Basia z panią Marią przed metamorfozą© WP | Anna Śmigulec

Wyczesani na ostatnim przystanku

Anna Śmigulec
8 kwietnia 2023

Panie zapaliły się od początku i czekały podekscytowane. Za to panowie się bronili: "Na co mnie to? Na głowie łysina, nie ma co ciąć, gdzie ja tam pójdę do fryzjera!". Ale jak fryzjer przyszedł do nich, spróbowali i wsiąkli. Poczuli, że tu nie o cięcie i czesanie chodzi.

Hałas i gwar jak w przedszkolu.

Kiedy ekipa fryzjerska wchodzi do domu pomocy społecznej, cały parter huczy muzyką z głośników, a mieszkańcy i personel rozmawiają głośniej niż zazwyczaj. Anna Jantar wyśpiewuje akurat "Najtrudniejszy pierwszy krok".

Z sufitu zwisają papierowe kwiaty, na ścianach cieszą oko zdjęcia domowników oraz portrety kobiet z eleganckimi fryzurami, które kierowniczka Bożena Sośnicka, pieszczotliwie zwana przez wszystkich Bożenką, machnęła specjalnie na tę okoliczność.

- Weszliście i zaświeciło słońce! - niemal krzyczy, żeby przebić się przez harmider. I nie jest to metafora ani czcza kurtuazja, bo rzeczywiście nagle przez przeszkloną oranżerię do głównej sali wpada światło i zalewa oba pomieszczenia.

A kierowniczka tłumaczy mi na stronie: - Pani Basia nie wchodzi, tylko wpada! To jest energia, radość, uśmiech!

Wokół dwóch zsuniętych drewnianych stołów już czeka osiem osób, nikt więcej się nie zmieści. Pozostali bacznie obserwują z krzeseł wokół, kiedy zwolni się miejsce
Wokół dwóch zsuniętych drewnianych stołów już czeka osiem osób, nikt więcej się nie zmieści. Pozostali bacznie obserwują z krzeseł wokół, kiedy zwolni się miejsce© WP | Anna Śmigulec

A Basia - właścicielka salonu fryzjerskiego Atelier Bernady w Krakowie i sprawczyni całego zamieszania – zaczyna podrygiwać w takt muzyki. Przed pójściem na całość w tany hamuje ją tylko ciężki półmisek, który przywiozła w darze, wypełniony truskawkami i zielonymi winogronami, przewiązany czerwoną wstążką.

Okrzyki radości, uśmiechy, uściski: "Wspaniale, że przyjechaliście!" i "Cudownie znów was widzieć!".

Obie strony są poruszone, niektórzy mają łzy w oczach.

Wygląda, jakby rodzina przyjechała w odwiedziny i to na parę dni, bo fryzjerzy ciągną za sobą walizki. Wypakowują zawartość, podpinają sprzęt, zajmują stanowiska. Mieszkańcy już dawno zajęli swoje. Wokół dwóch zsuniętych drewnianych stołów już czeka osiem osób, nikt więcej się nie zmieści. Pozostali bacznie obserwują z krzeseł wokół, kiedy zwolni się miejsce.

- Już od tygodnia zaklepywali sobie, kto do kogo – rzuca mi porozumiewawczo kierowniczka Bożenka.

Jedni chcą tylko do Basi, bo znają ją od początku, inni do Rafała, bo jest jedynym mężczyzną. A panowie najchętniej oddają się w ręce stażystek, bo pociąga ich energia młodości.

I tak 12 fryzjerów i uczniów szkoły fryzjerskiej krząta się pośród 41 mieszkańców DPS.

Niektórzy mają prawie sto lat, są schorowani, na wózkach inwalidzkich, ktoś ma amputowane nogi, ktoś cierpi na niedowład i osuwa się w fotelu.

- W grudniu mieliśmy wyczesanego Mikołaja, teraz robimy wyczesanego kurczaczka! - przemawia u szczytu stołu fryzjerka Basia. - Idzie wiosna, a wy jesteście jak kwiaty w naszym ogrodzie i chcemy sprawić, żebyście rozkwitli. Ale najpierw się poczęstujcie.

I puszcza w obieg półmisek z owocami.

