Z polską metką
05.07.2017 14:30, aktual.: 05.07.2017 20:51
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
- LPP chce produkować w Polsce – to zapewnienie wielokrotnie padało z ust prezesa spółki Marka Piechockiego podczas spotkania z mediami w Gdańsku. Co to oznacza dla branży odzieżowej w Polsce i czy jesteśmy w stanie konkurować z fabrykami z Chin czy Bangladeszu? Czy pojawienie się metki na ubraniach Reserved czy Mohito z napisem "Made in Poland" to tylko chwyt reklamowy czy przemyślana zmiana?
- Nie mamy przed wami żadnych tajemnic – deklaruje Marek Piechocki, prezes LPP SA, rozpoczynając spotkanie z dziennikarzami i blogerami modowymi, którzy pojawili się na spotkaniu prasowym w siedzibie spółki. - Zmieniamy filozofię firmy. Nie mamy nic do ukrycia i chcemy się pochwalić przed wami przede wszystkim tym, że LPP to polska, rodzinna firma, którą od początku tworzyli i wciąż tworzą Polacy.
Naszą wizytę zaczynamy w ogromnym centrum logistycznym w Pruszczu Gdańskim. Pracuje tam około 1000 osób. Budynek zarówno w środku, jak i na zewnątrz, robi wrażenie. To wielka hala pełna półek i specjalistycznych urządzeń, które z powodzeniem mogłyby stanowić scenografię w niejednym filmie science fiction. Z tej perspektywy trudno uwierzyć, że LPP to "mała rodzinna firma".
- Inwestujemy w zatrudnienie w Polsce i w regionie. 2100 osób pracuje w samej centrali. 2500 ludzi zatrudniają nasi podwykonawcy. 14 tys. osób pracuje w naszych sklepach tylko w Polsce. Chcemy inwestować i zwiększamy zatrudnienie. Projektantów mamy około 260, a już wiemy, że będziemy rekrutować kolejnych 200. Potrzebujemy też około 500 informatyków m.in. do wzmocnienia działu e-commerce. W sumie to jest około 1000 nowych miejsc pracy do końca przyszłego roku – wylicza prezes LPP.
- Faktycznie na polskim rynku uważani jesteśmy za największą firmę w branży, ale na rynku światowym nas nie ma. Jesteśmy dopiero na początku tej drogi i ciągle jesteśmy stosunkowo niewielką firmą na tle globalnej konkurencji – podsumowuje.
Monumentalność logistycznego centrum "ociepla" pan Staszek Dreliszak, dyrektor logistyki LPP, który – jak się okazuje – pamięta czasy, gdy w centrum dystrybucyjnym pracowało 15 osób. Dziś pan Staszek zarządza wielką logistyczną maszynerią!
- Wydajność 2,5 tys. operacji na godzinę – opowiada z uśmiechem na twarzy, prezentując nam swoje królestwo – wysoki na 18 metrów magazyn, w którym głównie pracują maszyny. – Jak coś się popsuje albo maszyna coś źle odczyta, wtedy do akcji wkracza człowiek. Panowie mają uprawnienia alpinistyczne. Choć wszystko jest skomputeryzowane, bez człowieka się nie da – dodaje i żartuje, że dzięki centrum w Pruszczu Gdańskim i okolicach bezrobocia praktycznie nie ma.
Jednak LPP to nie tylko logistyka, ale może przede wszystkim biura projektowe, w których na co dzień powstają setki wzorów. - Ta firma budowana jest przez pasjonatów, którzy kochają to, co robią – mówi prezes LPP, prezentując projektantów i kupców, pracujących w ogromnym biurze w Gdańsku przy ulicy Łąkowej. - To wszystko, co widzicie gdzieś w sklepach Reserved czy Mohito w dużej mierze jest tworzone przez polską firmę i polskich pracowników. Mamy również np. Japończyków, Brytyjczyków czy Hindusów – różnych przedstawicieli branży mody – ale tak naprawdę w 99% jest to tworzone przez Polaków – opisuje.
Wchodzimy do środka. Na ścianach mnóstwo wycinków z gazet – fotografii z wybiegów, słów, haseł, inspiracji, które pomagają odczytywać projektantom jakie są i jakie mogą za chwilę pojawić się trendy. Wzorniki tkanin i plansze z kolorami Pantone porozkładane na biurkach przyprawiają o zawrót głowy. Wszędzie niezliczona ilość wieszaków z ubraniami. Artystyczny bałagan wprowadza nas w modowy klimat, w którym projektant niemal każdego dnia musi dokonywać najlepszych wyborów – analizować dotychczasową sprzedaż, przewidywać trendy i udoskonalać projekty, które okazały się strzałem w dziesiątkę.
