Blisko ludziZapomniane losy polskich architektek. Dziś mówią o nich "lodołamaczki"

Zapomniane losy polskich architektek. Dziś mówią o nich "lodołamaczki"

Te kobiety zbudowały połowę osiedli w Warszawie. I nikt o nich nie pamięta. Jak to możliwe, że w XXI wieku, kiedy kobiety są wszędzie, mówimy tylko o jednej wybitnej architektce i to z Iranu? Diana Reiterówna zmuszona była do budowania baraków w Płaszowie. Helena Syrkusowa zdecydowała się na współpracę z partią. Halina Skibniewska wyczarowywała w PRL-u mieszkania dla potrzebujących.

Zapomniane losy polskich architektek. Dziś mówią o nich "lodołamaczki"
Źródło zdjęć: © PAP
Magdalena Drozdek

09.03.2017 | aktual.: 10.03.2017 07:46

- W „Lekarstwie na miłość” jest taka scena z Kaliną Jędrusik. Ona - zakochana i zamyślona - nie do końca skupiona jest na swojej pracy - opowiada podczas promocji książki „Architektki” Małgorzata Omilanowska, historyk sztuki i była minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego. - Pracuje w biurze architektonicznym. Koledzy tworzą osiedle z wielkiej płyty. Na makiecie poustawiane są klocki symbolizujące budynki. „Koleżanka posadzi teraz zieleń” - mówią bohaterce granej przez Jędrusik. Bierze w rękę drzewka na szpilkach i zamyślona wtyka je tam, gdzie akurat trafiła się przestrzeń. Tyle że na wysokości dachów.

Przez wiele lat uważano, że kobieta w architekturze może jedynie projektować tzw. zielone, czyli najprościej ujmując ogrody i parki. Jak się okazuje, do dziś z równouprawnieniem w tym zawodzie jest problem. Jeszcze do niedawna nikt nie potrafiłby przywołać choć jednego nazwiska Polki zajmującej się projektowaniem.

Żydówka projektuje baraki

Diana Reiterówna jako pierwsza kobieta zajmowała się pracą architektki w Krakowie tuż przed wybuchem II wojny światowej. Pracowała sama, starała się o każde zlecenie. Zapędy Hitlera pokrzyżowały jej plany. W połowie lat 30. zabroniono pracować żydowskim architektom. Ten ostracyzm objął i Dianę.

W 1939 roku podjęto uchwałę Stowarzyszenia Architektów Polskich o usunięciu z grona Stowarzyszenia nie tylko Żydów, ale i tych, których rodzice urodzili się w wyznaniu mojżeszowym. Tak jak w przypadku ustaw norymberskich - czyszczono środowisko polskich architektów. Usuwano nawet tych, którzy byli już ochrzczeni. Istniały przepisy, by sprawdzać dokładnie daty chrzcin. Ktoś, kto odbył sakrament po 1918 roku, też był Żydem.

Reiterówna trafiła do getta. Potem jako więzień budowała obóz w Płaszowie. Tam została zamordowana przez esesmanów. Mówiono, że za błąd w konstrukcji jednego z baraków, który szybko się zawalił. - Nie odpowiadała za to. Te baraki stawiano z jakichś haniebnych materiałów. Została zakatowana przez pilnujących. To ilustracja wielu losów polskich architektów i architektek - opowiada Omilanowska.

Wojna zmieniła też losy małżeństwa Szymona i Heleny Syrkusów. Ich przyjaciel, któremu udało się opuścić wcześniej Polskę, pisał do małżeństwa dramatyczne listy. „Wyjeżdżajcie, Europa płonie” - alarmował. Chciał wyciągnąć Syrkusów z kraju, w którym zaraz miało rozpętać się piekło. Oni wyjeżdżać nie chcieli.

Szymon trafił do Auschwitz. - Nie był przez Niemców rozpoznany jako Żyd. Dokumenty, z jakimi trafił do obozu, świadczyły, że jest Polakiem. Był architektem, więc trafił do obozowego biura. Tam zatrudniano 18 architektów z Rzeszy i ponad 100 wybranych spośród więźniów pracowników, których zadaniem było budowanie Auschwitz-Birkenau. Szymon Syrkus przeżył obóz, ale z traumy się już do końca życia nie wyleczył - dodaje Omilanowska.

Obraz
© PAP

Helena, która pochodziła ze starej chasydzkiej rodziny, żyła poza gettem. Cała jej rodzina została wymordowana, ona jedna przeżyła. Kiedy jej mąż był w obozie, kontynuowała pracę w biurze urbanistyczno-budowlanym w Warszawie. Prowadziła kursy dla robotników, uczyła architektury, wykonywała drobne zlecenia od ówczesnej władzy. Nikt nigdy nie domyślał się, że jest Żydówką. Gdy z obozu wrócił jej mąż, wyglądał jak cień człowieka. Był w stanie agonalnym. Syrkusowa opisywała po latach, że miał powybijane zęby, obite nerki, postępowała u niego choroba psychiczna.

Jego żona po wojnie stała się mroczną postacią. Ich bliskim znajomym był przez wiele lat Bierut. I kiedy ten został prezydentem, Syrkusowa stała się jego prawą ręką od architektury. W rzeczywistości to ona decydowała, kto może być architektem, a kto nie. W 1948 roku z nadania PZPR dostała dyplom architektki. Wcześniej nie miała nawet skończonych studiów. Jej kariera zaczynała się od tłumaczki. Znała 6 języków, zapowiadała się na świetną poetkę, miała być artystką związaną ze środowiskiem warszawskiej bohemy. Architektura przyszła w pakiecie z mężem.