Ale pani Maria, pierwsza z brzegu, nie urodziła się wczoraj. Ma 94 lata i zanim sięgnie, ogląda niepokojąco dorodne truskawki z pewną rezerwą: - Ale czy aby prawdziwe?

Tańce

Huczą suszarki, brzęczą golarki, szczękają nożyczki, gra muzyka. Pani Maria poszła na pierwszy ogień, a Basia tańczy wokół niej, aż jej podryguje krótka ruda grzywka i faluje zielona spódnica do ziemi. Pracownicy biorą pod ręce co bardziej żwawych mieszkańców i bujają się razem z nimi.

Atmosfera jak na koncercie ulubionej gwiazdy: ekscytacja i poczucie wspólnoty. Nawet obfite psiknięcia lakierami do włosów na zwieńczenie fryzury wyglądają jak dymy puszczane na scenie.

Niektórzy trzymają w gotowości zdjęcie wymarzonej fryzury w telefonie, inni omawiają to werbalnie.

Kiedy 24-letnia Ania w czerwonej sukience ścina pana Rysia, ten ma błogość na twarzy jak niemowlę
Kiedy 24-letnia Ania w czerwonej sukience ścina pana Rysia, ten ma błogość na twarzy jak niemowlę© WP | Anna Śmigulec

- Krzysiu, wymyśliłeś sobie wzorek? - kierowniczka Bożenka zagaja podejrzanie młodego człowieka. Okazuje się, że ma zaledwie 37 lat, ale i przeszczepione serce, dlatego mieszka tutaj.

- Wymyśliłem: zygzak! Ale taki dookoła – Krzysztof obraca głowę, robiąc palcem w powietrzu wizualizację.

Na co Bożenka: - To ty będziesz wyglądał jak pisanka!

Są też mieszkańcy tak schorowani, że personel musi powiedzieć za nich, jaka ma być fryzura.

- Jednostek chorobowych jest w naszym DPS-ie tyle, co mieszkańców – tłumaczy dyrektorka Magdalena Nitoń-Trala. - Bo nasz dom jest przeznaczony dla osób somatycznie chorych. Borykają się z wadami serca, nadciśnieniem, chorobami wieku starczego jak demencja i Alzheimer, są po zawałach i różnych operacjach, a nawet amputacjach. Trudne przypadki...

Tu dyrektorka omiata ciepłym spojrzeniem swoich podopiecznych, niektórych już po metamorfozie, i niemal krzyczy, usiłując przebić się przez głośną muzykę:

- Jakbym tu weszła teraz, to bym was nie poznała!

Sytuację błyskawicznie wykorzystuje pan Adam, domowy czaruś. Na wózku inwalidzkim, niemal cały w tatuażach.

- Weźmie mnie pani na spacer? - kokietuje.

- A mój mąż? Co by na to powiedział? - śmieje się dyrektorka.

- To jest cały nasz Adaś! - wtajemnicza mnie kierowniczka Bożenka. - Śpiewający po włosku, bo kiedyś mieszkał we Włoszech, zakochany we wszystkich paniach. Ma porażenie czterokończynowe, ale podjeżdża na wózku i pyta: "Jak się masz? Zatańczysz ze mną?". A tatuaże... On by pani pokazał wszystkie!

Czułość

Ale nie wszyscy są tak żywotni, jak Adam. Niektórzy ledwo trzymają pion, nawet siedząc na wózku. Jednym opada tylko głowa, inni osuwają się całym ciałem. Personel jest przyzwyczajony i podtrzymuje, kiedy trzeba. Ale dla fryzjerów to wyzwanie.

Olga jedną ręką tnie włosy ostrymi nożyczkami, a drugą przytrzymuje opadającą głowę staruszki.

16-letniej Wiktorii z technikum fryzjerskiego trafia się pan, który ciągle się rusza. Z pomocą przychodzi koleżanka i obie pochylają mu głowę, żeby ostrzyc kark, ale on znienacka co chwilę ją podnosi.

Ewelina z awangardą na głowie
Ewelina z awangardą na głowie© WP | Anna Śmigulec

- Trudno nad tym zapanować, tak żeby go nie skaleczyć – martwi się Wiktoria.

Lokówki są gorące, nożyczki fryzjerskie ostre, trymery z metalowymi ząbkami też. Niechcący można zrobić komuś krzywdę.

