez dzieci zatrudnienia w bardzo młodym wieku również nie doprowadzi do sukcesu. Jedyny sens ma dyscyplina i dążenie do doskonałości.

Twarde wychowanie to pewna przeciwwaga dla zbyt pobłażających rodziców z kultury zachodniej. Krytycy twierdzą jednak, iż wypowiedzi Amy Chua są sztuczne i w pewnej mierze nastawione na sukces komercyjny książki. W jej relacji zabrakło bowiem elementów wspólnotowych, które są istotną częścią chińskiej kultury. Kiedy my w krajach zachodnich jesteśmy nastawieni na rozwój indywidualny, w kulturze wschodniej stawia się na dobro społeczności, ogółu. Dziecko w Chinach czuje się jak członek drużyny, która dąży do wspólnego celu. Mówi się wręcz o tym, iż Amy Chua to parodia chińskich rodziców, która skupiając się na wielkim sukcesie swoich dzieci ucieleśnia bardziej swoją nową ojczyznę, USA. Jak mówi chińskie przysłowie: pełne wiadro przy dotknięciu nie wydaje dźwięku, tylko wiadro częściowo puste odzywa się głośnym echem.

(sr)

wychowaniechinydziecko

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (2)