Zamknięcie gastronomii wymusiło wiele zmian. Ekskelnerka jest sanitariuszką, były szef kuchni marynarzem
18 za godzinę, przebite na 20 złotych, nie trzeba doświadczenia – tak teraz kuszą w ogłoszeniach o pracę w gastronomi. "Gastro" – jak mówią ci, którzy pracowali na zmywaku, kelnerowali czy gotowali, przeżywa duże zmiany. Historii jest wiele, powód zmian jeden – pandemia i zamknięte restauracje.
Facebookowa grupa poświęcona warszawskiej gastronomii, teraz gdy otworzyły się całe restauracje, aż huczy od ofert pracy. Ktoś napisał, to "po co było zwalniać?", ktoś inny tłumaczy, jak to jest mieć swój biznes, inny ostrzega, że ten restaurator nie płaci. Zapytałam, kto odszedł w pandemii, zmienił pracę i życie. Wywiązała się dyskusja.
Przeczytałam: "powiedzieć, że 'gastro' to stan umysłu, to za mało". Wiele osób opowiedziało swoje historie, większość była zgodna, że czas spędzony w kuchni, w restauracji czy barze, to było coś specjalnego. Większość tych, co znaleźli inną pracę, nie chce wracać do niepewnych zarobków, pracy zmianowej… Bohaterki i bohaterowie prosili, żeby przedstawić ich imieniem, jedna osoba ze śmiechem dodała, że przedstawi się ksywką, pod którą wszyscy ją znają.
Kiedyś kelnerka, która wyszła za szefa kuchni teraz studentka i żona marynarza
Klara była związana z "gastro" przez 6 lat. – Pracowałam na sali, od kelnerki do kierownika zmiany. Zaszłam w ciążę, urodziłam, gdy pandemia się zaczęła. Teraz skończył mi się urlop macierzyński, nie miałam do czego wracać. Zaczęłam studia, które są zupełnie niezwiązane z gastro, dają nadzieję na realną pracę w zawodzie. Dziecko będzie widziało mamę nie tylko w poniedziałki… Studiuję pedagogikę przedszkolną i wczesnoszkolną – zaczyna.
Mąż Klary został marynarzem. – A całe życie był w "gastro", prawie 17 lat. Marzec 2020 to strata pracy i odcięcie od jakichkolwiek wpływów, miał własną działalność. Urodziłam syna, oszczędności się rozeszły. Mąż zaczął szkolenia marynarskie, teraz pływa po całym świecie na statkach handlowych. Pieniądze większe, ale nie ma go w domu czwarty miesiąc. Chciałby wrócić, bo gotowanie to jego pasja, ale póki co nie ma do czego wracać – mówi.
Studia zaprocentowały – Kinga jest media assistant, a pracowała jako kelnerka
Kinga zaczęła od pracy sezonowej, gdy miała 17 lat, potem gdy skończyła szkołę średnią pracowała już na stałe w "gastro", jednocześnie studiowała dziennie na kierunku e-biznes.
- Pracowałam najpierw jako kelnerka na weselach, później na zmywaku, byłam deserantem, baristką, kelnerką w kawiarni i kelnerką w restauracji. Gdy powoli zaczynała się pandemia, chciałam zmienić pracę - mówi.
- Powiedziałam pracodawcy, że odchodzę i miałam rozpocząć pracę w nowym miejscu w marcu 2020. Jednak pech chciał, że pandemia spowodowała zamknięcie gastronomii, przez co zostałam bez pracy i bez postojowego - przyznaje.
W okresie od marca do lipca Kinga nie miała pracy, gdyby nie jej partner, nie miałaby za co żyć. - Skończyłam w tym czasie studia licencjackie na kierunku e-biznes. Wysyłałam CV bardzo długo, w lipcu przeprowadziłam się do Warszawy i zaczęłam pracę w domu mediowym na stanowisku media assistant - słyszę.
Sous chef teraz sprzedaje noże
Filip spędził w gastro 11 lat, 6 przepracował w Warszawie. – Noże to zawsze była moja pasja, kiedy zobaczyłem ogłoszenie o pracy w sklepie z nożami, długo się nie zastanawiałem. Ostatni rok byłem na zleceniach, o każde wynagrodzenie musiałem się przypominać. Teraz może pieniądze są słabsze, ale spokój psychiczny zapewniony. Brak bólu kolan, żylaków na nogach… O 18 kończę pracę i jestem wolny. Będzie ciekawie, jak mnie rozpoznają…
Była kelnerką – została medykiem covidowym
- Podpisz mnie Jessika albo Rzęsa, tak mnie wszyscy znali w "gastro" – słyszę. Jessika zaczęła pracować w gastronomii, gdy miała 17 lat, teraz przez pandemię, po 14 latach przebranżowiła się. Mówi o zniszczonym zdrowiu, ale też dobrze wspomina przyjaźnie z pracy.
– Zaczynałam, pracując na czarno w restauracjach na kuchni, po pewnym czasie stwierdziłam, że wolę pracę z ludźmi i wyszłam na salę, tak pracowałam 10 lat. Pracowałam po 17 h, wspieraliśmy się nawzajem, pomagaliśmy sobie – wyjaśnia.
