GwiazdyWspólne plany potrafią cementować związek, ale czy ich realizacja jest gwarancją szczęścia?

Wspólne plany potrafią cementować związek, ale czy ich realizacja jest gwarancją szczęścia?

Ania nie zdawała sobie sprawy, że jej związek podtrzymywany jest sztucznie od kilku dobrych miesięcy. Stworzyła z partnerem dom, urządziła ich na nowo, ale gdy wrócili do "normalnego" życia, przestali mieć tematy do rozmowy. Janka dopiero w środku Azji zrozumiała, że nie kocha Łukasza. Jak pokazują ich historie, czasem miłość wypala się po cichu. I już nie ma co ratować.

Wspólne plany potrafią cementować związek, ale czy ich realizacja jest gwarancją szczęścia?
Źródło zdjęć: © Fotolia
Ewa Kaleta

10.12.2017 | aktual.: 12.06.2018 14:30

Ania ma 33 lata. Jest dobrze ubraną, schludną kobietą. Buty na obcasach, dobrze skrojone spódnice i eleganckie marynarki to jej codzienność. Ma dobrą pracę, dobrą pensję. Chciała się rozwijać, zająć kierownicze stanowisko. Ale okazało się, że nikt w firmie na nią nie stawia. Karierę zaczął robić jej mąż. Wtedy pomyślała, że coś musi zrobić z czasem i energią. To jej historia:

"Dom wydawał się naturalna koleją rzeczy. Jako miejskie dzieci chcieliśmy mieć kawałek własnego ogrodu. Planowaliśmy za jakiś czas mieć dziecko, więc chcieliśmy, żeby nie wychowało się w smogu miasta na 11. piętrze.

Oboje pracujemy w firmie telefonii komórkowej. Mieliśmy zdolność kredytową, trochę było stresu. Człowiek od razu myśli: "co jeśli zachoruję na raka", "co jeśli stracę pracę". Nie przyszło mi do głowy, co jeśli przestanę się z Maćkiem kochać. Nasz związek był pewniakim. Byliśmy razem 10 lat, z czego 4 po ślubie. Poznaliśmy się jeszcze w liceum. Myślę, że padliśmy ofiarą bezrefleksyjnej mody na kredyt. Wszyscy brali kredyty na dom, więc dlaczego my mielibyśmy nie brać? Zaczęliśmy planować, najpierw podmiejskie osiedle, potem działka. Z dala od ulicy, ale blisko do przystanku autobusowego. Blisko małego oczka wodnego, blisko sąsiadów. Ale nie za blisko. Zaczęliśmy żyć domem, planowaniem najmniejszego szczegółu. Rozmawialiśmy o klamkach, płytkach, kolorach drzwi, półkach na książki, lodówce, firankach, poduszkach na krzesła.

Myśleliśmy o naszej wygodzie, o luksusie. Płyta indukcyjna specjalna na wymiar, kominek, taras i wielkie donice na kwiaty. Skalniak, pomieszczenie na drewno i jarzębina, żeby było miło spojrzeć na ogródek jesienią.

Przez rok nie rozmawialiśmy o niczym innym tylko naszym przyszłym domu, nawet przy rodzinnej wigilii snuliśmy plany, że za rok może spotkamy się już u nas. Wtedy wpadliśmy na pomysł, żeby kupić składany stół, żeby na co dzień był poręczny, ale jak będzie trzeba to pomieści całą rodzinę. Kiedy po półtora roku nie mieliśmy już co planować i mogliśmy powoli wprowadzać się do domu, zaczęły się ciche dni - bez powodu. Siadałam na przeciwko męża i zaczynał mnie denerwować każdy jego ruch, każdy komentarz. Jakbym się obudziła po roku i zobaczyła obcego człowieka. Zajęłam się kupowaniem drobiazgów do domu, ale w głowie zadawałam sobie pytanie, co ja robię? Wybierałam flakony i nie byłam w stanie wyobrazić sobie, że resztę życia spędzę z Maćkiem w nowym domu.

Zadzwoniłam do mamy. Powiedziała, że to pewnie z nerwów, że to kryzys związany ze zmianą. Nie miałam o czym z Maćkiem rozmawiać. On nadal gadał o domu i o tym, jak nam za chwilę będzie dobrze. Czułam, że nie będzie dobrze, coś się skończyło. Nie umiem tego wytłumaczyć. Przypomniało mi się, że kiedy braliśmy kredyt Maciek zażartował: "to silniejsze więzy niż sam ślub”.

Zastanawiałam się, czy chcę tego domu, ale nie dopuszczałam uczuć do głowy. Uciekałam w planowanie, uciekałam w kupowanie. Nasz związek przestawał mieć sens jeszcze zanim kupiliśmy dom. Może samo jego kupno było już ucieczką od nas samych, w robienie "czegoś", czegokolwiek zamiast zastanowienia się nad wspólnym byciem. Zmieniliśmy życie na zewnątrz, ale nie zmienialiśmy go od wewnątrz. Maciek awansował, ja nie. Zarabiał więcej, byłam wściekła, zrezygnowana. Chciałam robić karierę, chciałam się spełniać, dotarłam w firmie do szklanego sufitu. Wtedy Maciek powiedział: "to może dom?". Czemu nie, pomyślałam, i tak nie mam lepszego pomysłu na życie. Gdybym była ze sobą uczciwa, powiedziałabym przede wszystkim sobie samej wprost, że moje małżeństwo kiedyś było dobre, ale się skończyło. I dom tego związku nie uratuje".

Koniec w Wietnamie

Janka ma 33 lata. Pochodzi z ubogiego domu, nie stać jej było na wakacje. Raz na kilka lat jeździła z rodzicami i bratem nad polskie morze. Kiedy związała się z Łukaszem, facetem w jej wieku, chciała odbić sobie skromne lata. Jednym z wielkich planów były wymarzone wakacje. Opowiada:

"Marzyłam, żeby zwiedzić Wietnam i Himalaje. Łukasz chciał szczególnie zobaczyć Chiny. Odkładaliśmy pieniądze przez ponad dwa lata, żeby zrobić sobie długi urlop. Łukasz ma wolny zawód, jest grafikiem, a ja jestem wizażystką. Chciałam zrezygnować z pracy w telewizji i zatrudnić się u koleżanki, jeździć do klientów kilka razy w tygodniu i mieć bardziej elastyczny czas pracy.

Nie kupowałam ubrań, nie chodziliśmy do kina, nie wychodziliśmy na jedzenie do knajp. Dwa lata zaciskania pasa. Paradoksalnie ten plan minimum zbliżył nas do siebie, mieliśmy zeszyt z wydatkami, wszystko planowaliśmy. Miała być Mongolia, Chiny, Wietnam, Himalaje. Chcieliśmy pomieszkać w każdym z tych miejsc przez chwilę, a nie biec jak typowi turyści z miejsca na miejsce robiąc tylko zdjęcia, które potem będziemy oglądać w domu.

Byliśmy ze sobą sześć lat, nie mieliśmy ślubu. Chcieliśmy mieć dzieci, ale jak już zrobimy dla siebie to, co chcemy. Więc podróż była jedną z tych rzeczy. Żeby nigdy nie żałować, że czegoś nie zrobiliśmy, że nie spełniliśmy swoich największych marzeń.

Rodzice Łukasza dali nam trochę kasy, część zaoszczędziliśmy, trochę dołożyli moi rodzice. Właściwie ciągle o tym rozmawialiśmy, cieszyliśmy się jak dzieci. Razem bukowaliśmy bilety, razem wybieraliśmy nocleg, mieliśmy mapę, na której zaznaczaliśmy, co chcemy zobaczyć. Spędzaliśmy wiele wieczorów, planując, marząc i wierząc, że czeka nas przygoda życia. Ten czas był chyba najlepszy w naszym związku, czas przygotowań. Nie mieliśmy wcześniej wspólnych rozrywek. Łukasz szedł do kolegów, a ja do koleżanek. To byłą pierwsza w naszym związku wspólna sprawa oprócz rachunków i dbania o psa. Przestaliśmy się nawet kłócić. Byliśmy zespołem. Pierwsze kłótnie zaczęły się już w drodze do Mongolii, okazało się, że nie wzięłam saszetki na paszporty, którą kupił Łukasz. To była pierdoła, ale wywołała jakąś nieproporcjonalnie wielka aferę. Wtedy pierwszy raz przyszło mi do głowy, że nie znoszę tego człowieka, jego małostkowości, jego ciągłych pretensji. Potem kłóciliśmy się o nocleg, o to, że mieszkamy w pensjonacie gdzie nie ma wody, że Łukasz nie chciał dopłacić za dodatkowy koc, a w pokoju było cholernie zimno. Z dania na dzień było coraz gorzej. Przestaliśmy ze sobą rozmawiać. W Chinach mówiliśmy do siebie tylko coś w stylu: "o, zobacz!", "widziałaś to?", "zrobię zdjęcie". Byłam nieszczęśliwa, czułam się oszukana przez samą siebie.