- Trzeba mieć oczy dookoła głowy – ostrzega doświadczona fryzjerka Jagoda.

Ale to, co najbardziej rzuca się w oczy w tej sali wypełnionej ludźmi, to czułość. Pracownicy DPS-u trzymają swoich podopiecznych za rękę, gładzą po ramieniu, jedna z pań przytula od tyłu siedzącą na krześle domowniczkę, jak się przytula własną babcię. Fryzjerka Basia też: a to pogładzi kogoś po włosach, a to po policzkach.

- Czytałam, że żeby przeżyć, człowiek potrzebuje czterech uścisków dziennie – mówi fryzjerka Olga, a głos jej się trochę łamie. - A żeby zachować zdrowie i czuć się szczęśliwym, potrzebuje ośmiu. I oni też chcą, żeby ktoś ich dotknął. Żeby się podzielił energią.

- Starość nam zagląda wszędzie! - rzuca filozoficznie fryzjerka Basia. - Do oczu, uszu, do nosa...

I wszystkim mężczyznom dyscyplinuje niesforne włosy, które panoszą się w niewłaściwych miejscach. Modeluje im brwi: jedną ręką gęstym grzebykiem je rozczesuje, drugą przycina.

Te wystające z nosa i uszu usuwa trymerem.

Pozostali robią to samo i czasem bywa zabawnie. Bo na głowie łysina i nie ma co skracać, a nad oczami i w uszach busz.

A panowie i tak zachwyceni. Bo w ich wieku i okolicznościach dotyk i energia drugiego człowieka są jak balsam. Kiedy 24-letnia Ania w czerwonej sukience ścina pana Rysia, ten ma błogość na twarzy jak niemowlę.

Nagle rozlega się gwałtowny krótki krzyk. Dziewczyny ze szkoły fryzjerskiej aż podskakują przestraszone.

- To nasza Ania - uspokaja kierowniczka Bożenka. - Dziewczyna, która została przeniesiona z innego budynku, o profilu dla osób niepełnosprawnych intelektualnie. Tutaj lepiej się odnalazła, bo jest ciszej i spokojniej. Czasem krzyczy, kiedy się cieszy, a czasem, kiedy ją boli. Tylko tak się komunikuje ze światem.

I Bożenka uczula na ważny aspekt:

- Dla kogoś, kto doświadcza takich krzyków znienacka po raz pierwszy, to może być szokujące. Mógłby nawet zapytać: "Nie lepiej było zostawić ją w pokoju?". I nawet gdybyśmy zabrali ją do salonu fryzjerskiego, niejeden fryzjer nie podejmie się jej obsłużenia. I ja nawet nie mam pretensji. Też bym się obawiała, czy nie zranię takiej osoby, jak za szybko odwróci głowę. To wymaga odwagi.

A przecież nasi mieszkańcy mają takie same potrzeby jak my wszyscy. Im też rosną włosy. Tylko że do tej pory to my je ścinaliśmy. Tak, my. Personel DPS-u.

Jakby na potwierdzenie, w kąciku pod palmami w przeszklonej sali obok, rozłożyła stanowisko do manicure pani w białym kitlu. Jak się okazuje: pani Małgosia, która na co dzień pracuje tu jako pokojowa.

- My tu mamy różne talenty! - śmieje się, widząc moje zdziwienie. - Sprzątamy budynek, wydajemy posiłki. Ale jak trzeba, to zmieniamy pampersa albo malujemy paznokcie.

Jagoda

Obok pani Małgosi, w tej samej oranżerii, uwija się ekipa Jagody, która dołączyła do akcji później.

Jadwiga Miłek, nazywana przez wszystkich Jagodą, uczy fryzjerstwa w technikum i szkole branżowej, do niedawna zwanej zawodówką. Kiedy zbliża się czas "akcji", pyta na swoich lekcjach:

- Czy ktoś ma ochotę pojechać ze mną do DPS-u ścinać i czesać mieszkańców?

- A co to jest DPS?

- Dom pomocy społecznej, gdzie mieszkają ludzie starzy i schorowani, niektórzy tak bardzo, że nie są w stanie porozmawiać ani patrzeć prosto w oczy.

