Aleksandra Weder Sawicka: Nobel dla Narges nie oznacza, że reżim ajatollahów od razu upadnie
Podobno facet wybiera sobie kobietę na podobieństwo matki, a Hamid wybrał mnie na podobieństwo siostry - mówi Aleksandra Weder Sawicka. W tym przypadku porównanie to prawdziwy zaszczyt. Siostra to Narges Mohammadi, tegoroczna laureatka Pokojowej Nagrody Nobla.
Anna Śmigulec: Szukałaś partnera, a znalazłaś się na bankiecie noblowskim.
Aleksandra Weder Sawicka: Zabawne, ale rzeczywiście tak wyszło. Każdy na jakimś etapie życia szuka partnera, prawda? Ale coraz rzadziej możemy poznać kogoś w naturalny sposób: to już nie są te lata, kiedy się chodziło z kimś do klasy, czy poznało na studiach.
Ja mam 50 lat, a w tym wieku większość ludzi ma już poukładane życie. Albo im się to życie właśnie rozsypało. Więc nie ukrywam, że korzystałam z różnych apek. Mignął mi też Facebook dating, więc pomyślałam: za darmo, to czemu nie!
Ustawiłam sobie widełki wiekowe tak, żeby ten facet był w moim wieku lub trochę starszy. I nic. Aż moja przyjaciółka wypaliła: "Znajdź sobie młodszego kochanka!". Pomyślałam: "Właściwie co mi szkodzi?".
I wtedy pojawił się Hamid – o sześć lat młodszy. Ja miałam podejście: "Czego szukam? Księcia na białym koniu, ale zapewne jest zajęty, więc wezmę, co życie przyniesie". Jak się okazało, Hamid myślał podobnie. Więc od początku podeszliśmy do tej relacji bez żadnej spiny: "Dobra, zobaczymy, co będzie". Bardzo szybko zrozumieliśmy, że się po prostu lubimy i dużo nas łączy.
On w przeszłości pracował w Iranie jako nauczyciel angielskiego oraz tłumacz – w firmie i w organizacji Narges, jego siostry. Ja jestem literaturoznawczynią, więc na randkach potrafiliśmy godzinami rozmawiać o Emily Dickinson.
Wiedziałaś, czyim jest bratem?
Nie spotykam się z facetem bez sprawdzenia go, więc jeszcze przed pierwszą randką poszedł w ruch Google. I wyskoczyło mi nazwisko Narges Mohammadi – aktywistki i obrończyni praw człowieka z Iranu, nominowanej do Pokojowej Nagrody Nobla. Wtedy zrozumiałam, że Hamid to inna kategoria faceta niż ci, z którymi spotykałam się do tej pory.
Przyznałam mu się, a on na to: "Powiedziałbym ci o Narges, tylko czekałem na odpowiedni moment". Jej wątek pojawiał się później w rozmowach, ale budowaliśmy związek na bazie naszych doświadczeń i naszego życia.
Oczywiście siostra, która od lat siedzi w więzieniu, jest częścią tych doświadczeń. Przecież Hamid przyjechał do Norwegii w 2014 r. właśnie ze względu na współpracę z siostrą i jej działalność. Bo reżim w Iranie tępi aktywistów: aresztowania, kary więzienia, tortury, itd.
Więc Narges powiedziała bratu: "Wyjedź na trochę. Aż tutaj się uspokoi". I przyjechał do Trondheim, bo tu miał znajomych. Tymczasem Narges ponownie aresztowano i na przesłuchaniu usłyszała: "Wiemy, że twój brat jest za granicą i współpracuje z obcymi mocarstwami. Jak stamtąd wróci, to ma się do nas zgłosić. Chcemy z nim porozmawiać". Wiadomo, co to oznacza w Iranie. Więc po wyjściu z aresztu zadzwoniła do brata: "Nie wracaj, bo cię aresztują".
Niedawno mówił w wywiadzie, że w Iranie był śledzony przez agentów.
W październiku, kiedy mieliśmy wybory w Polsce, zapytałam go, czy tak jak my możemy głosować w polskiej ambasadzie w Norwegii, on może głosować w swojej. Na co on: "Chyba żartujesz. Ja się nawet nie pojawiam w okolicy ambasady, bo tam się roi od agentów!". I przypomniał mi historię opozycyjnego dziennikarza Dżamala Chaszodżdżiego, który wszedł do konsulatu saudyjskiego w Stambule w 2018 r. i nigdy z niej nie wyszedł. Zwłok nie odnaleziono, ale saudyjski prokurator przyznał później, że zostały rozczłonkowane i wyniesione.
Tak wygląda rzeczywistość Hamida. Już w szkole średniej dostawał naganę za to, że nosił T-shirt, a nie klasyczną koszulkę z kołnierzykiem. I trochę dłuższe włosy niż to było dozwolone. Niby podobnie jak u nas w czasach komunizmu, ale on opowiadając o dzieciństwie, mówi o bombach, które wybuchały w ogródku, bo trwała wojna z Irakiem.
Przegadaliśmy o tym całą noc przed ogłoszeniem Nobla. Ja mówiłam o sytuacji politycznej w Polsce, bo to było 5 października, na 10 dni przed wyborami. I mimo że Polska jest krajem demokratycznym, to kiedy rządził PiS, coraz więcej elementów kojarzyło mi się z tym, o czym opowiada Hamid.