Łukasz w Wietnamie powiedział mi, że chce wypakować z plecaka część moich ubrań, bo jest mu za ciężko. Szukał zaczepki. Pokłóciliśmy się idąc ulicą miedzy ludźmi, którzy odwracali się za nami. To była najbardziej uczciwa rozmowa od ostatnich dwóch lat, padły gorzkie słowa, typu: "mam cię dość, nie chcę na ciebie patrzeć" albo "życie z tobą to ciągła udręka". Rozstaliśmy się, mając przed sobą jeszcze miesiąc wakacji. Spędziliśmy go praktycznie oddzielnie. Zwiedzaliśmy oddzielnie, spotykaliśmy się tylko na nocleg. Byłam sfrustrowana, myślałam tylko o tym, co się z nami stało. I oczywiście przypomniały mi się kłótnie o pieniądze, SMS-y późno w nocy od koleżanki Łukasza z pracy. Postanowiłam to wszystko odpuścić, wiedziałam, że wakacje nam pomogą. Tak mi radziły koleżanki, mówiły, że może nigdy nie mieliśmy swoich wakacji, czasu tylko dla siebie. I rzeczywiście chyba sądziłam, że to nam pomoże. Kompromis w stylu: spełnimy twoje marzenia i moje.

Dziś nie jesteśmy ze sobą już 5 miesięcy. Wyprowadziłam się od razu po powrocie. Opiekujemy się tylko na zmianę naszym psem. O ironio, dowiedziałam się, że nie możemy być już razem w miejscu, o odwiedzeniu którego zawsze marzyłam. Chciałabym jeszcze raz pojechać do Wietnamu i do Chin, tylko teraz sama, na moich zasadach. Bez awantur o saszetkę na paszporty, na luzie, bez spiny. Ciężko to przyznać, ale byliśmy ze sobą z Łukaszem z przyzwyczajenia. Oboje mieliśmy już ponad 30 lat i wydawało nam się, że jest w porządku, że pewnie w naszym wieku nie ma już romantycznych zrywów miłości. Może nie ma, ale moja mama rozwiodła się z moim ojcem, kiedy mała 50 lat, i zawsze mówiła, że o 20 lat za późno. Dziś jest wolną kobietą, która robi, co chce. I ja też robię już co chcę. Nie spodziewałam się tylko, że przygoda mojego życia będzie połączona z naszym rozstaniem".

_Rozmowa z dr Marta Majorczyk, pedagog, wykładowcą akademickim w Collegium Da Vinci w Poznaniu, doradcą rodzinnym w poradni psychologiczno-pedagogicznej przy SWPS. _

Ewa Kaleta: Bohaterowie z oddaniem budowali dom na przyszłość, planowali wakacje życia. Wszystko wydawało się w najlepszym porządku. Aż tu nagle, brak sensu i pustka między ludźmi. Jak pani interpretuje to zjawisko?

Dr Marta Majorczyk: Być może ich związek przeszedł do ostatniej fazy rozwoju związku miłosnego, do tzw. związku pustego, który kończy się jego rozpadem. Według B. Wojciszkę, twórcy etapu rozwoju związku miłosnego, nieumiejętne podtrzymywanie intymności może stać się powodem do przejścia do tej fazy. Może podczas wspólnego realizowania celu, jakim jest budowa domu lub organizacja wakacji, zabrakło tego elementu. Przez intymność rozumie się budowanie relacji z bliską mi osobą. W jej skład, w ujęciu Sternberga wchodzi wzajemne zrozumienie, dzielenie się z partnerem przeżyciami i emocjami, bycie szczęśliwym w obecności partnera i z jego powodu, dbanie o dobro tej drugiej osoby, przekonanie, że można na nią liczyć w potrzebie, szacunek i wiele innych elementów, które tworzą specyficzny rodzaj bliskości. W związku intymność rodzi się powoli, wolniej niż namiętność.

*W poradnikach psycholożki i psychologowie mówią: "róbcie coś razem, wspólne plany, wspólna realizacja". Okazuje się, że nie zawsze przynosi to coś dobrego. Dlaczego ta metoda nie zawsze działa? *
To, o czym pani mówi, to sposoby podtrzymywania ognia intymności w fazie IV rozwoju związku miłosnego (według Wojciszke), która nazywa się "związkiem przyjacielskim". Tylko, że co można podtrzymywać, jeśli już tej intymności nie ma…jeśli nie ma bliskości emocjonalnej między partnerami, otwartości na drugą osobę i chęci otwierania się przed nią, to wspólna organizacja wakacji czy budowa domu, gdzie wzrasta liczba sytuacji trudnych i stresujących, może raczej nie pomagać w utrzymywaniu związku.

Bohaterowie mówili mi, że coś między nimi wygasło. Pewnie wiele par zastanawia się, co zrobić, kiedy "coś wygaśnie". Rozstawać się czy próbować? Próbować zamieszkać w tym nowym domu? Planować kolejne wakacje na przekór?

Myślę, że warto próbować… rozmawiać raczej o swoich emocjach, potrzebach, lękach o tym, co jest dla nich ważne w relacji.

problemy w związkurozstaniemałżeństwo
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (27)