Jagoda tłumaczy, oni słuchają i po cichu biją się z myślami. Dla 16-latka spotkanie z seniorem nie jest pierwszym wyborem. Jagoda nie ciśnie, tylko pyta:

- Czy macie ochotę dać im coś od siebie?

Jedni wciąż słuchają, inni tylko rzucają:

- Kiedy?

I tak już czwarty rok Jagoda zabiera sprzęt i uczennice ZTSM 2 w Krakowie i jeździ do DPS-u w Nowej Hucie.

Krzysiu wymyślił sobie wzorek: - Zygzak! Ale taki dookoła
Krzysiu wymyślił sobie wzorek: - Zygzak! Ale taki dookoła© WP | Anna Śmigulec

Niektórych dziewczyn prawie nic nie dziwi, bo mają własnych dziadków wymagających opieki. Inne są w szoku, bo nagle otwiera się przed nimi nieznany świat. I dociera, co znaczy starość, samotność, bezradność. Dotykają jej. Również fizycznie.

Jednak za każdym razem Jagoda bez problemu znajduje chętnych.

- Są zamknięci w swoich smartfonach, ale mają wielkie serca. Tylko trzeba je otworzyć.

Przygotowania

Już na tydzień przed przyjazdem obie strony nie mogą się doczekać.

- Już ostrzymy nożyczki! - cieszy się Barbara.

- Zaklepuję panią Basię!

- Ja tę młodziutką czarną!

- A ja pana Rafała! - licytują się seniorzy w DPS-ie.

Umówieni są na marcowy czwartek na godz.13.00, żeby jeszcze przed Wielkanocą zrobić się na bóstwo.

W DPS-ie trwają przygotowania. Serce domu – największa sala, która jest jadalnią, miejscem terapii i wszelkich spotkań, teraz zmienia się w zakład fryzjerski. Personel zsuwa stoły, podpina przedłużacze, w pogotowiu czeka nawet konserwator Łukasz - na wypadek, gdyby strzeliły korki.

W salonie Atelier Bernady też wzmożenie. Właścicielka Basia sprawdza, czy spakowali, co trzeba:

- Suszarki i lokówki?

- Są.

- Prostownice i maszynki?

- Wzięte.

- Lakiery, pianki, serum do loków?

- Są.

Wszystko ląduje w dwóch walizkach, które zabiorą za sobą.

- Peleryny, klipsy, szczotki do modelowania?

- Są.

- Nożyczki?

- Każdy ma swoje.

- Karkówki?

Tu się ożywiam, bo dlaczego pakują mięso razem ze sprzętem? Czy to aby higieniczne? Okazuje się, że karkówki to krótkie, grube pędzle do omiatania karku ze zbędnych włosków po cięciu i goleniu.

O, jedzenie jednak też jest. Okazały półmisek owoców. Basia wstała dziś o 5.15, żeby przed pracą podjechać na bazar i seniorom zawieźć świeże.

- Pojedzone? - pyta swoją ekipę. - Macie wodę?

Bo przed nimi kilka godzin pracy bez przerwy.

Salon pustoszeje. Jedziemy w dwa samochody.

- Zaczęliście się pakować już koło 11.00 – zauważam. - Szefowa i pięcioro pracowników oraz stażystów, a to oznacza, że w ten dzień nie zarabiasz.

- Ale zyskuję co innego. Daję tym ludziom siebie i oni dają mi siebie. Trudno to wytłumaczyć, to się po prostu czuje. To... inny wymiar miłości.

Szersze spojrzenie

Dyrektorka Magdalena Nitoń-Trala pracuje w domu pomocy społecznej od 18 lat, a w tym konkretnym od ośmiu miesięcy i widzi to szerzej:

- Jesteśmy w procesie transformacji. Domy starców niedawno przestały funkcjonować i zaczynamy tworzyć domy, w których widzielibyśmy naszych rodziców. Nie da się ukryć: nasze życie się zmieniło. Prawie wszyscy mamy kredyty, będziemy pracować co najmniej do 60. roku życia, i każdy z nas może mieć potrzebę umieszczenia w takim ośrodku mamy czy taty.

