365 razy Pani Lucyna
Swoje wiekopomne dzieło wydała po raz pierwszy dokładnie 150 lat temu. Od razu osiągnęła sukces. Od 1860 roku aż do czasu II Wojny Światowej „365 obiadów” Lucyny Ćwierczakiewiczowej wznawiano ponad dwadzieścia razy. Dziś trudno nam sobie wyobrazić, jak ważna była to książka!
29.07.2010 | aktual.: 29.07.2010 16:49
Swoje wiekopomne dzieło wydała po raz pierwszy dokładnie 150 lat temu. Od razu osiągnęła sukces. Od 1860 roku aż do czasu II Wojny Światowej „365 obiadów” Lucyny Ćwierczakiewiczowej wznawiano ponad dwadzieścia razy. Dziś trudno nam sobie wyobrazić, jak ważna była to książka! Całe pokolenia polskich kobiet uczyły się na jej podstawie gotować i prowadzić „gospodarstwo domowe”.
„Obiady” stały na honorowym miejscu w prawie każdej polskiej kuchni. Wspominały je czule przez lata wszystkie babcie i ciotki w każdej rodzinie. O Ćwierczakiewiczowej ciepło wypowiadała się córka Iwaszkiewicza - Maria oraz spadkobierczyni słynnego cukiernika Małgorzata Blikle.
Pani Lucyna przez dziesiątki lat zdominowała rodzimy jadłospis. Gdy nastała siermiężna komuna, książki Ćwierczakiewiczowej straciły kompletnie rację bytu. Gotowano z nich jedynie w niektórych domach „z tradycjami”. Reszta gospodarstw przestawiła się na mniej wyrafinowaną „Kuchnię Polską”.
Dywagacje Ćwierczakiewiczowej straciły sens w PRL-u, czyli w kraju, w którym nie można było dostać tak podstawowych produktów jak szynka, cytryny, pomarańcze i czekolada. Pani Lucyna bowiem nie przebierała w środkach. Nie było dla niej rzeczy niemożliwych. Raczej nie miała pojęcia o niskokalorycznej kuchni dietetycznej. Pewnie nie za bardzo zdawała sobie sprawę z tego, że istnieje takie „dziwactwo” jak wegetarianizm.
Rozprawiała więc z wielkim talentem o: pasztetach z raków, pierożkach z maderą, rozbratelu wiedeńskim, kotletach z mózgu cielęcego, czy o musie z szynki. Proponowała np. pulardę z sardelami, kaczki z parmezanem, kwiczoły w auszpiku na postumencie i żabki młode smażone. Polecała również trufle na świeżo, puree z kasztanów, suflet z kwaśnej śmietany i leguminę z cytrynowej kaszki.
Ćwierczakiewiczowa była niezwykle usystematyzowana. Sukces osiągnęła zapewne dlatego, że wyręczała gospodynie domowe w odpowiedzi na stare jak świat pytanie: „kochanie co dziś na obiad?”. Wpadła bowiem na genialny pomysł. Swoją książkę podzieliła na 12 głównych rozdziałów odpowiadających poszczególnym miesiącom roku. Każdy miesiąc podzieliła na odpowiednią liczbę dni.
Każdej dacie przyporządkowała konkretny obiad. Nie zapominała o postach, nowalijkach, sezonowych owocach, czy kiszonkach. W kwietniu pisała: „ponieważ do połowy tego miesiąca bywa często post, podaję przeto trzy obiady postne na tydzień”. W maju natomiast donosiła: „w tym miesiącu wiele produktów smak traci, a nowalii jeszcze nie ma. Szparagi są najlepsze”. Każda pani domu mogła dzięki Pani Lucynie przygotować jadłospis na co najmniej tydzień z góry.
Jak przypomniał Jerzy Majewski w swojej świetnej książce „Warszawa Nieodbudowana”, Lucyna Ćwierczakiewiczowa mieszkała w kamienicy przy ulicy Królewskiej 3 w Warszawie. Wystarczył tylko jeden rzut oka i od razu było wiadomo, że „ta Pani” na gotowaniu zna się świetnie. Pani Lucyna była bowiem ogromna! Po schodach schodziła pół godziny, tyłem, stopień po stopniu.
Z wejściem do mieszkania na piętrze miała spore problemy, tak więc do góry wnoszono ją na specjalnym krześle, które zawsze stało i czekało na parterze. Niosło ją dwóch silnych mężczyzn, a sama Ćwierczakiewiczowa nie dość, że się głośno awanturowała, to do tego nie chciała płacić tragarzom. Rzadko jednak wychodziła z mieszkania.
Całymi dniami gotowała i piekła z pomocą dwóch służących. Podobno uważała się za największą „doskonałość Warszawy”, a wszelkich wrogów tępiła bezlitośnie. Zmarła u szczytu swojej popularności w lutym 1901 roku. Warto przy tym dodać, że mimo ogromnej tuszy, w swoich tekstach prasowych promowała: ruch, gimnastykę, higienę i zdrową dietę...