Chciała kupić suknię ślubną XL. Usłyszała: Na grubą świnię nie uszyjemy
- Kobiety są natychmiast skanowane wzrokiem, po czym pada zdanie: "nic tu dla pani nie znajdziemy". Nie zaprzeczę, że posiadanie wielu wzorów sukien ślubnych w różnych rozmiarach to ogromny koszt. Tylko że można to powiedzieć innymi słowami i nie obrażać klientki - mówi Marta Trojanowska, właścicielka salonu sukien ślubnych. Od lat ma w swojej ofercie kreacje plus size. Podobnie jak Kasia Furgał, która założyła własny komis.
Joanna Wróblewska-Dynek podjęła z narzeczonym spontaniczną decyzję o ślubie. Termin uroczystości wypadał za pięć miesięcy. Nie przejmowała się jednak zakupem sukni. Jej koleżanka, która była krawcową, zgodziła się uszyć dla niej ślubną kreację. Niestety, miesiąc przed weselem okazało się, że sukienka nie powstanie.
- Tuż przed ślubem wystawiła mnie do wiatru. Nie przepadam za noszeniem sukienek, więc uznałam, że skoro nie udało mi się jej uszyć, to pójdę do ślubu w spodniach. Moja rodzina powiedziała, że to wykluczone. Zaczęłam więc wędrówkę po salonach sukien ślubnych - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską.
Joanna nie wspomina poszukiwań sukienki dobrze. Wchodząc do salonów czuła, że obsługa nie ma ochoty jej pomóc. - Gdy pytałam o coś w większym rozmiarze, miałam wrażenie, że właśnie wykazałam się nietaktem. Nigdy nie zapomnę nieprzyjemnego wzroku pań, które tam pracowały - mówi.
Nie wykazywały się empatią. Nie próbowały też zrozumieć klientki. Patrzyły na Joannę z góry, osądzając wzrokiem i rzucając chłodne, pozbawione uśmiechu "dzień dobry". Zdarzały się również nieprzyjemne komentarze. - Powiedziano mi: "takich sukienek w salonie nie mamy". Poczułam się jak wielki pasztet - dodaje.
W końcu trafiła z polecenia do komisu sukien ślubnych, który prowadziła pogodna i sympatyczna właścicielka. Miała w sobie wiele pasji, zaangażowania do wykonywanego zawodu oraz świetnie nawiązywała kontakt z pannami młodymi.
- W miesiąc dobrała dla mnie sukienkę oraz wszelkie niezbędne dodatki. Poczułam, że jestem zaopiekowana - wyznaje. - Zawsze wydawało mi się, że w salonach sukien ślubnych powinny pracować osoby z pasją. Przecież pomagają kobietom zaplanować jeden z najważniejszych etapów życia, który powinien kojarzyć się tylko ze szczęściem, a nie traumą - podsumowuje.
"Stworzyłam wyjątkowe i intymne miejsce"
Komis, w którym Joanna kupiła suknię, zamknął swoje podwoje. Na rynku nie brakuje jednak miejsc, w których kobiety noszące większe rozmiary, mogą znaleźć ślubne kreacje. Jedno z nich założyła Kasia Furgał. Kilkanaście lat temu pracowała w salonie ślubnym w Warszawie.
- Musiałam się tłumaczyć z tego, że nie mamy nic do przymierzenia. Jedyne, co mogłam dla nich zrobić, to przyłożyć suknię do ciała i poprosić, aby klientka wyobraziła sobie, jak będzie w niej wyglądać - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską.
Katarzyna nie chciała dłużej wstydzić się za swoje miejsce pracy. Zamarzyła o własnym salonie. Była to jednak zbyt duża inwestycja. Dlatego zdecydowała się na komis sukien ślubnych, który ulokowała na poddaszu.
- Stworzyłam wyjątkowe i intymne miejsce. Moje klientki mogą swobodnie przymierzać kreacje, zaprosić osoby towarzyszące i świetnie się bawić. Tuż po przekroczeniu progu proponuję, żebyśmy mówiły sobie wszystkie po imieniu. Niezależnie, czy jest to przyjaciółka, mama, czy babcia - dodaje właścicielka komisu, do którego przyjeżdżają kobiety z całej Polski.
Salon inny niż wszystkie
W salonie sukien ślubnych Marty Trojanowskiej każda kobieta może poczuć się swobodnie. Wewnątrz czeka na nie akceptacja i zespół doradczyń. Należy do nich między innymi Agata Wiśniewska, znana modelka, ciesząca się ogromną popularnością na Instagramie. Marta Trojanowska poszerzyła rozmiarówkę, gdy zaczęły do niej trafiać panny młode plus size.