To jest cały nasz Adaś! - tłumaczy mi kierowniczka Bożenka. - Śpiewający po włosku, bo kiedyś mieszkał we Włoszech, zakochany we wszystkich paniach
To jest cały nasz Adaś! - tłumaczy mi kierowniczka Bożenka. - Śpiewający po włosku, bo kiedyś mieszkał we Włoszech, zakochany we wszystkich paniach© WP | Anna Śmigulec

Tymczasem w tle zespół Czerwony Tulipan śpiewa akurat: "Jedyne, co mam, to złudzenia, że mogę mieć własne pragnienia". A dyrektorka opowiada dalej.

- U nas każdy pracownik zna każdego mieszkańca. Wie dokładnie, kto jest samotny, kogo i jak często odwiedza rodzina, kto co lubi, kto ma dzisiaj zły dzień i dlaczego.

Jak się pani z boku przyglądnie, to dostrzeże pani ważne szczegóły. Że pracownik trzyma mieszkańca pod rękę, że go pogłaszcze – to są relacje bardzo rodzinne, a nie pracownicze.

Chodzi o to, żeby stworzyć taki dom, w którym mieszkańcy będą szczęśliwi. I pani Basia nam w tym pomaga. W przywracaniu godności. Żeby nie myśleć o ludziach w domach pomocy społecznej jako o zaniedbanych starcach.

- I żeby ich nie spychać na margines – dorzuca kierowniczka Bożenka. - Bo każdy z nas chodzi do fryzjera, prawda? A nasi mieszkańcy ze względów zdrowotnych nie mogą.

- Właściwie dlaczego? - dopytuję.

- Bo to już cała wyprawa. Np. z panem Stasiem na wózku. W teorii jest to możliwe: opiekun zabiera go do zakładu fryzjerskiego. Ale tam Stanisław jest już obcą osobą. Panem, który przyszedł się ostrzyc i do widzenia. Może się jeszcze zobaczymy, a może nie. Zresztą osoba na wózku po amputacji obu nóg zwraca uwagę innych ludzi. A tu w domu nie ma tego problemu.

Koło nas w korytarzu przejeżdża na wózku pan Stasiu, 87 lat, wymieniamy uśmiechy.

- To pan Stasiu ma amputowane nogi? - dziwię się, bo jesteśmy tu od trzech godzin, ale tyle się dzieje, że zupełnie tego nie zauważyłam.

- No właśnie! - triumfuje Bożenka. - A poza domem pewnie by wzbudził współczucie. Bo przyjechał do zakładu fryzjerskiego biedny pan bez nóg. I za chwilę zaczęłyby się pytania:

- A skąd pan jest?

- Mieszkam w DPS-ie.

- Ojej w DPS-ie!

A tu jest Stasiem, Mirkiem, Adasiem. Jest u siebie i czuje się bezpiecznie.

Tam miałby usługę, a tu ma spotkanie z drugim człowiekiem. Który przyjechał specjalnie dla niego.

Przerywa nam pan Mirek, 92 lata, z kotem na rękach:

- Nas ścinają, to może i ją?

- No nie wiem, czy dla kotki znajdziemy fryzjera – śmieje się dyrektorka.

A kierowniczka tłumaczy:

- Każdy z mieszkańców miał jakieś życie, które zostawił za sobą. U niektórych to były dramaty życiowe jak opuszczenie własnego domu. U innych dylematy. Jak pan Mirek, który chciał się przenieść do DPS-u, ale nie chciał porzucić ukochanego 12-letniego kota. I co zrobić? Nie każdy DPS przyjmie człowieka z kotem.

A dla nas to żaden problem. Mamy tu trzy koty. Dwa małe adoptowaliśmy, zanim trafiły do schroniska: Kropkę i Kreskę. I widzimy, że to idealne połączenie: dom seniora i zwierzęta. To znaczna część naszej terapii: karmienie, pilnowanie, troska o zwierzaka, przytulanie, głaskanie, mruczenie, te rozmowy: gdzie on jest, u kogo dzisiaj był... A koty sobie wybierają: raz śpią u kogoś na drugim piętrze, raz na parterze, raz na świetlicy. Każdy je chętnie przygarnie, a później się chwali:

- Dzisiaj Kropka spała u mnie.

- A u mnie Kreska – rzuca ktoś inny.

- A ja mam saszetki dla niej - jeszcze inny.

Dzięki temu domownicy mają zajętą głowę, a czasem ręce i kolana.

