GwiazdyAnalizujemy związki na ekranie, o swoich boimy się rozmawiać. Czasem terapia to ostatnia deska ratunku

Analizujemy związki na ekranie, o swoich boimy się rozmawiać. Czasem terapia to ostatnia deska ratunku

Jak się okazuje, miłość można zaplanować. A przynajmniej spróbować. "Ślub od pierwszego wejrzenia" TVN-u przyciągał przed telewizory tysiące widzów i budził mnóstwo kontrowersji. Tygodniami analizowaliśmy, czy po miesiącu pary są w stanie być "dobrym małżeństwem". Taka terapia małżeńska na wizji. Po kilku tygodniach znajomości. A jak taka terapia wygląda naprawdę? O prawdopodobnie największym tabu polskich małżeństw rozmawiamy z Moniką Dreger - psychoterapeutką i autorką książki "Co boli związek?".

Analizujemy związki na ekranie, o swoich boimy się rozmawiać. Czasem terapia to ostatnia deska ratunku
Źródło zdjęć: © Fotolia
Magdalena Drozdek

27.11.2017 18:24

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Magda Drozdek: "Ślub od pierwszego wejrzenia" budzi wiele kontrowersji. Pary spotykają się dopiero przed ołtarzem i są skazani na życie razem. Po miesiącu dywagują, czy w ogóle są dobrym związkiem, czy jest szansa, że będą małżeństwem na dłużej. A z punktu widzenia psychologa – czy można po miesiącu powiedzieć, że parze wyjdzie?
Monika Dreger: Nie podjęłabym się takiego zadania, choć pracuję z parami od ponad 10 lat. Mogę powiedzieć, co może zwiększyć prawdopodobieństwo, że parze wyjdzie i co w tym może przeszkodzić. Ale żeby po miesiącu przyznać: tak, tej parze wyjdzie, a tej nie – nic z tego. Chyba potrzeba więcej pokory, nie można być wróżką w takich kwestiach. To, co sprawia, że danej parze może wyjść w związku, to podobieństwa i brak problemów ciągnących się z domu rodzinnego. Jeśli sami wchodzimy w związek i po kilku tygodniach mamy ocenić, czy nam wyjdzie, to jest to nierealne. Dlaczego? Motyle w brzuchu powodują, że mamy klapki na oczach. Mało racjonalnie oceniamy to, co się dzieje.

Program TVN-u skupia się w dużej mierze jednak na fizyczności. Kandydaci oceniają, czy podobają im się bardziej blondyni/blondynki czy może bruneci/brunetki. Wysokie osoby, niskie, z niebieskimi oczami, z zielonymi i tak dalej. Ale przecież w związku takie elementy wydają się chyba marginalne?
To oczywiste, że najpierw ktoś musi się nam spodobać fizycznie, żebyśmy w ogóle zwrócili na niego uwagę. Potem fizyczność najmniej wpływa na to, czy związek będzie trwał dłużej niż tylko kilka chwil. Jeżeli ktoś ma wstrętny charakter, ale dobrze wygląda i tylko dlatego chcemy z tą osobą być, to ja bym zalecała w tym przypadku terapię indywidualną, bo coś jest zdecydowanie nie w porządku.

Obraz
© Archiwum prywatne

Pary w programie znają się raptem kilka tygodni, a przechodzą na ekranie coś w stylu terapii małżeńskiej. I to wywoływało i pewnie dalej wywołuje mnóstwo kontrowersji. Trafiła do pani kiedyś para z tak krótkim stażem?
Na ogół przychodzą pary, które są ze sobą 10, 15, 20 lat. Zdarzyła się też taka para, która pojawiła się po 3 miesiącach bycia ze sobą. Tylko jaki sens ratować związek, w którym źle się dzieje po 3 miesiącach? Jeśli na początku się nie klei, to po co ratować coś na siłę?

Wydaje się, że jeśli na początku nie gra, to się rozstajemy.
Ciężko powiedzieć, że coś się ratuje po 3 miesiącach, skoro nie zdążyli nic zbudować. Nie pomagały nawet motyle w brzuchu. Żeby ten związek uratować, trzeba byłoby "przebudować" charaktery tych osób, a to przecież niemożliwe.

