"Wygrywa ten, kto pierwszy zapuka do dyrektora". Czemu szkoła to ring dla rozwodzących się rodziców?
Ojciec pochwalił na fanpejdżu szkoły występ córki, a placówka usunęła komentarz, wezwała go do usunięcia wpisu i postraszyła policją oraz sądem. Mężczyzna twierdzi, że nie miał złych intencji, a dyrekcja działała pod wpływem nacisku matki dziewczynki. - Mam wrażenie, że wygrywa ten, kto pierwszy zapuka do gabinetu dyrektora - mówi Andrzej Delekta, aktywista z ruchu Rzeczywistego Równouprawnienia przy Społecznym Rzeczniku Praw Mężczyzn.
13.01.2021 | aktual.: 03.03.2022 05:43
Na profilu jednej z prywatnych szkół muzycznych pojawił się komentarz rodzica chwalącego występ córki. Nie wiadomo, jakie relacje są między mężczyzną a jego dzieckiem, ale na podstawie kilku zdań można wnioskować, że usilnie próbuje on skontaktować się z dziewczynką.
Administrator fanpage usunął komentarz, a autor opisał to w mediach społecznościowych. Na post mężczyzny zareagowała dyrekcja szkoły, która za pośrednictwem swojego pełnomocnika wysłała wiadomość z żądaniem natychmiastowego usunięcia wpisu i informacją, że w przeciwnym wypadku sprawa zostanie skierowana na policję oraz do sądu.
Mężczyzna opublikował w sieci screeny, a jego post udostępniła organizacja "Społeczny Rzecznik Praw Mężczyzn". Od tego momentu na profilu szkoły zaczęło pojawiać się mnóstwo komentarzy osób, które uważają, że pan Krzysztof został niesprawiedliwe potraktowany, a szkoła przyczynia się do umocnienia alienacji rodzicielskiej.
Krytyka, która spadła na władze placówki, sprawiła, że dyrekcja zdecydowała się zawiesić swój facebookowy profil oraz wydać oświadczenie. "Szkoła nie jest miejscem do rozwiązywania konfliktów rodzicielskich, a jej strona facebookowa nie może stanowić forum dla prezentowania treści, które wynikają z istnienia takich konfliktów" – czytamy.
Skontaktowaliśmy się z pełnomocniczką szkoły, która wysłała wiadomość do ojca dziewczynki. Mecenas odmówiła komentarza.
Tymczasem Krzysztof Iwin zapewnia, że nigdy nie podjął żadnych działań mających na celu zniesławić szkołę, do której uczęszcza jego córka. "Umieszczając wpis o usunięciu mojego komentarza przez szkołę chciałem zwrócić uwagę na problem alienacji rodzicielskiej - tak robię to już od jakiegoś czasu. Nie spodziewałem się, że cęgi spadną na szkołę, bo nie wziąłem pod uwagę, że wiele osób nie dostrzeże tego, że przecież dyrektor najprawdopodobniej nie usunął tego komentarza z własnej inicjatywy" – brzmi fragment jego wpisu na Facebooku.
Niesprawiedliwe traktowanie
To nie jest odosobniony przypadek. Szkoła często staje się areną walki skonfliktowanych rodziców. Andrzej Delekta, aktywista z ruchu Rzeczywistego Równouprawnienia przy Społecznym Rzeczniku Praw Mężczyzn, twierdzi, że pracownicy placówek często są po prostu wplątani. – Przychodzi rodzic i odmalowuje przed dyrekcją czarny obraz tego drugiego. Wtedy oni, z uwagi na dobro swojego ucznia zaczynają świadomie bądź nieświadomie wspierać alienację rodzicielską. Gdy już do tego dojdzie, to trudno jest zniesławionemu rodzicowi wytłumaczyć, że to nieprawda. Mam wrażenie, że wygrywa ten, kto pierwszy zapuka do gabinetu dyrektora – mówi aktywista w rozmowie z WP Kobieta.
Andrzej Delekta zna sytuację z autopsji. – Mam prawomocne zabezpieczenie kontaktów z synem na wtorki i czwartki po szkole. Zostało ono wydane przez sąd na mój wniosek. Natomiast szkoła traktuje to tak, jakby ono było zakazem zbliżania się. W efekcie, jeśli mama lub nawet babcia mojego syna decydowały się w tych dniach przyjść wcześniej po syna, to mogły go swobodnie odebrać – relacjonuje mężczyzna.
Andrzej Delekta, który nie widział się ze swoim 8-letnim synem od 17 miesięcy, przyznaje, że musi główkować, jak złapać z nim, chociaż kilkunastosekundowy kontakt. – Swego czasu narysowałem kredą serduszko na chodniku. To była jedyna możliwość przekazania mu mojej wiadomości – opowiada.
Szkoła ma być azylem
Anisa Gnacikowska, adwokat specjalizująca się w prawie rodzinnym, regularnie pracuje nad sprawami, gdzie rodzice nie potrafią odseparować emocji związanych z rozstaniem od kwestii opieki nad dzieckiem i wikłają inne podmioty, aby opowiedziały się po ich stronie. – Dochodzi do tego najczęściej wtedy, gdy obojgu bardzo zależy na dziecku, a nie gdy w rodzinie dzieją się patologiczne zdarzenia. Z moich doświadczeń wynika, że patologia występuję w 5-10 proc. tych przypadków - wyjaśnia adwokat w rozmowie z Wirtualną Polską.
Anisa Gnacikowska podkreśla, że niezależnie od powodów, dyrekcja zostaje postawiona w trudnej sytuacji, ale musi zachowywać się neutralnie. - Szkoła nie jest podmiotem rozstrzygającym, dlatego ma obowiązek działać w granicach prawa. Dopóki nie ma ingerencji sądu rodzinnego, placówka ma obowiązek udzielać wszelkich informacji zarówno matce jak i ojcu ucznia oraz nie kanalizować kontaktów – tłumaczy.
A co w momencie, gdy rodzic ma uregulowane kontakty? – Wtedy szkoła musi przestrzegać postanowień sądu, ale jednocześnie kierować się dobrem dziecka. Jedna z moich klientek była oburzona, gdy rodzic mógł wejść do szkoły na przedstawienie, które nie pokrywało się w czasie z godzinami wyznaczonymi przez sąd. Moim zdaniem w takiej sytuacji nie należy uniemożliwiać drugiemu rodzicowi okazywania wsparcia i zainteresowania dziecku – twierdzi ekspertka od prawa rodzinnego.
Na koniec Anisa Gnacikowska uczula dyrektorów. - Szkoła przede wszystkim powinna dawać azyl dzieciom. Być miejscem, gdzie bez konfliktu lojalnościowego mogłyby kształtować swoje relacje z obojgiem rodziców – podkreśla.