Wyśmiewane przez pracę. "Wstydzić powinien się ktoś, kto nic nie robi"
Do dziś w Polsce panuje przekonanie, że niektóre zawody są "lepsze" od innych. Teresa, Oliwia i Joanna przekonały się o tym aż nadto boleśnie. Dzisiaj już wiedzą, że ich praca to nie powód do wstydu.
06.09.2019 15:54
"Mam 23 lata, pracuję jako sprzątaczka. Mój chłopak się tego wstydzi, a jego rodzina nieustannie mi dogryza. Żałuję, że powiedziałam im, czym się zajmuję" - pisze na jednej z facebookowych grup internautka. W komentarzach dziesiątki odpowiedzi dziewczyn, które też zajmują się "mało szanowanymi" zawodami. Słów pełnych rozgoryczenia jest mnóstwo. Tylko czemu się tam pojawiły? Przecież "żadna praca nie hańbi".
"Po co szłaś na studia?"
Teresa ma 27 lat. Skończyła studia na Politechnice Warszawskiej i zdobyła tytuł magistra. Od zawsze chciała zajmować się biotechnologią. Niestety choroba jej taty zweryfikowała to marzenie. - Mój ojciec ma raka. Żeby zacząć leczenie, musiał zrezygnować z pracy. Mama dorabia jako szwaczka, ale to za mało żeby odłożyć na dom i spłacać ratę zaległego kredytu. Musiałam im pomóc, więc poszłam do pierwszej lepszej pracy, żeby jaj najszybciej odłożyć pieniądze. Padło na sprzątanie biurowców - mówi młoda kobieta.
To było jedyne zajęcie, które udało się Teresie pogodzić z dziennymi studiami. Sprzątaniem zajmowała się nocami, a w ciągu dnia miała czas na uczelnię. - Pieniądze może nie są zawrotne, ale pozwalają nam spokojnie żyć i zapewnić tacie odpowiednią opiekę. Nie mam problemu z tym, czym się zajmuję. Chociaż skończyłam już studia, sprzątam dalej. Wkręciłam się w tę robotę, dobrze dogaduję się z szefostwem, nie mam powodów do narzekania. Poza wymownymi spojrzeniami rodziny od strony matki - opowiada 27-latka.
Babcia Teresy i dwie siostry jej matki nie potrafią zaakceptować wyboru zawodowego dziewczyny. - Cały czas słyszę, że jestem nieudacznikiem. Pytają, po co szłam na studia, skoro i tak skończyłam jako służąca. Nie rozumieją żadnych tłumaczeń. Dla nich sprzątaczki to typ "podludzi", którymi mogą pomiatać. Tamta część rodziny pracuje jako wykładowcy akademiccy. Każdy, kto zajmuje się pracą fizyczną, jest dla nich przegrany. Lubię swoją pracę, ale przez gadanie rodziny jest mi zwyczajnie przykro - podsumowuje.
Raz na wozie, raz na kasie
Oliwia też skończyła wyższe studia. Na półce w jej pokoju stoi dyplom psychologii z Uniwersytetu Adama Mickiewicza. Na kasie w jednym z dyskontów pracuje już 3 lata. Nie zrobiła tego z powodu trudnej sytuacji ani życiowego kryzysu. Wybrała to zajęcie, bo, jak sama przyznaje, zarobi tu więcej niż początkujący terapeuta.
- Od razu dostałam umowę o pracę, elastyczny grafik i bardzo przyzwoitą pensję. Do tego opieka medyczna, karnet na siłownię, świąteczne paczki dla pracowników, długo by wyliczać. Gdybym zaczęła raczkować w wyuczonym zawodzie, na takie warunki mogłabym liczyć może po 4-5 latach. Tutaj mam to od razu. Do tego zero zmartwień. Przychodzę, robię swoje i wychodzę. Nie zabieram pracy do domu, ani nie siedzi mi w głowie - mówi 26-latka z Poznania.
Jedynym problemem są przytyki, jakie Oliwii serwują znajomi. - Kiedy ktoś nowy w towarzystwie pyta mnie, czym się zajmuję i słyszy odpowiedź, parska pod nosem śmiechem. Moimi przyjaciółmi są głównie ludzie ze studiów, więc dla nich osoba, która nie pracuje w zawodzie marnuje swój potencjał. Najbliższe mi osoby rozumieją mój wybór, dla pozostałych to jednak powód do żartów. Często, kiedy przechodzę koło moich dawnych kolegów, robią za moimi plecami charakterystyczne "biip", jak przy kasowaniu towaru na kasie. Ciekawe tylko, że kiedy mówię im, ile zarabiam, nagle przestają się śmiać - tłumaczy dziewczyna.
„Nie jesteś mnie godna”
Praca fizyczna wpłynęła negatywnie także na życie Joanny. Przez 3 lata tkwiła w związku, który rozpadł się przez to, że jej partner nie akceptował jej pracy. - Jestem szkolną woźną. Lubię to zajęcie, bo mogę pomagać dzieciakom i do tego sprzątanie nie jest zbyt wymagające. Niestety mój partner nie mógł zaakceptować, że 31-letnia kobieta nie ma wyższych ambicji - opowiada kobieta.
Chłopak Joanny pracował jako analityk w jednym z banków. Na porządku dziennym było wypominanie 31-latce, że nie osiągnęła sukcesu zawodowego. - Kiedy się poznaliśmy, on wiedział, czym się zajmuję i nie stanowiło to dla niego problemu. Dopiero po jakichś dwóch latach spotykania się, kiedy zamieszkaliśmy razem, zaczęły się docinki. Kiedy poprosiłam go o posprzątanie po sobie, mówił, że przecież ja zrobię to zawodowo i on nie będzie się tym zajmował. Bolało mnie to, ale byłam głupia i bardzo zakochana. Myślałam, że to tylko faza, że ma trudny czas w życiu, ale mu przejdzie i znowu będzie kochany. To się jednak tylko nasilało. Słyszałam, że mam się nie odzywać w kwestii ewentualnego kredytu, bo "co może wiedzieć woźna o finansach", albo że on wybierze książkę w prezencie dla naszych wspólnych znajomych, bo ja "i tak nie znam się na kulturze" - mówi rozgoryczona Joanna.
Czara goryczy przelała się, kiedy jej mężczyzna okłamał swoich rodziców, mówiąc, że Joanna pracuje w marketingu. - Kiedy zapytałam go, czemu nie powiedział im prawdy, przyznał, że się mnie wstydzi. "Przecież nie powiem im, że jesteś woźną. Chyba zabiliby mnie śmiechem. Nie takiej synowej by chcieli" - powiedział, a ja już wiedziałam, że to koniec. Że nie dam rady - wspomina kobieta.
Po tym incydencie Joanna zerwała z partnerem i obiecała sobie, że nigdy nie pozwoli nikomu obrażać swojej profesji. - Po rozstaniu i tak słyszałam od znajomych, że on rozpowiada o mnie jakieś plotki i mówi, że jestem tylko głupią woźną. Nie zamierzam się już wstydzić. Żadna praca nie hańbi, a wstydzić powinni się tylko ci, którzy nic nie robią - podsumowała 31-latka.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl