Żyją i umierają w samotności. "Wieloryb" to niejedyny przykład

W "Wielorybie" poznajemy Charliego, który jest uzależniony od jedzenia. Mężczyzna czuje ogromną pustkę po śmierci partnera. Sedno jego choroby leży w nieprzepracowanej traumie. Moi pacjenci mają za sobą równie trudne przeżycia - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Marzena Sekuła, psychodietetyczka specjalizująca się w leczeniu otyłości olbrzymiej.

"Wieloryb" wywołał wśród widzów szeroką dyskusję
"Wieloryb" wywołał wśród widzów szeroką dyskusję
Źródło zdjęć: © materiały prasowe
Sara Przepióra

Sara Przepióra, dziennikarka Wirtualnej Polski: Film "Wieloryb" z Brendanem Fraserem w roli głównej, wywołał dyskusję na temat otyłości olbrzymiej. Jedni chwalą produkcję za realizm, inni zarzucają jej fatfobię. Jak pani odebrała ten film?

Marzena Sekuła, psycholożka i psychodietetyczka z przychodni Harmonia grupy LuxMed*: Cieszę się, że "Wieloryb" powstał, ponieważ odczarowuje obraz pacjenta chorującego na otyłość olbrzymią. W filmie widzimy człowieka cierpiącego, samotnego i wymagającego wsparcia w wykonywaniu podstawowych życiowych czynności. Pokazano, że otyłość to nie mankament kosmetyczny, ale poważna choroba, która ma najczęściej źródło w traumatycznych przeżyciach pacjentów.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Jak zatem osoby z otyłością olbrzymią postrzegane są przez społeczeństwo?

Najczęściej spłyca się problem do nieodpowiedniej diety i ograniczonej aktywności fizycznej. Prawda jest jednak znacznie bardziej dramatyczna. Otyłość olbrzymia wiąże się z nadwyżką masy ciała osiągającą nie pięć czy 10 kilogramów, ale często 50 czy nawet 150. Uproszczone myślenie o otyłości jest dla cierpiących na nią osób niezwykle dołujące. Zwiększa też poczucie winy, wpływa na obniżenie poczucia własnej wartości oraz zamiary samobójcze.

Gdzie najczęściej leży problem?

Z pewnością nie należy go szukać wyłącznie na talerzu, ale też pod nim. W "Wielorybie" poznajemy Charliego, który jest uzależniony od jedzenia. Mężczyzna czuje ogromną pustkę po śmierci partnera. Sedno jego choroby leży w nieprzepracowanej traumie. Moi pacjenci mają za sobą równie trudne przeżycia - przechodzili przez długie żałoby po stracie bliskich, byli wykorzystywani seksualnie lub wywodzili się z rodzin dysfunkcyjnych, w których występowała przemoc fizyczna i psychiczna.

Dlaczego traumatyczne przeżycia wpływają tak mocno na nasze relacje z jedzeniem?

Jedzenie, zwłaszcza wysoko przetworzone, chwilowo poprawia nastrój. Łagodzi też ból psychiczny. W trakcie konsumpcji wydziela się duża dawka serotoniny i dopaminy, czyli "hormonów szczęścia" przynoszących chwilowe poczucie ulgi oraz odczuwanie przyjemności. Wtedy wpadamy w błędne koło. Gdy poziom neuroprzekaźników obniża się, następuje spadek nastroju, a my szukamy sposobów, aby znów poczuć się dobrze.

Nie zdajemy sobie sprawy, jaką "moc" na wysoko przetworzone jedzenie. Nie myślimy o nim jak o czymś, co może uzależniać. Codzienne kupowanie "małpek" w sklepie sprawia, że przyczepiamy komuś łatkę alkoholika. Objadanie się wysoko przetworzonym jedzeniem nie wzbudza podobnych reakcji. Można powiedzieć, że jest akceptowalne społecznie. Dostarcza przyjemność, doprowadzając do tego, że tracimy nad sobą kontrolę. Nie musimy się wysilać, żeby znaleźć w przetworzonym jedzeniu pocieszenie. Jest przecież bardzo łatwo dostępne.

Na otyłość choruje około 9 mln Polaków. Skrajnych przypadków jest w kraju aż 800 tys. Jak wygląda życie tych osób?

Można powiedzieć, że osoby chorujące na skrajną otyłość doświadczają społecznej śmierci. Trudniej im nawiązać relacje, założyć rodzinę czy znaleźć pracę. Są spychani na margines społeczeństwa. Nie widujemy ich na ulicach. Przez chorobę są odizolowani społecznie, zamknięci w domach, z dala od oceniających spojrzeń. Starają się wręcz być niewidzialni dla innych. Egzystują samotnie, ale też samotnie umierają.

Doświadczają zarówno bólu fizycznego, ale także niewyobrażalnego bólu psychicznego. Wstanie z łóżka czy kanapy to dla nich ogromny wysiłek często graniczący z cudem. Jeśli pacjent ważący 300 kilogramów upadnie, nie ma szans podnieść się sam z podłogi. Jest zdany na innych. Otyłość to skomplikowana choroba. Na początku nie daje oznak. Potęguje się z czasem, wywołując ponad 200 powikłań oraz powodując spustoszenie zarówno w ciele, jak i umyśle. Pacjenci wspominają, że ukrywają swoje problemy pod płaszczem kilogramów.

Boją się, że będą oceniani?

Jakiś czas temu spotkałam się z młodą kobietą cierpiącą na otyłość. Miała 20 lat. Próbowała ukryć się pod warstwą czarnych ubrań. W czasie rozmowy z bezradności zakrywała się ramionami. Całe jej ciało było spięte, a poczucie wstydu i zagrożenia przejmowało nad nią kontrolę.