- Falbanki, hafty, hiszpańskie dekolty – to są rzeczy, które bardzo dobrze nam się teraz sprzedają – mówi Aneta Lipiec – starszy projektant Reserved. – Oczywiście mamy stałą bazę wzorów, która jest w każdej szafie i po którą przychodzą nasze stałe klientki, ale cała reszta to są nowe projekty. Mocno angażujemy się w podążanie za tym, czego oczekuje klient świadomy mody – dodaje.
– Potrzebowaliśmy wiatru w żagle i mamy wrażenie, że teraz płyniemy we właściwym kierunku. Wszyscy potrzebowaliśmy tej energii i wiary w siebie. – potwierdza Anna Radzikowska, dyrektor departamentu damskiego Reserved. Biuro projektowe LPP to tygiel kreatywności i pasji na europejskim poziomie. To pierwsze ogniwo w długim procesie mody ultrafast fashion, w którą inwestuje LPP.
– Nasze klientki chcą mieć to, co zobaczyły na zdjęciu na Instagramie czy na ulubionej stronie modowej. – wyjaśnia Marek Piechocki. - Nie mamy wówczas wiele czasu. Stąd też potrzeba przeniesienia części produkcji do Polski. Musieliśmy zmienić kierunek, żeby nadążyć za rynkiem i odpowiedzieć na potrzeby klientów. Nasz kraj odgrywa coraz ważniejszą rolę, jeśli chodzi o produkcję naszych kolekcji. Przez ostatnie dwa lata Mohito, nasza dynamicznie rozwijająca się marka kobieca, przeszyła w Polsce 4 mln sztuk ubrań. To 15 proc. całości produkcji Mohito. W 2017 roku nasze zlecenia dla polskich zakładów wyniosą 5 mln sztuk odzieży. Do końca 2018 roku chcemy podwoić tę liczbę. Dwukrotnie wzrośnie też produkcja kolekcji Reserved w naszym kraju – mówi.
Jak się dowiedzieliśmy, od roku LPP przeprowadza zmiany mające na celu przyspieszenie procesu produkcji, logistyki i projektowania w Polsce. Ma to związek z globalną tendencją i zapotrzebowaniem klientów na "fast fashion", a właściwie "faster fashion", czyli szybkie wprowadzanie do sprzedaży dużej liczby nowych kolekcji i wzorów zgodnych z najświeższymi trendami mody.
- Przechodzimy tę transformację, bo wiemy, że przetrwają tylko ci, którzy będą szybcy i realnie zareagują na potrzeby klienta. Jeżeli moja klientka wie, że są modne falbany, ona chce mieć je w sklepie Reserved tu i teraz, jak ich nie znajdzie pójdzie do konkurencji – komentuje Marek Piechocki. – Wszystko przez smartfony – żartuje. – To one sprawiły, że moda tak przyśpieszyła. To wielka, globalna rewolucja!
Jak na ironię, to właśnie rewolucja technologiczna sprawiła, że przemysł odzieżowy z Bangladeszu wraca do rodzinnego kraju. Jak zapewnia Marek Piechocki, w tej chwili w Polsce na potrzeby LPP pracuje już 50 zakładów odzieżowych, w których ponad 1 000 pracowników szyje na pełny etat dedykowane kolekcje.
Na spotkaniu z mediami pojawiła się również Monika Królik – właścicielka jednego z największych zakładów odzieżowych w Polsce. To ona dostarcza ubrania do marek Mohito i Reserved. Choć zapotrzebowanie jest ogromne i wciąż rośnie, pani Monika przyznaje, że największy problem to brak rąk do pracy.
- Przyuczenie do zawodu szwaczki nie trwa długo. Teraz większość pracy wykonują maszyny. Wciąż jednak mamy problem ze znalezieniem pracowników. Posiłkujemy się pracownicami z Ukrainy, ale i to nie wystarcza – dodaje.
Monika Królik i Marek Piechocki pokazują nam zdjęcia z polskiej szwalni. Wśród slajdów pojawiają się także zdjęcia z Bangladeszu. Firma nadal będzie zlecać produkcję w Azji jednocześnie zdecydowanie szerzej kontrolując jakość warunków do pracy.
- Mamy swoich audytorów, przyjeżdżają do nas także audytorzy z Accordu, by sprawdzać, czy to, co my sprawdziliśmy, jest dobrze sprawdzone, a niezależnie od tego jeszcze SGS – międzynarodowa firma zajmująca się sprawdzaniem jakości w różnych obszarach – wyjaśnia prezes, tłumacząc dziennikarzom, co aktualnie dzieje się w Bangladeszu w fabrykach współpracujących z LPP. - Robimy wiele, a jeśli weźmiemy pod uwagę koszty naszego zaangażowania w stosunku do przychodów firmy, to robimy naprawdę bardzo dużo – zapewnia Marek Piechocki i wylicza nakłady finansowe.