Terapie małżeńskie pewnie większości z nas kojarzą się z hollywoodzkimi filmami. Dlaczego Polacy decydują się na taką pomoc? Fanaberia, coś nowoczesnego, może to dla nich ostatnia deska ratunku?
Różnie bywa. Ostatnio pojawiła się taka para, gdzie mąż stwierdził, że żona chce skorzystać z terapii, bo koleżanka żony wcześniej była na podobnej. Nie chciał przyjść do gabinetu, uważał, że to fanaberia żony. Ale są też pary, które przychodzą i mówią, że to już ich ostatnia szansa. Słyszę wtedy: "jak nam pani nie pomoże, to już koniec i się rozstajemy".

Czyli jeśli ktoś czuje, że takiej terapii potrzebuje, nie powinien obawiać się, że "przecież tak się nie robi".
Często zdarza mi się słyszeć: "przyszliśmy, bo pomogła pani znajomym". A to oznacza, że ludzie zaczynają otwarcie rozmawiać o terapiach, o tym, że korzystają z pomocy specjalistycznej. Jeszcze 10 lat temu było to nie do pomyślenia. Małżeństwa nie dzieliły się swoimi problemami nawet z bliskimi. Teraz to się zmienia. Szukają sprawdzonych miejsc, gdzie mogą otrzymać pomoc. Jest na tyle duża świadomość dostępnych opcji, że potrzebujący terapii nie wybierają pierwszej lepszej placówki. Warto wcześniej poszukać odpowiedniego terapeuty. Między parą a terapeutą musi być chemia. Przecież trzeba takiej osobie zaufać, otworzyć się na nią.

*Znam wiele małżeństw, które nigdy nie zdecydowałyby się na terapię małżeńską, choć pewnie by tego potrzebowały. Decydują tabu, wstyd, finanse... Nie ma co ukrywać, niewielu stać na to, żeby zabrać męża czy żonę na terapię, jak nie starcza do pierwszego. *
Terapie, tak jak już wspomniałam, przestają być tematem tabu. Spotykam się w gabinecie z takimi sytuacjami, że jedna z osób kompletnie nie wierzy w taką pomoc. Przychodzi, bo chce tego druga połówka. Trochę dla świętego spokoju. I po czasie jednym z największych komplementów jest to, gdy ta osoba mówi: "nie wierzyłem w to, ale tak wiele udało się zrobić". Wiele par nie ma pojęcia, jak taka terapia teraz wygląda – stąd pomysł na napisanie książki. Opisujemy krok po kroku, jak przebiega terapia, czy coś trzeba wcześniej zrobić. Mówiła pani, że często wyobrażamy sobie wizytę jak z hollywoodzkiego filmu – i właśnie ja staram się zmienić ten obrazek, trochę uspokoić pary.

Porusza pani w książce kilka kluczowych tematów. Do gabinetu trafiają pary, które doświadczyły zdrady, ale też takie, które nie radzą sobie z rutyną, z ciągłymi kłótniami, z teściowymi nawet. A młode małżeństwa co przyciąga do gabinetu?
Powodów jest zawsze wiele. Zdarza się, że jedno z małżonków chce dziecka, drugie nie. Taki problem bardzo często pojawia się już rok po ślubie. Rodzina zaczyna dopytywać: "a wy kiedy?". Pary przychodzą do mnie z różnymi problemami i trudno tu wyróżnić te, które ciążą na młodych małżeństwach. Jedne doświadczają zdrady po 30 latach małżeństwa, inni po roku, inni przychodzą z jeszcze innym problemem.

A wśród tych wymienionych w książce elementów jak zdrada, rutyna, finanse, kłótnie, dziecko, któryś dominuje częściej?
Dziennikarze często pytają mnie, co boli związek. Gdy pada to pytanie, to niezmiennie odpowiadam, że komunikacja. I to jest największy ból. Podsumowuję te pary, które do mnie przychodzą, I tak naprawdę wszystkie mają problem z komunikacją. Wydawałoby się, że to banalna sprawa. A przez to rozpadają się związki.

