GwiazdyA może masz lekką odmianę depresji?

A może masz lekką odmianę depresji?

Niby wszystko jest w porządku. Chodzisz do pracy, którą zawsze lubiłaś, masz kochającego faceta i dużo dobrych znajomych. Coś jednak sprawia, że nie jesteś do końca szczęśliwa. Od kilku miesięcy zamiast na basenie, wolisz spędzać wolny czas przed telewizorem.

A może masz lekką odmianę depresji?
Źródło zdjęć: © 123RF

25.09.2012 | aktual.: 25.09.2012 16:45

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Niby wszystko jest w porządku. Chodzisz do pracy, którą zawsze lubiłaś, masz kochającego faceta i dużo dobrych znajomych. Coś jednak sprawia, że nie jesteś do końca szczęśliwa. Od kilku miesięcy zamiast na basenie, wolisz spędzać wolny czas przed telewizorem, nie chce ci się niczego planować, czujesz, że „musisz” zrobić pewne rzeczy, a coraz mniej czynności sprawia ci przyjemność. Od wielu miesięcy zbierasz się, by wykonać jakąś rzecz i wiecznie to przekładasz. Niby nic wielkiego, niby „typowe ludzkie zachowanie” prawda jest jednak taka, że to może być początek depresji…

Nie wolno popadać w przesadę. Wiadomo, każdy z nas ma lepszy dzień czy nawet tydzień i gorszy. Pewne drobne rzeczy w którymś momencie się kumulują i odechciewa nam się wszystkiego. Mamy ochotę położyć się do łóżka i nic nie robić. Jeśli jest to kilka dni, to nic wielkiego. Gorzej, jeśli przeciąga się to do kilku miesięcy.

– Nie mam depresji. Przecież normalnie chodzę do pracy, wywiązuję się ze swoich codziennych obowiązków, spotykam się znajomymi – myślisz. Ale czy jest w twoim życiu miejsce na drobne przyjemności? Jeśli to, co do tej pory sprawiało ci frajdę, przestaje cię bawić i właściwie nie robisz nic, co sprawia ci przyjemność, po prostu żyjesz z dnia na dzień, to może to być sygnał. O różnych odmianach depresji rozmawiamy ze specjalistą – Arkadiuszem Bilejczykiem, psychologiem klinicznym z poradni MAGO.

Na hasło: „depresja” często w głowie pojawia nam się taki obraz: leżenie całymi dniami w łóżku bez jedzenia, zero kontaktu z bliskimi, żadnego życia towarzyskiego, a przecież wcale nie musi to być tak skrajna sytuacja?

Arkadiusz Bilejczyk: To prawda. Niepokojąco robi się wtedy, gdy obserwujemy u siebie kilka syndromów: stan demotywacji, wahania wagi – w górę albo w dół, poczucie fizycznego zmęczenia, spadek nastroju. Opada nam również popęd seksualny. Raptem czujemy, że nic nam się nie chce. Rzeczy, które do tej pory sprawiały nam przyjemność, przestają bawić, robią się obojętne. To nie musi być tak ostre, że leżymy w łóżku i nie chce nam się z niego ruszać. Wystarczy poczucie, że świat jest bezbarwny, a my tak sobie w nim funkcjonujemy z dnia na dzień. Jeśli do takiego stanu doprowadziło nas jakieś traumatyczne wydarzenie: zmarł ktoś nam bliski, rozpadł się ważny dla nas związek, to jest to wytłumaczalne, zupełnie naturalne. Wtedy potrzebujemy czasu na to, by poukładać sobie wszystko na nowo i stąd może być obecne poczucie smutku, zagubienia.

Czyli poczucie smutku odgrywa tutaj najważniejszą rolę?

A.B.: Smutek jest bardzo istotny w naszym życiu. To nie jest emocja, która powinna nam przeszkadzać, to jest emocja, która ma nam pomagać, pewnego rodzaju alarm, jesteśmy demotywowani przez samych siebie celowo – skoro się smucimy, to znaczy, że zaszły jakieś niekorzystne zmiany w naszym życiu i może warto się nad tym zastanowić. Zrobić podsumowanie, przemyśleć, co jest dla nas ważne, a co nie i dokonać pewnego rodzaju przewartościowania, dostosować się do tych zmian.

Gdyby nie smutek, moglibyśmy nie zauważyć, że znaleźliśmy się w nowej sytuacji życiowej, która może od nas wymagać innego rodzaju działania niż do tej pory. Załóżmy, że nie zauważylibyśmy śmierci rodziców. Nie odczuwamy smutku, zatem nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, że teraz nasze życie się zmieni i być może musimy wziąć na siebie część ich obowiązków. Albo zupełnie inna sytuacja: nie zdaliśmy egzaminu na prawo jazdy. Nie odczuliśmy smutku, nie dotarło do nas to, co się przed chwilą stało, więc wsiadamy za kółko i jedziemy w miasto. Dlatego smutek odgrywa ważną rolę w naszym życiu, ważne jest jednak to, by obserwować, czy pojawia się w odpowiedzi na różnego rodzaju sytuacje życiowe, bo jeśli nie, to może być istotny sygnał.

A jeśli wydarzy nam się coś przykrego, to jak dużo czasu potrzebujemy na to, by dojść do siebie? Kiedy wyczuć moment, że jest to jeszcze zwykła reakcja, a nie stan depresyjny?

A.B.: Z tym bywa bardzo różnie. Czasem jest to tydzień, kilka tygodni, kilka miesięcy. Żałoba po utracie kogoś bardzo bliskiego może trwać nawet rok. Oczywiście nie wygląda to wtedy tak, że przez pełen rok jesteśmy smutni. Przechodzimy przez różne fazy żałoby - tutaj jest kilka szkół, ale ogólnie można powiedzieć tak: szok, zaprzeczenie, smutek są na początku, potem pojawia się złość, zrozumienie i pogodzenie. Kiedy przez nie przejdziemy, przychodzi czas na ułożenie sobie życia na nowo, według nowego porządku.

Może jednak być też taka sytuacja, że smutek po jakimś nieprzyjemnym wydarzeniu niebezpiecznie się wydłuża i wtedy warto się zastanowić, czy nie byłoby dobrze pójść do specjalisty. W pracy na początku dostaniemy taryfę ulgową, ale po pewnym czasie będą od nas wymagać tego, żebyśmy wrócili do swoich obowiązków. Jeśli nie wychodzi nam to najlepiej, to warto się zwrócić o pomoc, bo może się nawet okazać, że oprócz terapii, będą wskazane leki.

Co w sytuacji, gdy nie mamy takiego wyraźnego powodu?

A.B: Bywa tak, że przyczyną depresji jest nagromadzony stres. Każdego dnia dzieje się mnóstwo rzeczy: w pracy szef się czepia, mam problemy w związku, a do tego dopadła mnie kontuzja i nie mogę wystartować w maratonie: kamyczek do kamyczka. Nie ma jednego konkretnego powodu, dla którego czujemy się źle, ale wszystko po kolei zaczyna nas przytłaczać i wywoływać napięcie. To jest taki stan, który może być początkiem czegoś niedobrego, ponieważ nie ma jednego, wyraźnego powodu, który mógłby wpłynąć na nasze złe samopoczucie. Taki stan rzeczy może się przyczynić do tego, że będziemy przez dłuższy czas żyć w stresie, niepokoju, inni zaczną odczuwać smutek. Ale nie popadajmy w przesadę, postawmy na zdrowy rozsądek.

Co to oznacza w praktyce?

A.B: Jeżeli widzę, że przez kilka miesięcy jest ze mną nieco gorzej: mniej o siebie dbam, porzucam różnego rodzaju plany, mam tendencje, żeby spędzać wieczory przed telewizorem, a wcześniej lubiłem aktywnie spędzać czas, to warto się nad tym zastanowić. Często najlepszą metodą jest rozmowa z przyjaciółmi czy rodziną. Są to ludzie, którzy dobrze nas znają i na pewno zauważą zmiany w naszym zachowaniu. Jeśli stwierdzą, że faktycznie od jakiegoś czasu zachowujemy się dziwnie, to może warto chociaż raz pójść do psychologa czy innego terapeuty na wizytę, żeby upewnić się, że wszystko jest w porządku.

Sami dochodzimy do wniosku, że jest nam potrzebna pomoc. Leki czy terapia – co wybrać?

A.B: W lżejszych przypadkach terapia powinna w zupełności wystarczyć. Co ważne: wystarcza na dłużej. Po wielu sesjach ze specjalistą jesteśmy wyposażeni w pewien zestaw narzędzi i dzięki temu wiemy, jak w przyszłości sobie radzić z podobnymi sytuacjami. Leki również pomagają, ale bardziej doraźnie. W przypadku cięższej depresji – mam tutaj na myśli silne objawy, kiedy faktycznie nic nam się nie chce robić, najchętniej nie wstawalibyśmy z łóżka - wskazane są obydwa rozwiązania: terapia połączona z leczeniem farmakologicznym. Jednak nawet osoby z lekkimi objawami czasem wolą pójść raz na dwa miesiące do lekarza po receptę i nie zawracać sobie głowy terapią. Metoda skuteczna, ale na krótko. Nie jest to coś, co ewentualnie zabezpiecza nas na przyszłość przed podobnymi sytuacjami.

(asz/sr)

POLECAMY:

anna plasotapsychologdepresja
Komentarze (4)