– Wszędzie praca była na procent z utargu, zero pewnej pensji, zero godzinówki. Przerwy tylko wtedy, kiedy była chwila, sprzątanie jako dodatkowy obowiązek. Jeszcze jedna ważna kwestia, w tych restauracjach, gdzie pracowałam, były stosowane takie tace giganty noszone na ramieniu, ważą po kilka kilo. Przez te ciężkie tace, mam teraz problemy z kręgosłupem – stwierdza.
Od trzech miesięcy ma nową pracę - jest teraz medykiem covidowym – robi wymazy. Mówi, że pracuje w ludzkich godzinach, za "spoko kasę". Fakt – na zlecenie, ale takie mamy czasy i nie narzeka.
Cukiernik sprzedaje elektronarzędzia
Antek zaczął pracę w gastronomii w liceum, był kelnerem w burgerowni, potem zaczął piec ciasta i torty do kawiarni, na koniec "gastro" kariery został menadżerem w kawiarni.
- Zacząłem tam pracę jako kucharz śniadaniowy. Później przeszkoliłem się na kelnera, baristę, aż w końcu rotowałem między wszystkimi stanowiskami, będąc menadżerem lokalu. Pożegnałem się z tamtym miejscem dwa lata temu z powodów osobistych - tłumaczy.
Później pracowałem jako kucharz, a kiedy pojawiły się pierwsze wzmianki o koronawirusie, byłem dostawcą pizzy w jednej z sieciówek. Chyba można powiedzieć, że w gastro robiłem już wszystko. W lutym ubiegłego roku dostałem pracę w dużej firmie dystrybuującej elektronarzędzia w Europie. W Polsce nikt się jeszcze wtedy nie przejmował wirusem, więc był to szczęśliwy traf, że znalazłem pracę, która nie ucierpiała przez lockdown. Pracuję tu nadal - zajmuję się raportowaniem danych dotyczących sprzedaży i przypadków serwisowania naszych produktów – wyjaśnia.
Zamienił "gastro" na korpo, bo miał dość nieczystych zagrań właścicieli i fatalnych warunków współpracy. Antek tęskni jednak za tempem tamtego życia. – Każdy dzień był inny, nowy, ciekawy, tęsknię za kontaktem z klientem i pracą w zespole, gdzie wzajemnie się motywowaliśmy – wylicza. – Nie tęsknię za śmiesznymi pensjami, upraszaniem się o umowę, nie tęsknię za oszukiwaniem i okradaniem pracowników. Nie tęsknię za chorym systemem pracy, gdzie zdarzało się pracować kilkanaście godzin dziennie przez kilka dni. W korpo jest spokojnie – dodaje.
Cieszy się, że jak jest dużo roboty, to się zostanie dłużej, ale nie trzeba przepraszać zarozumiałych gości i tłumaczyć się przed szefem, który nie rozumie, że to on zatrudnia za mało pracowników, a nie on robi za wolno. – Tyle że ja bardzo chciałbym wrócić do "gastro". Otworzyć własną cukiernię, bo uważam, że jest tam wielki potencjał, a nikt go nie dostrzega – zauważa. Marzy mu się bycie własnym sterem i okrętem.
Pralnia i magazyn za granicą wygrywa z byciem kelnerem
Oskar, mówi, że bardzo mu zależy na tym, żeby pokazać, że wszystko jest możliwe w życiu. Wyjechał do Anglii, bo stracił pracę w Polsce, nawet jak gastronomia otworzyła się na miesiąc (ogródki), to na Starym Mieście w Warszawie nie było turystów. - Nie dało się zarobić z "tipów", a płacone było 100 zł dniówki za 15 godzin pracy. Postanowiłem skończyć brać udział w tym cyrku i wyjechałem do Anglii – słyszę.
– Zdecydowanie poprawiły mi się warunki życia, jak i możliwości zarobku. Pracuję w magazynie, mam 2 tysiące funtów miesięcznie, umowę o pracę i życie z powrotem zaczyna mieć "smaczek" – ocenia.
Darek wyjechał do Islandii, wcześniej był trzy lata kelnerem, potem barmanem. – Zmieniłem pracę ze względu na przekręty pracodawców, teraz sprzątam i pracuję w pralni. To tymczasowe, chcę wrócić do pracy jako kelner, ale tutaj, nie w Polsce.
Oni nie wrócą do pracy w "gastro" w Polsce
To zaledwie kilka historii, wysłuchałam wiele więcej. Większość rozmówców wolała pozostać anonimowa, nie wiedząc, czy los kiedyś znów ich w stronę "gastro" nie rzuci. Wszyscy, z którymi rozmawiałam, mówili o braku stabilności finansowej, o częstej konieczności wykłócania się o wynagrodzenie, o braku szacunku dla pracowników restauracji.
Rozmowy pokazały, że ciężka fizyczna praca – upał w kuchni, wilgoć przy zmywaku, ważące wiele kilogramów tace, ale też niemili klienci, pijani goście – to wszystko, z czym stykają się pracujące w gastro osoby, nie wpływa na wysokość zarobków. Niskie i niepewne wynagrodzenie, brak ubezpieczenia… Ciężko powiedzieć, czy ci, którzy teraz znajdą pracę w restauracjach tam zostaną na stałe, czy stawki utrzymają się na wyższym poziomie? Pewne jest natomiast to, że pandemia zmieniła wiele, oby na lepsze.