Rozmowa może zabliźnić rany po zdradzie?
Może. Rozmowa pomaga przede wszystkim. Zdrada generalnie jest objawem. Jeśli ze sobą porozmawiamy i zastanowimy się, czemu się przydarzyła, co się wydarzyło, czego osoba, która zdradziła, szukała poza związkiem, możemy wiele naprawić. Rozmowa też może być sposobem poproszenia o wybaczenie. Czasami słyszę w gabinecie w takiej chwili: "och, dlaczego mi o tym nie powiedziałaś". Jeśli to sobie wyjaśnimy, możemy spróbować odbudować związek.

Zawsze mi się wydawało, że zdrada przekreśla związek. Koniec, nie ma nic więcej. Ale w książce odpowiada pani, że to "więcej" jeszcze jest możliwe.
Tak, ale tego muszą chcieć dwie osoby. Inaczej nie da rady.

Zdrada dla opisywanych małżeństw bywała nawet najlepszym wydarzeniem dla związku. Brzmi dość paradoksalnie.
Prawda? Jak ma się związek, który trwa 20 lat, to mamy przekreślić wszystko jednym seksem? Jest oczywiście wściekłość na tę drugą osobę, ale nie tak łatwo zapomnieć 20 lat wspólnego życia. Jesteśmy wściekli, ale czy nie kochamy? Jest mnóstwo par, które nigdy nie będą już razem po zdradzie. Ale zdarza się czasem tak, że dla innych zdrada staje się podstawą do stworzenia jeszcze silniejszej więzi. Jeśli związek trwa przez wiele lat i jeden z partnerów zdradził, to znaczy, że nie było do końca dobrze. Lepiej jest leczyć niż rozstać się.

O teściowych też rozmawia pani z parami podczas terapii?
Jest wiele teściowych, które nie mają wpływu na związek, są i takie, które wpływ mają ogromny. Wszystko zależy od relacji, jakie mieliśmy w domu rodzinnym. Teraz pracuję z takim małżeństwem, gdzie żona mówi, że jej teściowa jest lepsza niż jej mama. Teściowa daje jej poczucie bezpieczeństwa, wspiera. Bardzo rzadko jest tak, że to jedynie teściowa jest problemem. Zdarza się, że to my wychodzimy z założenia, że każda teściowa jest zła i ją obarczamy za wszystko, co nie gra w małżeństwie.

A mit teściowej-potwora ma się dobrze.
Rzeczywiście, a teściowa może mieć zbawienny wpływ na związek. To, co mówimy z Magdą w książce – chcemy odmitologizować obraz teściowej. Znowu wracamy do kwestii rozmowy. Pogadajmy o tym z partnerem, bo nie ma sensu żyć we wzajemnej niechęci. Bierzemy partnera z całym dobrodziejstwem inwentarza, czyli z rodziną. I trzeba sobie te relacje ułożyć.

*I cały czas wracamy do komunikacji. *
W jednym małżeństwie spotykają się dwa różne światy. Wracamy do początku naszej rozmowy – podobne doświadczenia mogą sprawić, że związek będzie długo trwał. Ale to nie wszystko. Czasami spotykają się osoby z dwóch skrajnych systemów, np. kobieta wychowała się w rodzinie matriarchalnej, mężczyzna patriarchalnej. Zgrzyt będzie na pewno. To, co wynosimy z domu, zdecydowanie rzutuje na to, jak związek wygląda. Ale zawsze zostaje nam rozmawianie.

Zbierane w gabinecie doświadczenia innych par, te historie, które pani słyszy – wpływają jakoś na pani życie, małżeństwo?
Na pewno. Czasem słyszę jakąś rozmowę w gabinecie i myślę sobie: „o, ja tak samo mówię do męża”. Oczywiście niektóre doświadczenia wyniesione z gabinetu pozwalają bardziej zrozumieć swojego partnera. W takim zawodzie jednak podstawą jest niewynoszenie wszystkiego z gabinetu, odcinanie życia prywatnego od zawodowego.