- Była jedną z najbardziej prominentnych osób w tym środowisku. Została profesorem na politechnice i odcięła się całkowicie od dawnych przyjaciół. Zapisała się do partii. Pod koniec życia wszystko zmieniła. Zaprzyjaźniła się nawet z księdzem, który przychodził do jej domu i odprawiał osobiste msze - opowiada Marta Leśniakowska, profesor w Instytucie Sztuki PAN.

Zapomniane losy

Do Polek, które zmieniały kraj, można zaliczyć także Halinę Skibniewską. Po wojnie pracowała m.in. w Biurze Odbudowy Stolicy. Brała udział w odbudowie Teatru Narodowego w Warszawie. Swoje projekty realizowała w duchu modernistycznym, ale otaczała je zielenią i wykorzystywała zabytki historyczne oraz elementy ruin, tworząc wyjątkowe osiedla (m.in. Sady Żoliborskie, Osiedle Szwoleżerów).

Skibniewska była nie tylko architektką. Podczas okupacji działała w Armii Krajowej, potem zaczęła karierę polityczną. W latach 1971-1985 pełniła funkcję wicemarszałkini Sejmu. - Wykorzystywała stanowisko i możliwości, by pomagać innym. A przy tym wszystkim w swojej działalności architektonicznej robiła rzecz pionierską w Polsce: wprowadzała w swoich projektach udogodnienia dla niepełnosprawnych. To był pierwszy polski architekt, który na serio zajął się tym tematem. Dziś usankcjonowane jest to przepisami, ale wtedy był to przełom - opowiada Małgorzata Omilanowska.

- Trzeba było mieć twardy charakter, żeby przeżyć w tym środowisku. To była prawdziwa walka. U szczytu zostawały tylko najwybitniejsze osobowości. W tym zdominowanym przez kulturę patriarchalną scenariuszu istniało coś takiego jak „niewidzialna ręka pomocnicy”. W architekturze widać to czarno na białym. Kobiety były wykonawczyniami prac kreślarskich, pomagały jedynie, podrasowywały projekty mężczyzn - przyznają dziś badaczki.

Obraz
© PAP

Amatorki

W połowie XIX wieku w Stanach Zjednoczonych kobiety odkryły, że projekty przygotowywane przez mężczyzn do tzw. katalogów architektonicznych dla domów prywatnych, są niezgodnie z ich oczekiwaniami. Kuchnia nie takiego koloru i wielkości. Pokój dziecięcy nie w tym miejscu. Korytarz za wąski. Okna nie takie jak trzeba. One, jako użytkowniczki tej przestrzeni, doszły do wniosku, że mają prawo zmieniać te przestrzenie. Tak narodziły się „domowe inżynierki”. Same projektowały domy. W Polsce potrzeba było dużo czasu, by panie mogły pracować na równi z mężczyznami.

Omilanowska: Pierwsze nazwisko kobiece w Polsce, które znalazłam w tych dokumentach, to nazwisko Zofii Makowieckiej. W 1912 roku podjęła studia architektoniczne w Zurychu. Nie tylko studiowała, ale potem ten zawód wykonywała.

W szkołach pojawiały się przede wszystkim Żydówki, najczęściej urodzone w zaborze rosyjskim - w rodzinach konserwatywnych, bardzo ortodoksyjnych. Te dziewczyny w pewnym momencie wybijały się z tradycji rodzinnej i jak już się zdecydowały na nowe życie, to wybierały męski zawód.

A nie było to łatwe i przyjemne. Na zajęciach słyszały najczęściej: usiądź dziewczynko gdzieś z boku i sobie słuchaj. Szykany na egzaminach, ojcowie próbujący wybić im z głowy takie zajęcie, koledzy, którzy traktowali je jak przedmioty - klasyka. A po studiach kolejne zderzenie z brutalną rzeczywistością. Nie miały możliwości, by przebić się na rynku i zaistnieć.

Stąd wzięło się zjawisko tzw. małżeństw architektonicznych, bo jedynym sposobem, by pracować w zawodzie, był związek z innym architektem. Choć miłości wykluczać całkowicie nie można. Tak było w przypadku Brukalskich. Barbara Brukalska uczyła się w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. Tam uczyła się projektować ogrody. Wyszła za mąż i niedługo później stała się jedną z najważniejszych architektek modernizmu.

Jako przedstawicielka funkcjonalizmu i członkini grupy Praesens razem z mężem Stanisławem projektowała tanie, funkcjonalne budynki o prostych bryłach (m.in. kolonie WSM na Żoliborzu). Po II wojnie światowej samodzielnie opracowała projekt np. osiedla mieszkaniowego Okręcie.

A jak sytuacja wygląda dzisiaj? Jak przyznaje Ireneusz Grin, polski pisarz, fotograf i menedżer kultury, cały czas wracamy do sceny z Kaliną Jędrusik projektującą zielone.

- Zapytałem na spotkaniu z bohaterami i twórcami „Architektek”, jak wygląda sytuacja kobiet w tym zawodzie. Mówię im: „wszyscy przyznajecie, że z tymi architektkami to jakaś histeria, że kobiety w pracowniach stanowią nawet 50 proc. pracowników”. Na szczegółowe pytanie, co te kobiety robią w ich pracowniach, nie potrafią udzielić odpowiedzi. Choć nie zawsze tak jest - opowiada.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (24)