Wychowaj sobie męża na porządnego człowieka. Psycholog radzi, co zrobić, żeby mąż wziął się do roboty
"Dla mnie jako dla mężczyzny, męża i ojca proszenie o pomoc w obowiązkach domowych jest jak proszenie o to, by druga strona nas nie zdradzała. Dzielenie się pracami domowymi jest dla mnie takim samym obowiązkiem jak wierność". Psychoterapeuta Laboratorium Psychoedukacji Mieczysław Jaskulski mówi, jak dogadać się z mężczyzną, który nie chce lub nie potrafi pomagać kobiecie w domu.
Mieczysław Jaskulski: Zanim o cokolwiek mnie pani zapyta, rzucę taką myśl. Skoro jest tak, jak sugerują badania i raporty, ktoś się musiał na to zgodzić. Jeśli związek dwojga ludzi nie był wynikiem przymusu, to również zgodziła się kobieta.
Ewa Bukowiecka-Janik, WP Kobieta: Chyba nie chce pan winy za konflikty na tle obowiązków domowych zrzucić na kobiety?
Oczywiście, że nie. Sugeruję jedynie, że to, jaki jest przyszły mąż wiadomo od razu, więc jeśli kobiety na początku związku godzą się wyręczać partnera w pracach domowych, a z czasem narasta w nich rozczarowanie i frustracja, to w pewnym stopniu same są sobie winne. Podobny błąd wychowawczy popełniają matki. Sprzątają kilkulatkom w pokojach, a po 10 latach takiego postępowania oczekują, że ich nastoletni synowie będą wiedzieli, jak to robić. I że w ogóle trzeba.
Czyli leniwy mąż może być synem kobiety, która kiedyś popełnia taki błąd.
Może tak być. Ale to nie jest reguła. Powodów może być wiele. Ale zdaje się nie o nich mieliśmy rozmawiać.
Tak. Dlatego pytanie brzmi, co można z tym zrobić?
Nie będę odkrywczy. Dorośli, dojrzali ludzie rozmawiają.
A jeśli się nie da?
To trzeba się przyjrzeć, dlaczego. Mam kilkadziesiąt już lat praktyki terapeutycznej i po prostu wiem, że dobre związki nie kłócą się o sprzątanie. O ile mamy na myśli poważne konflikty, a nie drobne sprzeczki, które nie mają wpływu na relację.
Powiedzmy, że kobieta słyszy od męża, że nie będzie czegoś robił, bo to "babskie zajęcie". Świadczy to jednoznacznie o tym, że facet jest na bakier z rozumieniem idei równouprawnienia. Bo jeśli by ją rozumiał, nie dzieliłby niczego na babskie i męskie.
Fakt, ale nawet w takich sytuacjach konflikt można załagodzić i z powodzeniem budować relację. Jeśli potrafimy przymknąć oko na różnice w naszym światopoglądzie czy świadomości społecznej, można spróbować poszukać w mężczyźnie tego, co można byłoby przełożyć na realną pomoc w domu.
Na przykład: on nie gotuje, nie robi zakupów, nie ma pojęcia, co powinno być w lodówce, nie zmywa naczyń. Bo to babskie. Można podzielić wówczas dom na strefy – ona dba o wszystko, co związane z kuchnią, czyli i porządek i zakupy, a on pilnuje porządku w łazience, odkurza plus przykładowo zdejmuje z głowy kobiety obowiązek pamiętania o comiesięcznych opłatach. To rozwiązanie jest dobre, bo nie generuje konfliktów i opiera się o wzajemne zaufanie. On nie ma prawa mieć pretensji, że ona nie pozmywała, bo to jej działka. Ona nie czepia się, że dom był przez jakiś czas nieodkurzany. Oboje wiedzą, że to drugie w końcu nadrobi.
A jeśli i tak nie da się nic wynegocjować?
Każdy potrafi robić coś, co można przełożyć na konkretną czynność, a tym samym pomoc. Najbardziej uniwersalnym sposobem wyegzekwowania czegokolwiek jest prośba. Dojrzali ludzie proszą o pomoc. Jednak nie powinna to być prośba, która zakłada możliwość odmowy. To powinna być prośba, jak pismo z urzędu, czyli asertywnie i krótko. Powód podany jednym zdaniem, a prośba konkretna, czyli nie "pomagaj mi częściej", tylko "chcę, byś raz w tygodniu sprzątał łazienkę".
Warto dodać zwrot w stylu "zależy mi", "to dla mnie ważne". W ten sposób sugerujemy, że nie ma innego wyjścia. Dodam, że dla mnie jako dla mężczyzny, męża i ojca proszenie o pomoc w obowiązkach domowych jest jak proszenie o to, by druga strona nas nie zdradzała. Dzielenie się pracami domowymi jest dla mnie takim samym obowiązkiem, jak wierność.
Co, jeśli taka prośba nie zadziała?
Kolejnym krokiem w tego typu negocjacjach jest bardziej zdecydowana forma. Zdecydowanie "chcę" zamiast "chciałabym". Niby żadna różnica, a na rozmówcy robi wrażenie. Często w tym momencie druga strona odpuszcza. Jeśli zdarzy się inaczej, następny etap to zapowiedź sankcji lub nagrody.
Co to oznacza?
Trochę jak z dzieckiem – stawiamy warunki. Jednak to, w jaki sposób to zrobimy, jest kluczowe i tu kobiety często popełniają błąd. Sankcja musi być przede wszystkim realna do wykonania. Jeśli żona mówi do męża "zacznij sprzątać, bo się z tobą rozwiodę", to wiadomo, że on popuka się w czoło i wróci do czytania gazety. Jednak jeśli usłyszy informację o "karze", która będzie adekwatna do jego przewinienia, może się przestraszyć. Nie potrafię podać przykładu, bo wszystko zależy od człowieka i relacji. Ważne jednak, by sankcja była bardziej dotkliwa dla drugiej strony, niż dla nas.
Może np. "przestanę gotować i będziesz skazany sam na siebie"?
Zależy od człowieka, ale stawiam, że to byłoby pójście na wojnę. Lepiej nie dawać wymyślnych kar, tylko tłumaczyć konsekwencje. "Jeśli nie wyczyścić łazienki w sobotę, ja będę musiała to zrobić i wtedy nie będziemy mogli razem iść do twoich znajomych" albo "będę tak zmęczona, że nie będę miała siły na to kino, do którego mnie zaprosiłeś". Karanie o charakterze "idź do kąta" nie buduje relacji.
Powiedzmy, że i to nic nie dało.
Ostatni etap to wykonanie sankcji. Trzeba być konsekwentnym, inaczej zmienimy się w osobę, która tylko dużo gada. Ogólnie nie ma takich psychologicznych sztuk, by jednocześnie budować relację i wychowywać dorosłego człowieka. Jest manipulacja, jest szantaż, ale to wszystko sposoby wymuszania konkretnego zachowania, a nie zmieniania człowieka na stałe. Wiara, że możemy kogoś zmienić, to niestety życie w iluzji. Zresztą absurdem jest wymagać od kogoś robienia rzeczy, których robić nie potrafi. Chyba że uda mu się za pomocą metody sankcji przekazać, że ta praca nad sobą jest naprawdę potrzebna.
Statystyki pochodzą z independent.co.uk oraz wiadomosci.wp.pl