Początek

Basia przyjeżdża z ekipą przed każdym Bożym Narodzeniem i ostatnio też przed Wielkanocą – jak żywy prezent.

Tradycja zrodziła się niechcący.

Jesienią 2017 r. Basia wymyśliła akcję: metamorfozy. Zaprosiła do swojego salonu cztery panie z DPS-u na osiedlu Sportowym w Nowej Hucie. Przyjechały z kierowcą i panią Edytą, pracownicą ośrodka, która wciąż ma w komórce zdjęcia z tamtego wypadu:

- O tu, pani Krysia, ta sama, która ma dzisiaj na szyi czerwone korale, a na palcu duży błyszczący pierścionek.

- Nasza gwiazda! - dorzuca ktoś z personelu.

- A tu pani Alicja. Nie ma jej już z nami, zmarła w 2018 r.

  • Pani Małgosia, pokojowa, maluje paznokcie mieszkance Krystynie: - My tu mamy różne talenty!
  • Olga i Rafał robią loki pani Lucynie
  • Pani Maria w młodości
  • Pani Maria zachwyca się nową fryzurą. Lustrem służy Ryszard, pracownik DPS-u
[1/4] Pani Małgosia, pokojowa, maluje paznokcie mieszkance Krystynie: - My tu mamy różne talenty!Źródło zdjęć: © WP | Anna Śmigulec

Po wizycie w salonie obie strony nabrały rozpędu i Basia wraz z ekipą fryzjerską i wizażystką po raz pierwszy przyjechały do DPS-u. Cztery wybranki doświadczyły kompleksowej metamorfozy: fryzury, henna na brwi, profesjonalny makijaż i manicure.

Wszyscy cmokali z zachwytu. Wtedy zrodził się pomysł: zróbmy taką akcję również dla innych chętnych domowników!

I jeszcze tego samego roku w grudniu Basia wzięła współpracowników i sprzęt, i ruszyła zrobić mieszkańcom "wyczesanego Mikołaja". Spodziewała się może dziesięciu chętnych.

- Wchodzę, a tam z 30 osób! Kolejka jak za komuny!

- Basia niejedną znaną głowę uczesała – zauważa Bożenka.- Ale tę akcję z seniorami podjęła z serducha, bo ma je wielkie.

W tym sercu mieści się wiele akcji charytatywnych, na które Basia co rusz jeździ ze swoją ekipą. Efekty można podziwiać na scenie i w telewizji. Np. osiem lat układają fryzury uczestników Festiwalu Zaczarowanej Piosenki fundacji Anny Dymnej. Przez dwa dni robią tam na bóstwo ponad 50 osób, które występują na scenie. I dzieci, i gwiazdy, jak Sanah, Halika Mlynkova, Majka Jeżowska czy Piasek.

A do DPS przyjeżdżają od 2017 r. (z jedną przerwą na COVID). Coraz więcej osób w ekipie fryzjerskiej i coraz więcej mieszkańców.

Skład nieznacznie się zmienia po obu stronach. W ekipie fryzjerskiej rotują stażyści, w DPS odchodzą mieszkańcy. Bezpowrotnie jak pani Alicja.

Awangarda

- O, Ewelina już czeka do pana Rafała! - śmieje się dyrektorka i pokazuje mi dziewczynę, która wyraźnie odstaje wiekiem i wyglądem od pozostałych. Ma 37 lat (wygląda na 25) i blond włosy wygolone na karku a dłuższe u góry. Chłopięca sylwetka, czarna bluza dresowa, żadnego makijażu. Na ulicy nie zwróciłaby niczyjej uwagi.

Kierowniczka Bożena Sośnicka, dyrektorka Magdalena Nitoń-Trala i Barbara Palenik-Bernady
Kierowniczka Bożena Sośnicka, dyrektorka Magdalena Nitoń-Trala i Barbara Palenik-Bernady© WP | Anna Śmigulec

Za to po "wyczesanym Mikołaju" zrobiła furorę. Bo Rafał wymodelował jej takiego irokeza z wzorkiem na wygolonej części włosów, że nikt nie pozostał obojętny! Mieszkańcy, a nawet pracownicy komplementowali, zachwycali się, robili jej zdjęcia.

