GwiazdyZastępczy zespół Munchhausena: wymyślona choroba też potrafi zabić

Zastępczy zespół Munchhausena: wymyślona choroba też potrafi zabić

Nazwa tej choroby pochodzi od nazwiska śmiesznego barona, słynącego ze skłonności do opowiadania wymyślonych historii, jednak sama dolegliwość nie jest zabawna.

Zastępczy zespół Munchhausena: wymyślona choroba też potrafi zabić
Źródło zdjęć: © 123RF

26.02.2013 | aktual.: 05.06.2018 15:52

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Nazwa tej choroby pochodzi od nazwiska śmiesznego barona, słynącego ze skłonności do opowiadania wymyślonych historii, jednak sama dolegliwość nie jest zabawna. Statystyki notują coraz więcej przypadków matek, które wmawiają lekarzowi urojoną chorobę dziecka. W skrajnych sytuacjach próbują ją wywołać podtruwając, głodząc lub dusząc potomka.

Określenie „zastępczy zespół Münchhausena” jeszcze do niedawno brzmiało bardzo tajemniczo. Kurtynę uchyliła dopiero książka „Mama kazała mi chorować”, która ukazała się kilka lat temu i błyskawicznie stała się bestsellerem – do dzisiaj sprzedano ponad milion egzemplarzy! To niezwykła autobiografia Julie Gregory i pierwszy w historii zapis relacji dziecka, maltretowanego przez matkę cierpiącą na straszną dolegliwość.

Demony z przeszłości

„Gdy kardiolodzy byli już blisko wykrycia mojej tajemniczej choroby, mama wkraczała na oddział energicznym krokiem sierżanta. – Posłuchajcie, do cholery, mała jest chora, jasne? Popatrzcie tylko na nią! Jeśli mi umrze, bo nie umiecie powiedzieć, co jej jest, to, jak Boga kocham, pozwę was i oskubię co do centa!” – opisuje Julie.

Następny lekarz, następny gabinet, następny opuszczony dzień w szkole. Tak wyglądało dzieciństwo dziewczynki. Dopiero w wieku 16 lat trafiła do rodziny zastępczej, a matka przed sąd.

Później dorosła już Julie usłyszała o zespole Münchhausena, przerażającej i tragicznej w skutkach formie znęcania się rodziców nad dziećmi. „Mam nadzieję, że pisząc ten poruszający, piękny pamiętnik, zdoła uciszyć choć część nawiedzających ją demonów z przeszłości i że pomoże innym ofiarom choroby wyrwać się z rąk swoich oprawców” – napisał we wstępie do książki dr Marc D. Feldman z wydziału psychiatrii Uniwersytetu Alabama.

Wywoływanie dolegliwości

Nazwę niezwykłej i przerażającej choroby zawdzięczamy wybitnemu angielskiemu lekarzowi Richardowi Ascherowi, który w 1951 roku opublikował w „The Lancet” artykuł o ludziach, którzy wywołują u siebie różne dolegliwości. Skojarzył przypadłość z postacią barona Münchhausena, słynącego z opowiadania urojonych historii ze swojego życia. Bohater XVIII-wiecznej powieści miał być wystrzelony z kulą armatnią na księżyc, połknięty przez wieloryba, potrafił też wyciągnąć się z błota chwytem ręki za własne włosy.

Zespół nazwany nazwiskiem tego ekscentryka to schorzenie psychiczne. Pacjenci z tą dolegliwością udają, że są chorzy (np. symulują napad drgawek czy atak bólu brzucha) albo przesadnie opisują lub pogarszają faktycznie istniejący problem, np. rozdrapując ranę. Niektórzy mogą też chorobę wywoływać, chociażby wstrzykując sobie bakterie, aby spowodować zakażenie.

Najbardziej dramatyczną formą tej dolegliwości jest tzw. zastępczy zespół Münchhausena, kiedy cierpiący na niego wywołują chorobę u innych osoby. Ofiarami takiej przemocy padają najczęściej dzieci.