Ile mniej więcej par trafia do pani w miesiącu na terapię?
Nie mogę powiedzieć, ile dokładnie. W naszej poradni pracuje kilkunastu specjalistów. Najpierw odbywa się wstępna konsultacja ze mną. Para przychodzi, rozmawiamy, potem decydujemy, czy dana para zostaje na terapii wspólnej, a może indywidualnej. Mamy wypełnione kalendarze. Pracujemy do 21.00 każdego dnia. Są specjaliści, do których istnieją zapisy z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Po świętach i wakacjach mamy najwięcej klientów. Wtedy wychodzi najwięcej problemów. Nasza placówka jest wypełniona po brzegi. Ja mam około 20 terapii w tygodniu. Klienci przychodzą najczęściej raz w tygodniu.

Ciekawe, że najwięcej terapii pojawia się po świętach. Gdy jesteśmy ze sobą dłużej, pojawiają się myśli, co zrobić, żeby nie oszaleć?
Właśnie tak! W ciągu dnia jest gonitwa. Praca, dzieci, basen i spotykamy się o 20 w domu. Potem oglądamy jakiś film i idziemy spać. I przeżywamy dzień świstaka, bo znów się wszystko powtarza. Nie mamy czasu na pobycie ze sobą. A na wakacjach mamy dla siebie dwa tygodnie. Siadamy gdzieś przy stoliku i okazuje się, że nie mamy o czym rozmawiać. Albo się kłócimy. Czas płynie wolniej i wychodzi więcej problemów. Co ciekawe, to panowie coraz częściej zapisują na terapie. Mają coraz większą świadomość związku. To oni namawiają żony i partnerki na przyjście do mojego gabinetu.

Mówią: "proszę mi pomóc z tą moją żoną" czy "proszę nam pomóc uratować związek"?
Raczej druga opcja. "Proszę pomóc, bo my się ciągle kłócimy". Tak naprawdę to najczęstsze zdanie, które pojawia się na początku rozmów. Dopiero potem padają kolejne zarzuty. I mężczyźni coraz częściej inicjują taką terapię. Bardzo zmienia się społeczna rola mężczyzny. Więcej mówią o swoich emocjach. Kiedyś było inaczej. Pytałam, co dany mąż czuje, a on odpowiadał tylko, że jest dobrze. No ale co to znaczy? Teraz bardzo często panowie przychodzą także na indywidualne terapie.

A mówi się tyle, że Polacy masowo się rozwodzą i nie pracują nad ratowaniem związku.
Rzeczywiście jest tak, że Polacy rozwodzą się częściej i to z większą łatwością. U nas jednak widzimy, że pary, które przychodzą na terapie, wychodzą najczęściej razem. Czasem zdarzają się rozwody, to oczywiste. Mam takie poczucie, że te pary, które nie zdecydowały się poprosić o pomoc specjalisty i rozeszły się, często mogłyby uratować swój związek dzięki terapii. Zbyt pochopnie czasem podejmujemy decyzje.

*Trudno pewnie powiedzieć, że terapia małżeńska może być sposobem na te statystyki dotyczące rozwodów, ale to chyba dobra alternatywa dla par, o której warto mówić. *
Myślę, że tak. Widzę taką tendencję w sądzie. Sąd kieruje młode małżeństwa na terapie. To fajne, szczególnie gdy są w związku już dzieci, bo to też próba uchronienia ich przed krzywdą. Miałam dwie takie pary. Jednym się nie udaje i prawdopodobnie zmierzają ku temu, żeby się rozstać. Ale przynajmniej z mniejszymi emocjami.
Z terapiami małżeńskimi jest tak, że łatwiej jest zapobiegać niż leczyć. Jeżeli mamy ranę to lepiej posmarować ją odpowiednim preparatem niż drapać ją i drapać i w końcu dodrapać się do kości, zainfekować. Im wcześniej zobaczymy u siebie problem, tym łatwiej sobie z nim poradzić.

Komentarze (154)