"Zrobiła ze mnie życiową kalekę". Wszyscy znamy ten typ matki
"Jestem normalny, chcę wychodzić do ludzi, podróżować, mieć dziewczynę", pisze użytkownik na forum Kafeterii. Takie problemy się zdarzają i często występują z nimi siedemnastolatkowie. Ale w naszym przypadku skargę składa mężczyzna o dekadę starszy. Internet, oczywiście, wie, kto jest winny.
12.09.2018 | aktual.: 12.09.2018 20:12
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Nietrudno się domyślić. Kiedy internauci szafują proste wyroki, winowajców w tej sprawie może być tylko dwoje. Rzekomo ubezwłasnowolniony mężczyzna lub jego nadopiekuńcza matka. Sęk w tym, że zazwyczaj w takich sytuacjach obie strony mają co najmniej trochę racji. A czasem więcej niż trochę.
Oczywiście, każda taka sprawa jest inna i każdą należy rozpatrywać indywidualnie, ale w skargach, które przewijają się nie w jednym, ale w kilku wątkach na Kafeterii, widać pewien dobrze znany symptom, który zbyt łatwo niestety powiązać z tak zwanymi "dzisiejszymi czasami": syndrom nadopiekuńczych matek. Znamy go świetnie.
Moja dawna przyjaciółka z liceum na studiach wyjechała do niewielkiego włoskiego miasta. Podczas wycieczki poznała mieszkającego tam Polaka i wkrótce przeprowadziła się do niego. Wzięli ślub, ale ich małżeństwo rozpadło się dość szybko i tak została na swoim, w mieszkaniu z widokiem na południowe stoki Alp. Ale kiedy zapytałem, czy nie zamierza znaleźć tam jakiegoś przystojnego Włocha, odpowiedziała: "Takiego maminsynka? W życiu!". Wyjaśniła, że w tym kraju mężczyzna mieszkający z matką długo po trzydziestce to nie ewenement, ale norma. I że należy się tego trendu strzec, bo on wyraźnie zmierza też do Polski.
Kilka dni temu poczytny amerykański serwis Slate.com tłumaczył swoim czytelnikom, że w dalekiej, mitycznej Europie młodzi ludzie znacznie dłużej niż ich amerykańscy koledzy mieszkają z rodzicami. Ale – w przeciwieństwie do Stanów – nie wywołuje to oburzenia, bo "u nas" młodzi ludzie po prostu dokładają się do mieszkania i zajmują je tak, jak to powinno wyglądać w wielopokoleniowej rodzinie: mają swoją przestrzeń, swoje sprawy i swój udział w budżecie. Podane w artykule przykłady pochodziły z Francji i Niemiec. Klimatów znanych sobie, mieszkańcowi Warszawy, nie odnalazłem. Tu chłopak, który po ukończeniu studiów, mieszka z rodzicami, nie dokłada się do niczego, przez otoczenie uważany jest za ofermę. Poniekąd słusznie.
Ale jednak ktoś tę ofermę wychował. Co więcej, nie będzie żadnym zaskoczeniem, kiedy napiszę, że wychowały go te same dwie, a czasem wręcz jedna osoba, która teraz jest największą ofiarą niesamodzielności dziecka, a jednak także najbardziej na niej korzysta. Jest to matka, która pilnuje, żeby synkowi nic się nie stało. Czasem także matka skrzywdzona przez mężczyzn, a zatem dodatkowo obciążona wewnętrznym przymusem, by przed tym młodym mężczyzną ochronić jego otoczenie.
Matka. Mama. Mamusia. Nikt tak jak ona nie potrafi czasem krzywdzić miłością. To właśnie miłość posuwa ją przecież do chronienia dziecka przed całym światem, światem, z którym w pewnym momencie przyjdzie się przecież dziecku skonfrontować. I ono, wchodząc w dorosłość, musi być na tę konfrontację gotowe.
Można doszukiwać się psychologicznych mechanizmów, które sprawiają, że matki krzywdzą swoje dzieci nadopiekuńczością. Pierwszy jest oczywisty: to czysta troska o dziecko, instynkt macierzyński, próba upilnowania, by nic się dziecku nie stało. Zaczyna się w pierwszych dniach życia, ale rzuca się w oczy tym bardziej, z im większymi przeszkodami mierzy się jej dziecko: są więc dziś specjalne kaski do raczkowania, a na placach zabaw jest tradycyjne "nie wchodź na drabinkę, bo spadniesz". A później "jak będzie ci źle na koloniach, to mamusia przyjedzie i cię zabierze".
W pewnym momencie wydaje się, że największa krzywda może spotkać dziecko nie ze strony betonu na płycie boiska, który powoduje bolesne obtarcia, ale ze stłuczeń i złamań serca. Matka zaczyna więc zawłaszczać relacje syna z dziewczynami. Jeśli jej się to uda – nawyk zostanie na dłużej. Matka może więc go ożenić, ale może go i rozwieść.
Czy robi to wszystko przemocą? Ależ nie! Na pewno nie w jej tradycyjnym pojmowaniu. Robi to czystą troską. A kiedy ona nie działa – szantażem emocjonalnym. "To, że taki jesteś, to przecież moja wina!". Więc przepraszaj ją za to, jaki jesteś. Żeby jej nie było przykro.
A przecież zawsze chciała dla synka dobrze. Troszczyła się. Zależało jej. A więc nie można pozwolić, by teraz było jej przykro z jego powodu. Trzeba o nią dbać, o jej zszargane nerwy, o których tak często wspomina. Dbać o to, żeby przesypiała noce, które zarywa, kiedy nie wie, gdzie jesteśmy. Żeby nigdy żadna dziewczyna nie złamała synkowi serca, bo przecież ona od tego umrze.
Owszem, można powiedzieć "matka wychowała mnie na pierdołę". Ale prawdziwy problem tkwi w tym, by to dostrzec. Bo dla większości mierzących się z takim problemem, jak użytkownik Kafeterii, to nie "pierdołowatość", tylko troska o tę, która poświęciła dla nas najwięcej.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl