GwiazdyZ perspektywy czasu "Magda M." raczej śmieszy niż wzrusza. Żaden inny serial nie miał takiego wpływu na Polki

Z perspektywy czasu "Magda M." raczej śmieszy niż wzrusza. Żaden inny serial nie miał takiego wpływu na Polki

Z perspektywy czasu "Magda M." raczej śmieszy niż wzrusza. Żaden inny serial nie miał takiego wpływu na Polki
Źródło zdjęć: © Zrzut ekranu
Helena Łygas
22.05.2018 16:27, aktualizacja: 22.05.2018 19:54

Niebawem do księgarń trafi książka "Magda M. Ciąg dalszy nastąpił", opowiadająca o losach bohaterów kultowej TVN-owskiej produkcji. Radosław Figura, scenarzysta serialu, po latach zdecydował się napisać epilog jednej z najpopularniejszych polskich love story.

Można by się czepiać, że to nic innego, jak próba zbicia kapitału na niegdysiejszym hicie. Jednak żywe zainteresowanie publikacją pokazuje, że mimo 11 lat, które upłynęły od emisji ostatniego odcinka, postać Magdy Miłowicz wciąż zajmuje w naszych sercach honorowe miejsce.

Serial z perspektywy czasu raczej śmieszy niż wciąga. Mecenas amant Piotr Korzecki w za dużych koszulach i z uśmiechem dalekim od fluorescencyjnej bieli, u współczesnych TVN-owskich celebrytek szans raczej by nie miał. A już zwłaszcza, gdyby się odezwał. Kodeks honorowy to nie jest coś, o czym rozprawiają zorientowani na cele mężczyźni sukcesu.

Magda, niby feministka, ale jakaś taka infantylna. Już w pierwszym odcinku tłumaczy własnemu kotu, że ćwiczy, bo "może dziś będzie zapotrzebowanie na kobietę szczupłą, samodzielną i wysportowaną". Jeszcze tego samego dnia wyraża frustrację faktem, że mężczyźni mają łatwiej od urodzenia. "Przyrodzenia" – podłapuje przyjaciel gej, wręczając bohaterce drinka. Chwilę wcześniej doradzał pół żartem, pół serio przespanie się z szefem, celem zwiększenia szans na awans.

Z dramaturgią serialu też nie lepiej. Leży i kwiczy, zarzynana przez drewniane dialogi. Oto Piotr, który dopiero co wrócił do Polski, opowiada koledze o cierpieniach rozstania z żoną. "Obudziłem się na ławce w parku pijany. Były moje urodziny. Pomyślałem, że nie chcę tak żyć" – mówi z manierą szekspirowskiego tragika. Nie mija minuta od wyznania, a aktor rzuca jak gdyby nigdy nic: "To co, otwieramy kancelarię?!". Radość, duma, męski uścisk.

W innej scenie Magda obsztorcowuje motocyklistę, nazywając go dawcą organów. "Skąd pani wiedziała, że ze mnie samobójca?" – żartuje mężczyzna. "Samobójstwo to nie sposób na problemy" – rzuca mądrościowo prawniczka. Ot, zwykła pogawędka na światłach.

Dodajmy do puli żarciki z molestowania, stwierdzenie, że dbanie o siebie jest dobre dla homoseksualistów, no i Magdę naiwnie dziwiącą się światu, czego wyrażaniu sprzyjają szczególnie jej oczy łani. Wychodzi niezły koszmarek.

Popularność Magdy Miłowicz nie była spowodowana ówczesnym brakiem seriali nowej generacji. Mniej więcej w tym samym czasie na powszechnie dostępnych kanałach leciały przecież takie międzynarodowe hity, jak "Zagubieni" czy "Gotowe na wszystko". Oba gwarantowały wciągającą i zaskakującą fabułę, złożonych psychologicznie bohaterów i egzotyczną scenerię.

Za sukcesem serialu stało coś zupełnie innego. A mianowicie wzorce do których mogłaby aspirować polska klasa średnia. Nie było tu siermiężnych wnętrz. Nie było rozgotowanych ziemniaków na obiad i dziadka w szpitalu. Słowem – szarej, polskiej rzeczywistości, której przenoszeniem na ekran w skali jeden do jednego zajmowały się dotychczas polskie seriale.

"Magda M." to komedia romantyczna w odcinkach. Spełniony polish dream, w którego cieple grzeją się bohaterowie. Bodajże pierwszy polski serial, w którym bohaterowie są charakteryzowani w pierwszej kolejności przez styl życia. Piotr jeździ na motocyklu, nosi skórę, chodzi na ściankę wspinaczkową, Magda lubi popijać wino na ogromnym tarasie z widokiem na Plac Trzech Krzyży, a z przyjaciółkami spotyka się na pilatesie (który dzięki serialowi zyskał olbrzymią popularność).

Serial stał się katalogiem trendów i aktywności aspirującej klasy średniej. Polki chciały mieć fryzurę jak Magda M., tak jak wcześniej marzył im się baleyage Rachel z "Przyjaciół". Zazdrościły prawniczce ciuchów i przytulnego mieszkania. Nawet wspomniany przyjaciel gej pełnił po części funkcję modnego dodatku wielkomiejskiej singielki.

Nie inaczej jest z pracą. Jak na robiącą karierę 30-latkę, Magda raczej się nie przepracowywała. Między jedną, a drugą sprawą w sądzie chodziła z koleżankami do fryzjera i na zakupy, zajadała się lodami z popcornem czy wylegiwała na Polu Mokotowskim. Znalazł się też czas na randki i na wolontariat. W tzw. "międzyczasie", którego Magda miała nieprzebrane pokłady, świadczyła pomoc prawną ubogim ofiarom przemocy domowej z Pragi.

„Magda M.” dowartościowała warszawiaków, pokazując, że i w Polsce można żyć stylowo i kolorowo. Nikt wcześniej nie obsadził w serialu Warszawy na prawach nieomal jednego z bohaterów, a już na pewno nie zrobił z niej modnej metropolii. W "Na Wspólnej" czy "Klanie" stolica była jedynie domyślnym miejscem akcji. Zbiorem kilku nieciekawych, szarych uliczek robiących za tło i rezerwuarem nazw własnych, dzięki którym można "jechać na Sadybę" (a nie np. na Kazimierz).

Kiedy pada pytanie o ulubiony serial, nikomu nie przychodzą raczej do głowy tytuły rodzimych produkcji. TVN-owskim serialom należy jednak oddać sprawiedliwość. Ukształtowały nasze wyobrażenia o ekscytującym, wielkomiejskim życiu, nieodzownie związanym z konsumpcją.

Dziś ten pułap nadal wyznacza stacja, ale już nie rękami serialowych bohaterek, tylko wykreowanych w międzyczasie celebrytek. Wiodących żywoty równie modne i nierealnie, a przy tym znacznie tańszych w utrzymaniu. W przeciwieństwie do bohaterek seriali same się ubierają, same urządzają domy i dobrowolnie dzielą się bajkowymi zdjęciami na Instagramie.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (17)
Zobacz także