Matka dusi dziecko

Termin „zastępczy zespół Münchhausena” wprowadził do słownika medycznego w 1977 roku angielski pediatra, Roy Meadow, który opisał historię dwóch matek. Jedna z nich fałszowała wyniki badań dziecka, mieszając jego mocz z krwią, druga podtruwała synka solą, w wyniku czego dziecko zmarło. Przez kolejne lata lekarz badał inne przypadki schorzenia, m.in. filmując podejrzane kobiety. Na jednym z szokujących nagrań widać, jak matka w sali szpitalnej dusi dziecko folią, a gdy przestaje ono oddychać, szybko biegnie po pomoc.

„Możliwości wprowadzania lekarza w błąd przez rodziców maltretujących tak swe dzieci są nieograniczone. Częste jest duszenie i zgłaszanie lekarzom zaburzeń oddychania. Kolejną metodą jest trucie: rodzice podają dzieciom środki wymiotne, środki na przeczyszczenie. Zafałszowują też wynik badań, np. dodając do stolca czy moczu krew. Jedna z matek symulowała u czteromiesięcznego dziecka mukowiscydozę, do badania przynosząc plwocinę, którą uzyskała, odwiedzając chore dzieci i podając się za studentkę medycyny” – opowiada w magazynie „Focus” dr Joanna Cielecka-Kuszyk, pediatra i prezes funkcjonującej przy Centrum Zdrowia Dziecka Fundacji Mederi, zajmującej się pomocą dzieciom krzywdzonym. Fundacja od lat szkoli lekarzy w wykrywaniu zastępczego zespołu Münchhausena.

Rodzinne tajemnice

Co roku w Polsce wykrywa się kilkanaście przypadków tego syndromu (w 95 proc. dotyczy matek), jednak specjaliści nie mają wątpliwości, że skala zjawiska jest znacznie większa.

Dużym problemem jest jednak zdiagnozowanie schorzenia. Niedawne badania wykazują, że w co czwartym ujawnionym przypadku zastępczego zespołu Münchhausena rodzeństwo maltretowanego dziecka już umarło. Niestety, często to właśnie śmierć kolejnego dziecka w rodzinie staje się kluczem do rozwiązania tragicznej tajemnicy.

Najtrudniej rozpoznać problem w jego najłagodniejszym stanie, kiedy matka tylko przedstawia lekarzowi wymyślone objawy choroby dziecka, które często jest poddawane niepotrzebnym, uciążliwym badaniom.

Stan określany przez psychiatrów jako umiarkowany polega na tym, że matka prowokuje u dziecka łagodne objawy chorobowe i domaga się jego leczenia. W stopniu ciężkim kobieta często podejmuje działania, które mogą zakończyć się śmiercią dziecka.

Lekarz – wspólnik chorego?

Historia Julie Gregory pokazuje, że lekarze zamiast pomagać, często przyczyniają się do okaleczenia ciała i duszy dziecka. „Zazwyczaj – choć nieświadomie – są wspólnikami osoby z zastępczym zespołem Münchhausena, ponieważ bezwarunkowo wierzą w to, co mówią im pacjenci i rodziny” – twierdzi dr Marc D. Feldman.

Nie da się zaprzeczyć, że rodzice najczęściej bardzo pomagają w postawieniu diagnozy. Dlatego lekarz musi całkowicie zmienić swoje nastawienie, by zakwestionować słowa matki – która twierdzi, pomimo normalnych wyników badań dziecka, że żadne lekarstwa nie skutkują i domaga się kolejnych badań – i zauważyć, że w tym przypadku rodzic nie pomaga, lecz szkodzi” – radzi naukowiec.

Jego zdaniem matka z zastępczym zespołem Münchhausena potrafi z wielką bezwzględnością i okrucieństwem dążyć do osiągnięcia emocjonalnej satysfakcji z choroby dziecka. Takie kobiety często szukają informacji medycznych w literaturze fachowej i internecie, żeby jeszcze lepiej przygotowywać się do „występów, które zawstydziłyby najlepsze aktorki”.

Tekst: Rafał Natorski

(raf/sr), kobieta.wp.pl

POLECAMY:

rafał natorskiszpitalchoroba
Komentarze (71)