- To cięcie dla odważnych. Tu weszła awangarda, jak by nie było – zaznacza z satysfakcją Rafał. I tłumaczy z fachowego punktu widzenia: - W klasycznej fryzurze mamy symetrię i prostą formę. A w tej: ostrzejsze kąty i cięcie z charakterem.

Tymczasem na sali rośnie napięcie.

- Ja się bez kolejki nie wepchałam! Ewelina mi pozwoliła! - wykrzykuje pani Donata, pracownica DPS w białym kitlu, która szybko wślizgnęła się na stanowisko fryzjerskie Rafała i oddała się w jego ręce.

A dyrektorka się śmieje:

- I to jest robota!

W pierwszych latach fryzjerzy ścinali i czesali tylko mieszkańców. Ale ci zaczęli dopytywać:

- A dlaczego tylko my?

A nawet wjeżdżać personelowi na ambicje:

- Boicie się, co?

Więc personel pokazał, że niczego się nie boi i że w tym domu wszyscy są równi. I teraz, jeśli personel chce, też wychodzi podcięty i wyczesany.

Żadne wielkie halo: skrócenie końcówek, podgolenie karku – jak pani Donata. A czasem fachowe wywinięcie włosów – jak u pani Karoliny, która teraz wygląda jak gwiazda z Hollywood.

Można też zgłaszać uwagi i prosić o poprawki. Mieszkańcy się nie wahają. Rafał zrobił Ewelinie awangardę na głowie, ale ona oprócz pół-irokeza chce jeszcze wygolony wzorek.

Żaden problem, stażystka Ania chętnie go robi. Jeden łuk, poniżej drugi. Za chwilę Ewelina wraca po trzeci i czwarty. Ktoś inny obejrzał swoją nową fryzurę w dwóch lustrach i chce tył bardziej w trójkąt.

Poezja

Nagle cichnie muzyka, a wraz z nią rozmowy. Pani Maria w nocy napisała wiersz. Kierowniczka Bożenka czyta go teraz zgromadzonym, wyraźnie kierując się w stronę fryzjerów:

"Wszystkie panie wam dziękują

za ten prezent wielkanocny.

To jest atut bardzo mocny

waszych serc, waszych czynów".

Kolejne wersy płyną w ciszy, a w sali czuć taką wdzięczność, że niemal można jej dotknąć. Robi się refleksyjnie.

Ale nie zanadto. Uroczystą atmosferę przełamują dwie ostatnie linijki:

"Wypijemy jakiś trunek

za ten piękny wizerunek".

  • Pani Edyta do dziś ma w telefonie zdjęcia z pierwszych metamorfoz w 2017 r. Pojechała wtedy z czterema mieszkankami DPS-u do salonu Basi
  • Lokówki są gorące, nożyczki fryzjerskie ostre, trymery z metalowymi ząbkami też. Niechcący można zrobić komuś krzywdę
  • Stażystki Weronika i Ania czeszą mieszkanki DPS-u
  • Rafał robi Ewelinie awangardę na głowie
[1/4] Pani Edyta do dziś ma w telefonie zdjęcia z pierwszych metamorfoz w 2017 r. Pojechała wtedy z czterema mieszkankami DPS-u do salonu BasiŹródło zdjęć: © WP | Anna Śmigulec

Aplauz i ekscytacja. Ale i one trwają krótko, bo w ofercie tylko woda w dzbankach. Choć przynajmniej z dryfującymi kawałkami grejpfruta.

W edycji bożonarodzeniowej część usługowa przechodzi płynnie w część rozrywkową: wszyscy razem zaczynają śpiewać i tańczyć. Ale tym razem kończy się na podarkach od mieszkańców. Wraz z personelem uszyli kolorowe poduszki i teraz każdy z fryzjerów wybiera sobie wzór: zielone liście palmy, wielobarwne piórka lub różowe kotki.

Łzy

- Jak przyjechaliśmy tu pierwszy raz, łzy mi ciekły jak wodospad – mówi Basia. - Nawet nie miałam jak się odwrócić i tego ukryć, po prostu ścinałam i czesałam dalej. A przez głowę przelatywały mi dziesiątki myśli: czy tych ludzi w ogóle ktoś odwiedza? Jak to jest: żyć wśród obcych? Myślałam o swojej mamie i o sobie, kiedy będę stara.