- Na początku uszyłam kilka bestsellerowych wzorów i stopniowo zwiększałam kolekcję. Teraz mam prawie sto rodzajów sukien ślubnych w rozmiarach od 40 do 56. Większość z nich jest uszyta z elastycznego materiału, dlatego będzie pasować pannie młodej, nawet jeśli nieco schudnie, przytyje lub zajdzie w ciążę - wyjaśnia w rozmowie z Wirtualną Polską.
Kobiety, które odwiedzają salon Marty, uważają, że zasłanianie nielubianych części ciała przyniesie im ulgę. - Staramy się je przekonać do tego, aby nie bały się swojej figury i skupiły na tym, co w sobie lubią - tłumaczy projektantka.
- Przychodzą do nas z głową pełną kompleksów, a wychodzą dumne ze swojej sylwetki, trzymając w ręku wymarzoną, dopasowaną suknię - dodaje Agata.
- Gdy widzę, że klientka ma piękny biust, nogi czy biodra, od razu jej to mówię. Jeśli nie są przekonane, że będą dobrze wyglądać w sukience, same przymierzamy wybrany model. Każda z nich może znaleźć siebie w nas dzięki temu, że pokazujemy im nasze niedoskonałości - podsumowuje Wiśniewska.
"Nic tu dla pani nie znajdziemy"
Suknie ślubne plus size to wciąż nisza w branży. Trojanowska wskazuje, że dostępne w salonach fasony opierają się na klasycznych gorsetach i satynie, które mają za zadanie wyszczuplić klientkę. - Przecież nie każda tego chce. Lubią siebie i nie muszą zmieniać się na życzenie obsługujących pań - wskazuje.
Rozmówczynie przytaczają historie dziewczyn, które doświadczyły nieprzyjemnych wizyt w salonach sukien ślubnych. Sposób, w jaki obsługa obchodzi się z klientkami, pozostawia wiele do życzenia. Zwłaszcza gdy próg przekraczają kobiety w większym rozmiarze.
- Kobiety są natychmiast skanowane wzrokiem, po czym pada zdanie: "nic tu dla pani nie znajdziemy". Nie zaprzeczę, że posiadanie wielu wzorów sukien ślubnych w różnych rozmiarach to ogromny koszt. Tylko że można to powiedzieć innymi słowami i nie obrażać klientki - wyjaśnia Marta.
- Wstrząsnęła nami historia naszej ukraińskiej krawcowej, która uciekła przed wojną. Wspominała, że podczas pracy w innym salonie sprzedawczyni skomentowała sylwetkę klientki, mówiąc, że na "taką grubą świnię niczego nie uszyją" - dodaje Agata.
"Na takie grube dziewczyny nie szyję sukienek"
W codziennej pracy Kasi nie brakuje trudnych sytuacji. Właścicielka komisu niejednokrotnie odkrywała, że jej klientki zmagają się z osobistymi problemami, które rzutują na ślubne przygotowania. - Przyznają, że długo biły się z myślami, czy do mnie przyjechać. Wstydzą się przymiarek przez swoje kompleksy. Wiele z nich nie ma wsparcia w najbliższych osobach. Zdarza się, że to właśnie mamy są powodem negatywnych myśli o wyglądzie - wyjaśnia.
Kasia opowiada mi historię Joanny, która ze łzami szczęścia przymierza kolejne suknie ślubne. W pewnym momencie podchodzi do niej matka. - Asiu, jak z boczków zejdzie ci kilka centymetrów, będziesz wyglądać jeszcze lepiej - przytacza jej słowa. Obsługiwała również Basię, która przyjechała do niej sama. Podczas przymiarek cały czas płakała. Kasia próbowała dowiedzieć się, dlaczego jest taka smutna. Wtedy dziewczyna nie wytrzymała. - Wyznała, że miała być z nią mama. Odmówiła jednak wspólnego wyjazdu. Wstydziła się tego, że jej córka jest gruba - powiedziała.
Aneta trafiła do Kasi po wizycie w salonie znanej projektantki. Przymierzając suknie, nie mogła patrzeć na siebie w lustrze. Zaproponowała, żeby właścicielka komisu dobrała dla niej kreację. Ta nie chciała się na to zgodzić. Prosiła ją, żeby powiedziała, co ją trapi. - W końcu wytłumaczyła mi, że w poprzednim miejscu skrytykowano jej wygląd. Usłyszała: "na takie grube dziewczyny nie szyję sukienek, ponieważ źle się na nich układają" - mówi.
Nie była w tej sytuacji osamotniona. Wiele kobiet przytacza podobne historie. Obsługa wytyka klientkom nadprogramowe kilogramy, szydzi z ich sylwetki i rzuca niepochlebne komentarze. - Stwierdzają, że skoro klientka dopięła się w sukni, to powinna ją kupić. Na nic lepszego już pewnie nie trafi - dodaje Kasia.
Sara Przepióra, dziennikarka Wirtualnej Polski.
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl