Aby usunąć ciążę
Kiedy politycy dyskutują o tym, czy w naszym kraju powinno zostać zaostrzone prawo aborcyjne, tuż obok żyją kobiety, które przerywają ciąże, nie potrzebując na to żadnego przyzwolenia, mające za nic zakazy i nakazy. Jak podaje Ministerstwo Zdrowia, legalnych aborcji wykonuje się w Polsce ok. 1500. Według szacunków organizacji pozarządowych tych nielegalnych nawet kilkadziesiąt tysięcy.
18.10.2016 | aktual.: 08.12.2016 13:17
Usuwają ciążę, bo nie chcą mieć dzieci. Nie chcą być inkubatorem na dwóch nogach, który nie dzieli wszystkich tych uczuć i emocji, targających kobietą czekającą na narodziny upragnionego dziecka. One tego dziecka nie pragną, choć rzadko mówią o tym głośno.
Ola ma 39 lat. Nigdy nie chciała mieć dzieci, wiedziała to od zawsze.
- Nie było we mnie żadnych emocji związanych z potrzebą zostania matką, z chęcią przytulenia niemowlaka. Kiedy ktoś mówił, jakie to cudowne doświadczenie, jakie wyjątkowe i czyniące kobietę szczęśliwszą i spełnioną, patrzyłam ze zdziwieniem. Bo przecież nie każda kobieta musi tego chcieć, nie każda musi chcieć mieć własne dzieci. Słowo macierzyństwo jest dla mnie zupełnie przezroczyste.
Do 1993 roku kobiety miały prawo pełnego wyboru. Wyboru dotyczącego ich płodności, ich ciała. To w latach 80-tych ustawiały się kolejki do ginekologów, którzy przerywali kobietom ciąże na ich życzenie. Rozpoczęto jednak publiczną debatę piętnującą ten proceder. Wypracowano kompromis. Aborcji na życzenie powiedziano nie, legalnie można ją przeprowadzić tylko w przypadku zagrożenia życia matki, uszkodzenia płodu i kiedy poczęcie nastąpiło w wyniku gwałtu.
Ola wyszła późno za mąż, bo już dobrze po 30-tce. Mężowi od początku mówiła, że nie chce mieć dzieci. Rozumiał, mówił, że jemu na dzieciach nie zależy, że ważne, że oni się kochają i mają siebie nawzajem. Po jakimś czasie usłyszała: „Ale zobaczysz, jak zajdziesz w ciążę to pokochasz, jak się urodzi, to wszystko się zmieni, to wszystko poczujesz”. Chciała zapytać: jakie wszystko?
- Jestem kobietą niezależną, lubiącą swoją pracę, aktywny tryb życia. Chodzę na siłownię, basen, dbam o siebie. Lubię wyjeżdżać na weekend, żeby polenić się w jakimś fajnym SPA. Wolność jest jedną z najwyższych dla mnie wartości. Pytałam siebie, czy naprawdę mam z tego zrezygnować tylko po to, żeby się przekonać, czy drzemią we mnie macierzyńskie uczucia, które próbuje się mi w mówić?
Pomyślała: „Dobra, spróbuję, co mi właściwie szkodzi”. Zresztą nie liczyła, że zajdzie w ciążę, bo kto w tym w tym wieku zachodzi łatwo – wszyscy specjaliści alarmują, że im później staramy się o dziecko, tym mniejsze szanse na jego poczęcie.
Ale Ola zaszła w ciążę szybko. Bardzo szybko. I od razu usłyszała: „Ciąża zagrożona, proszę leżeć, uważać na siebie i dziecko”.
- To było jak atak na moje jestestwo, na moją wolność, na moje prawo do decydowania o sobie. Byłam jak w klatce. Nic mi nie było wolno, mąż wpadał w szał, widząc, że wstaję, żeby ugotować obiad. A ja tak nie chciałam, wszystko się we mnie buntowało, wszystko krzyczało, nie chciałam tej ciąży, tego dziecka. Byłam przykuta do łóżka bez możliwości wyboru…
Poroniła i… poczuła ulgę.
- Nie było we mnie żalu, poczucia straty, potrzeby przeżycia żałoby. Cieszyłam się, że wszystko wraca do tak przeze mnie akceptowanej normy, normy, w której jest mi dobrze. Nie miałam wyrzutów sumienia, bo w końcu spróbowałam, miałam to za sobą, upewniłam się tylko w tym, że bycie mamą nie jest dla mnie. Że nie chcę nią być. Odetchnęłam, bo na pytanie, dlaczego nie mamy jeszcze dzieci mogłam spokojnie i szczerze odpowiedzieć: „Poroniłam” i nie tłumaczyć się, dlaczego nie chcę zostać matką.
Los jednak bywa przewrotny. Ola po kilku miesiącach zobaczyła dwie kreski na teście ciążowym.
- Nie wiem, jak w swojej naiwności mogłam do tego dopuścić. Wszystkie objawy ciąży dopadły mnie natychmiast, nie było mowy, żeby udawać, że nic mi nie jest, żeby dać sobie chwilę czasu. Mój mąż znowu oszalał. Chciał mnie umawiać do specjalistów, kazał leżeć już przed pierwszą wizytą u lekarza. A ja… Ja byłam załamana. W głowie kołatała mi tylko jedna myśl: „Jak to przerwać?”.
Zaczęła szukać możliwości przerwania ciąży, jak się okazało, w internecie jest ich wiele. Bez żadnego problemu kupiła tabletki na panieńskie nazwisko, zastrzegając odbiór osobisty na poczcie. Nie chciała zamawiać do domu.
- Tabletka, którą dostałam, wyglądała jak zwykła pigułka przeciwbólowa. To było zwykłe oszustwo. Widać, że na takich kobietach jak ja, też ktoś chce się dorobić.
Najgorszy dla Oli był uciekający czas, wiedziała, że musi dokonać aborcji jak najszybciej. Zamówiła kolejne tabletki, tym razem z zagranicy: wysyłane z Holandii, przez kraje azjatyckie do Polski, polecane przez portal wspierający kobiety, które chcą ciążę usunąć.
– To był zestaw farmakologiczny, który miał mi pozwolić na powrót do mojego życia. Ostrzegano mnie, że lek może nie przejść odprawy celnej. „Przesyłka cofnięta przez celników” – i taką dostałam informację. Zastanawiam się, ile takich przesyłek sprawdzają, co którą otwierają? Dlaczego akurat moja? Doszedł strach, że ktoś odkryje, że chcę przerwać ciążę, że przyjdzie i sprawdzi, czy to ja kupowałam lek zakazany w Polsce, choć dostępny w innych krajach Europy. Krajach, w których kobieta ma prawo świadomie sama podjąć decyzję!
Ola wiedziała, że czas działa na niekorzyść podjętej przez nią decyzji. Wiedziała, że musi działać, coś zrobić. Najgorsze było dla niej życie w ciągłej tajemnicy, to, że otwarcie nie mogła nikomu wykrzyczeć: „Nie chcę tej ciąży! Nie chcę być matką!”. Każdy jej powtarzał, że to szczęście, że cud, że na pewno wszystko się ułoży. A ona wiedziała, że nic się nie ułoży.
- Jest w tobie taka niepodważalna przez nikogo pewność tej decyzji, której towarzyszy strach przed potępieniem, oceną tylko i wyłącznie przez pryzmat przerwanej ciąży i tego, że nie chcesz mieć dziecka. Bo nie chcesz go mieć. Ty to wiesz, inni nie chcą tego zrozumieć. A uwierzcie, że nie jestem wyjątkiem. Są kobiety, które przerywają ciążę, i są takie, które jej nie przerywają, bo się boją, boją się spojrzeń, ocen, pogardy, i żyją z poczuciem wstydu i wrzutami sumienia, bo nie potrafią kochać własnego dziecka.
Fora i portale dotyczące aborcji podpowiadają: na Słowacji jest klinika, w której dokonuje się legalnej aborcji. Tak też podpowiedziały Oli, którą, jak sama mówi, było stać na wydanie 100 euro na tabletki, które nie doszły, było ją też stać na zapłacenie 400 euro za zabieg. Zabieg w komfortowych warunkach.
Zadzwoniła, umówiła się przez pośrednika. Nadal jednak była w ciąży. Wcześniej jej plan zakładał, że zamówione tabletki wywołają poronienie, które ona głośno nazwałaby naturalnym. Teraz sytuacja się zmieniła, jak po zabiegu w klinice wytłumaczy, że straciła dziecko? Kupiła u rzeźnika pół litra świńskiej krwi. Zalała się nią w domu mówiąc, że poroniła.
Czekała ją wizyta u ginekologa. Mąż na korytarzy przed gabinetem. Ola od lekarza usłyszała oczywiście, że wszystko jest dobrze i płód rozwija się prawidłowo, wyszła jednak zapłakana, mówiąc mężowi, że straciła także i tę ciążę.
- To było upokarzające. To kłamstwo, ta seria kłamstw, kiedy podejmując decyzję jesteś z nią sama, bez jakiegokolwiek zrozumienia ze strony innych. Żyłam pod taką presją, że nie wiem, czy myślałam jeszcze racjonalnie.
Pośrednik ze słowackiej kliniki poinformował Olę, że w umówione wcześniej miejsce przyjedzie po nią samochód, którym pojedzie do szpitala.
- Jedyne, o czym byłam w stanie myśleć, to czy znowu ktoś nie chce mnie oszukać, czy przypadkiem mnie nie porwie i co jak przetrzyma w ukryciu dłużej niż dwa tygodnie? Po tym czasie nie będę miała szans na aborcję!
Umówionego dnia o konkretnej godzinie po Olę podjechało eleganckie auto. Okazało się, że do słowackiej kliniki jechały we trzy. Każda ze wzrokiem wbitym w podłogę. Nie rozmawiały ze sobą.
- Czułam, że ciąży na nich, tak samo jak na mnie, ta wizja społecznego potępienia, niezgody na nasz wybór, którego każda z nas była pewna.
Na miejscu w szpitalu znalazła ulotki po polsku, wszystko wyjaśnione: przebieg zabiegu, jego skutki, to jak kobieta będzie się czuła. Kobiety przyjechały do kliniki rano, po południu były z powrotem w Polsce.
- Kilka godzin, a jak inne wracałyśmy. Jakby spadł nam ogromny kamień z serca. Śmiałyśmy się, rozmawiałyśmy rozluźnione, opowiadałyśmy, co robimy, jakie mamy plany, marzenia. Żadna nie powiedziała tego głośno, ale czuło się w powietrzu wolność, wolność do decydowania o własnym życiu. O prawie wyboru.
Dzisiaj Ola mówi, że wyparła całe to zdarzenie, bojąc się, że kiedyś nieopatrzni powie coś, co ją zdradzi. W głowie nieustannie powtarza sobie wersję o drugim poronieniu, to dlatego wielu szczegółów nie pamięta.
- Jak bardzo trzeba być społecznie zaszczutym, żeby posunąć się do tego, co zrobiłam? – pyta i wcale nie chodzi jej o aborcję. Jedyne z czym ciężko jej żyć, to z faktem, że musiała okłamać swojego męża, najbliższe jej osoby, które nigdy w życiu nie zaakceptowałyby jej decyzji. - O aborcji się nie rozmawia, kobietom nie daje się prawa wyboru, bo wmawia im się instynkt macierzyński, który jest reliktem przeszłości, a jedyną słuszną i właściwą misją kobiety jest rodzić dzieci – tłumaczy dzisiaj i pyta - Dlaczego tak trudno zrozumieć, że są kobiety które nie chcą mieć dzieci i które, jeśli zdarzy się, że zajdą w ciążę, powinny mieć prawo jej przerwania? Dlaczego ktoś inny ma za nas decydować, wtrącać się w nasze życie, rozprawiać o naszych sumieniach?
Ola trzyma schowany głęboko w szufladzie zestaw do farmakologicznego poronienia. Zamówiła go jeszcze raz już po wizycie w klinice. Tym razem doszedł. Termin ważności: trzy lata. Gdy minie, z pewnością kupi kolejny. Bo taka jest jej decyzja. Chciałaby, by inni ją uszanowali, nie wymaga, by rozumieli.