Dla Basi to kosmos, bo od zawsze żyje w dużej rodzinie: trzy pokolenia na trzech piętrach. Są blisko fizycznie i emocjonalnie.

Tak samo Olga z Ukrainy, która od czterech lat mieszka w Krakowie z mężem i dorosłą córką. A kiedy wybuchła wojna w jej kraju, ściągnęła do siebie stamtąd ponad 30 osób. Mamę na stałe, a innych bliskich przechodnio, choć na kilka dni. Bez rodziny nie wyobraża sobie życia.

- Płakałam tak, żeby nie było widać. Ale w środku cała się trzęsłam. Wiem, że tym ludziom jest tu dobrze, są zadbani i zaopiekowani. Ale ja bym chciała, żeby każdy mógł dożyć do końca swoich dni wśród bliskich. Żeby nie był samotny.

Fryzjer Rafał, 26 lat, przyjeżdża tu od 2017 r.:

- Mi też łzy napływały do oczu, bo gdzie nie spojrzałem, widziałem mojego dziadka. Rok wcześniej zmarł na raka, a byliśmy emocjonalnie blisko. Od tej pory nie opuściłem ani jednej wizyty tutaj. Fajnie jest zobaczyć radość i błysk w oku drugiego człowieka. Z niektórymi mamy już więź, bo znamy się od sześciu lat, od samego początku. Na przykład pani Lucyna, której robię blond loki, przywitała mnie buziakiem w policzek. Jesteśmy jak starzy znajomi: "Cieszę się, że jesteście! Co słychać?"

Wiktoria, 16 lat, uczennica technikum fryzjerskiego, w DPS-ie po raz pierwszy:

- Ciężko mi było na sercu. Muzyka, fajny klimat, czuć ciepło, ludzie mili i serdeczni, ale niektórzy mieszkańcy tak schorowani, że nie dało się z nimi porozumieć. Trzeba mieć mocną psychikę, żeby to udźwignąć.

Najważniejsze

Nie ma co się oszukiwać. Stąd już się nie wyprowadzą gdzie indziej, nie zapoznają nowych sąsiadów, nie posieją kwiatów w nowym ogródku.

- To miejsce to ich ostatni przystanek – mówi kierowniczka Bożenka.

- Odwiedzają ich bliscy? - pytam.

- Niektórych odwiedzają regularnie, nawet codziennie. Ale mamy też osoby samotne, których nikt nie odwiedza. Po prostu nie mają rodziny. I jak przychodzi trudny czas, np. Zaduszki, organizujemy specjalne spotkanie. Nazywamy je wypominkami. Bierzemy listę osób, które tu mieszkały i nam zmarły, i wspominamy je, ale z uśmiechem. Mówimy tylko o dobrych rzeczach. W takich chwilach niektórym mieszkańcom robi się smutno. Że nie mają rodziny ani nikogo bliskiego. Wtedy mówimy: my jesteśmy.

- Dlatego tak ważne jest, że pani Basia przyjeżdża tu regularnie od kilku lat i to z tą samą ekipą. Nasi mieszkańcy się nie stresują, kto do nich podejdzie, w czyje ręce się oddadzą, bo już czują się bezpiecznie, są jak starzy znajomi – dorzuca dyrektorka.

- I to wszystko przychodzi naturalnie. A nie jest jednorazową akcją, do której się szykujemy - tłumaczy kierowniczka. - I każde spotkanie z ekipą Basi jest tak samo wyczekiwane. W trakcie nasi mieszkańcy, choć na parę godzin zapominają, co ich boli i co ich martwi, i cieszą się chwilą. A później długo to wspominają. O "wyczesanym Mikołaju" rozmawiali jeszcze w styczniu. A na spotkaniach grupowych wracamy do tego jeszcze dłużej: pokazujemy sobie zdjęcia, śmiejemy się z niektórych fryzur i sytuacji.

- I jak już wiedzą, że ekipa fryzjerska niebawem znów przyjedzie, to na co właściwie czekają?

- Oczywiście, na ścinanie i czesanie, bo ta ich metamorfoza i to, że wszyscy się nimi zachwycają, jest dla nich ważne. Ale najbardziej czekają na człowieka.

Anna Śmigulec, dziennikarka Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP magazyn
Komentarze (264)