Długo nie mogła uspokoić tych odruchów. Stało się to dopiero, gdy zrozumiała, że nie zamierzam jej oceniać, tylko pomóc. Osoby, które doświadczyły w życiu ogromnej krzywdy, mówią mi wprost, że kilogramy są ich tarczą ochronną. Kiedy są dla siebie nieatrakcyjne, wierzą, że nie skupiają wzroku potencjalnych oprawców. Ponoszą za to ogromne koszty psychiczne i somatyczne.

Jakie na przykład?

Wielu moich pacjentów stawia potrzeby innych ponad swoje. Wolą skupić się na najbliższych, a dla nich albo nie starcza siły, albo czasu. Mówię im wtedy, że powinni mieć w sobie odrobinę zdrowego egoizmu. To trochę tak jak z obsługą maski tlenowej w samolocie - aby uratować dziecko najpierw muszę uratować siebie.

Dlaczego myślą w taki sposób?

Wpływ mają na to doświadczenia z dzieciństwa. Już na wczesnym etapie życia godzą się z myślą, że są mniej ważni. Jeden z pacjentów przyznał niedawno, że jako ośmiolatek nie mógł bawić się z innymi rówieśnikami. Zamiast tego zostawał w domu i opiekował się młodszym rodzeństwem. W taki sposób podświadomie zakodował, że jego potrzeby się nie liczą. Narzucono mu bowiem rolę opiekuna w wieku, w którym powinien zaspokajać podstawowe potrzeby dziecka.

Pamięta pani jakąś szczególnie trudną historię pacjenta?

W codziennej pracy wysłuchuję wielu wstrząsających historii. W pamięć zapadła mi natomiast opowieść pewnej 45-letniej pacjentki. Na pierwszym spotkaniu przeprowadziłyśmy wstępny, standardowy wywiad. Okazało się, że pacjentka podejmowała wielokrotnie próby redukcji masy ciała. Nigdy jednak nie były one skuteczne, za co winiła siebie. Kolejną wizytę kobieta umówiła dość szybko, bo już po tygodniu. Przyznała, że chciałaby przepracować pewien problem, który dusi w sobie od lat.

Co pani wyznała?

Okazało się, że jako nastolatka była molestowana przez ojca. Przez niemal trzy dekady nie wspomniała o tym nikomu. Obarczała się winą za tamte wydarzenia. Jedzenie i nadmiar kilogramów były jej sposobem na ucieczkę od traumatycznych wspomnień. Mówiła, że czuje się jak ślimak, który chowa się w masie tłuszczowej jak w skorupie. Tylko wtedy czuła się bezpiecznie.

Gdy dotarłyśmy do źródła problemu, psychoterapia zaczęła przynosić efekty. Pacjentka uwolniła z czasem skrywane głęboko cierpienie, zaczynając też zdrowieć na ciele.

Dla wielu choroba otyłościowa jest abstrakcją. Nie rozumieją, jak można doprowadzić się do wagi zagrażającej życiu. Niedawno udowodnił to Marcin Możdżonek, nazywając osoby z otyłością leniwymi.

Tuż po opublikowaniu wypowiedzi pana Możdżonka spotkałam się z pacjentką, która ze łzami w oczach przytoczyła jego słowa w rozmowie. Po chwili powiedziała: "Pani Marzeno, jestem bezradna. Tyle lat próbuję wygrać z chorobą i w jednej chwili ktoś sprawił, że czuję się bezwartościowa. Mam ochotę się nażreć". Dlatego też zareagowałam na słowa znanego sportowca publicznie. Musimy zdać sobie sprawę z tego, że takie komentarze wywołują jedynie szkodę.

I pogłębiają problem chorych.

Każdemu człowiekowi, niezależnie od tego, ile waży i jak wygląda, należy się szacunek. Etykietowanie czy rzucanie nieprzychylnych uwag obniża chęć pacjentów do podejmowania walki o zdrowie, choć w zamyśle krytykujących powinny zmotywować.

Problem ten powszechny jest nie tylko w społeczeństwie, ale także wśród personelu medycznego. Otrzymałam niedawno raport dotyczący dyskryminacji otyłości w ochronie zdrowia. Mamy wiele do naprawienia w tej kwestii. Dlatego ważna jest nie tylko edukacja, ale też zmiana nastawienia do leczenia pacjentów z otyłością.

Jak dyskryminacja wpływa na podejmowanie decyzji o leczeniu?

Przez okazywanie braku zrozumienia i ocenianie, osoby z otyłością wolą działać na własną rękę. Poddają się kolejnym "cudownym" kuracjom odchudzającym, które zamiast spektakularnych efektów, rozregulowują mechanizm głodu i sytości, prowadząc do efektu jo-jo i potęgując poczucie bezradności.

Pamiętajmy, że otyłość trzeba leczyć. W Polsce powstaje coraz więcej ośrodków, które kompleksowo leczą otyłość - nie tylko chirurgicznie, ale też pod kątem dietetycznym, fizjoterapeutycznym oraz psychologicznym. Pacjenci mogą liczyć na pełne wsparcie i nie muszą obawiać się odrzucenia.

*Marzena Sekuła specjalizuje się w pracy z osobami chorującymi na otyłość. Na co dzień prowadzi terapię nadwagi i otyłości, terapię zaburzeń odżywiania oraz przygotowuje pacjentów do chirurgicznego leczenia otyłości olbrzymiej. W swojej pracy wykorzystuje wiedzę i doświadczenie z obszaru psychologii, fizjoterapii oraz dietetyki.

Marzena Sekuła
Marzena Sekuła© archiwum prywatne

Rozmawiała Sara Przepióra, dziennikarka Wirtualnej Polski.

Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
wielorybbrendan fraserotyłość olbrzymia

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (284)