- 16 mln złotych, 21 osób na stałe pracujących tylko w biurze w Dhace, 65 osób pracujących w innych krajach. Mamy świadomość tego, że skoro zdarzyło się to w Bangladeszu, to może wydarzyć się też w Birmie czy gdziekolwiek. 1500 audytów w Bangladeszu tylko w tym roku. 5 tys. audytów w innych krajach. Wbrew pozorom, chcę wracać do tragedii w Rana Plaza, ale chyba nie chciałbym teraz się biczować i ogłaszać miesięcznicy. Ta tragedia po prostu nie powinna się wydarzyć i robimy wszystko, by się nie powtórzyła. Trochę jest mi przykro, jak czytam jedną czy drugą gazetę i jest tam napisane: "LPP nauczyło się na tragedii w Bangladeszu, ale wciąż dużo jest jeszcze do zrobienia". W stosunku do zysków i przychodów wydajemy najwięcej ze wszystkich firm europejskich na poprawę sytuacji w naszych fabrykach. Nie wydaje tyle pewnie ani nasz hiszpański, ani nasz szwedzki kolega. Co ja jako biznesmen mam jeszcze zrobić, by było jeszcze lepiej? To jest coś typowo polskiego, że często nie umiemy docenić tego, co zostało zrobione, że ktoś naprawił swój błąd, tylko cały czas rozpamiętujemy – podsumowuje.
Gdybym był naprawdę twardym graczem i ostrym biznesmenem i miałbym się kierować tylko tym, jakie jest zainteresowanie tematem Bangladeszu w Polsce, to mając takie straty, jak w ostatnim czasie ma LPP, zrezygnowałbym z tego – odpowiada szczerze prezes LPP. – Postanowiliśmy jednak na stałe wspierać poprawę warunków pracy w Bangladeszu, bo chcemy produkować odzieży w dobrych warunkach – zapewnia i dodaje, że Bangladesz to dla LPP wciąż ważne miejsce na mapie świata.
LPP naprawia błędy, wyciąga wnioski, chce dogonić ogólnoświatową konkurencje i stanąć z nimi do walki jak równy z równym. Z nadzieją patrzy w przyszłość. Co widzi na horyzoncie? Z pewnością ważnym punktem będzie otwarcie sklepu Reserved w Londynie. W gdańskim biurze mogliśmy podejrzeć pierwsze projekty marki dedykowane na londyński rynek. Dużo czarnych, rockowych akcentów, ale też spora dawka retro inspirowana Wisłocką, komediami Barei i sentymentalnymi pamiątkami z czasów PRL.
- Czy londyński klient zrozumie wasze PRL-owskie inspiracje, przecież to dla niego czarna magia? – pytam jedną z projektantek.
- Wierzymy, że tak. Wraca moda na lata 80. i 90., a nasz PRL bardzo dobrze się w te trendy wpisuje – odpowiada.
Efekty pracy będziemy mogli oglądać jesienią. Nikt nie ukrywa, że dla całego LPP to wielkie wyzwanie i szansa na zaistnienie w świadomości zachodnioeuropejskiego klienta.
- Naszym celem jest globalna rozpoznawalność Reserved – twierdzi Marek Piechocki. - Chcemy być jedną z pięciu najlepszych firm odzieżowych w Europie. Na ten moment nas jeszcze nie widać. Wyglądamy powoli znad stołu jak małe dziecko i dopiero coś zauważamy, co tam się dzieje. Chcemy udowodnić, że "polskie" wcale nie oznacza gorsze, że to jest naprawdę dobre. Jesteśmy bardzo dumni, gdy na przykład w Niemczech otwieramy sklep i nikt nie może uwierzyć, że to polski brand. Niemcy podziwiają nasze brygady budowlane, design salonów, nie tylko ubrania. Mówię wtedy dumnie: To stworzyli Polacy, to jest "Made in Poland".
Gdy Marek Piechocki mówi o przyszłości LPP, w drugim rzędzie siedzi jego syn, Marcin, a w dłoniach trzyma stary żółty segregator z pierwszymi projektami Reserved z początku lat 90. Przeglądamy projekty dresów, które przenoszą nas w czasy, o których niektórzy chcieliby zapomnieć.
- O Boże… - komentują wszyscy, wzdychając i uśmiechając się do własnych wspomnień o dżersejowych bluzach, które kupowaliśmy na straganach.
- Zdaje sobie sprawę z tego, że te projekty trącą myszką, ale to pokazuje, jak daleko zaszliśmy przez te lata, jak bardzo zmieniło się LPP. To kawał historii! – podsumowuje prezes.
Partnerem artykułu jest LPP