Wiosną zeszłego roku, zaproszona przez Związek Humanistyczno-Etyczny, wystąpiłam jako prelegentka na spotkaniu o reżimach religijnych. Jeden mężczyzna opowiadał o niektórych stanach w USA, gdzie religijność mocno splata się z polityką. Potem byłam ja z moimi doświadczeniami o Polsce i wtrącaniu się Kościoła katolickiego w życie społeczne. I facet z Iranu mówiący podobne rzeczy. Dopadła mnie myśl: "Do czego to doszło, że Polska i Iran stoją w jednym rzędzie!".
Hamid opowiadał, jak ograniczone są prawa kobiet w jego kraju, a ja od razu widziałam, jak i w Polsce stopniowo się zawężały w ostatnich latach. "Jesteśmy jak ta żaba podgrzewana stopniowo, która nawet nie zauważy, kiedy się ugotuje" – pomyślałam. I w pewnym momencie znajdziemy się w tym samym miejscu, co kobiety w Iranie.
A tam np. kobieta nie może wyjechać za granicę bez zgody męża. W sądzie zeznania dwóch kobiet są równoważne zeznaniom jednego mężczyzny itd.
Tak. W Iranie pozostało dwoje rodzeństwa Hamida. Starsza siostra nie może nawet próbować spotkać się z Narges. Wszystkie sprawy związane z nią i z władzami załatwia brat. Tylko on może reprezentować rodzinę. Mimo że siostra ma wyższe wykształcenie, a on nie.
To było marzenie ich mamy: żeby dzieci miały wyższe wykształcenie. Bo ona sama nie miała. Więc cała trójka je ma – poza najstarszym bratem, bo on wolał robić biznesy. Zresztą, w ogóle w Iranie jest dużo kobiet wysoko wykształconych.
Jak dowiedzieliście się o Noblu dla Narges?
Koło ósmej rano wyszłam z psem. Gdy wróciłam. Hamid jeszcze spał. O 11.00 mieli ogłosić laureata, więc obudziłam go kwadrans wcześniej. Zrobiłam kawę, włączyłam telewizję na komórce. Patrzymy: wychodzi Berit Reiss-Andersen, szefowa Komitetu Noblowskiego i zaczyna słowami: "Zan. Zendegi. Azadi!". Słyszę je pierwszy raz w życiu, nie rozumiem, patrzę na Hamida, a on ze zdumieniem w oczach: "To Iran!".
I po chwili pada nazwisko: Narges Mohammadi. A my rzucamy się sobie w objęcia i zaczynamy ryczeć.
Rozdzwaniają się telefony. I Hamid przez cały dzień udziela wywiadów. Na żywo w norweskiej telewizji, później też dla mediów z całego świata.
Z twojego mieszkania?
Tak. W pewnym momencie pada pytanie: "W jakich okolicznościach dowiedziałeś się, że twoja siostra dostała Pokojową Nagrodę Nobla?". A Hamid: "Moja dziewczyna mnie obudziła i po chwili było ogłoszenie". Wtedy pierwszy raz powiedział o mnie "moja dziewczyna". Po norwesku to brzmi ujmująco, bo mówi się "kjæreste", czyli "najdroższa" lub "najdroższy". Mówią tak i dorośli, i młodzież.
Najpierw się zdziwiłam: "O kurde, powiedział o mnie kjæreste!", bo chociaż czułe słowa mówiliśmy sobie już wcześniej, ale jednak nie definiowaliśmy naszej relacji. Po trzech dniach wpadłam w panikę. "Co teraz?!". Przecież to był wciąż świeży w związek. Nawet moje dzieci o nas nie wiedziały. Poza przyjaciółkami właściwie nikt.
I nagle w pracy mówię, że mam faceta i że jego siostra właśnie dostała Nagrodę Nobla. A wszyscy: "Hę? Ale jak to?!" Nagle się zrobiło: "It’s official".
Dotarło do mnie, że teraz życie mocno przyspieszy i to będzie emocjonalny rollercoaster.
Etap "It's official" dla zwykłego człowieka oznacza, że przedstawia partnera rodzinie czy znajomym. A wy nagle stanęliście w obliczu sytuacji: "Przed nami ceremonia noblowska, będzie król, mnóstwo sław i telewizje z całego świata!".
Jedna z moich dziekanek na uczelni zareagowała: "O, Aleksandra, to ty pójdziesz na bankiet!". A ja: "Nie wiem, czy pójdę". Moja mama też była ostrożna: "Dziecko, nie nastawiaj się. Bo może Hamid z jakichś powodów, choćby politycznych, będzie chciał wziąć jako osobę towarzyszącą kogoś innego".
Ale dla niego było oczywiste, że idziemy razem. Od razu poinformował osobę, która z ramienia Narges zajmowała się organizacją, żeby wpisała mnie na listę jej gości, na której mogło być tylko 30 osób.
Bo tam obowiązuje ścisły protokół: kto gdzie siedzi, co może robić i ile czasu przemawiać. Na samym bankiecie małżonkowie czy partnerzy paradoksalnie nie siedzą razem. Więc ja siedziałam plecy w plecy z Hamidem i księżną koronną Norwegii Mette-Marit.
Zobacz także
Po części oficjalnej, w dyskretnym kąciku z sofami król przyjmował na herbatkę wybrane osoby. Kogo - to było ustalone już kilka dni przed bankietem. Organizatorzy zapytali Hamida, czy miałby ochotę. Wahał się, ale go zachęciłam: "Oczywiście, że idziesz na herbatę z królem, nie ma przebacz!". Więc on gawędził z królem, ale ja już nie. Wiadomo: protokół.
Narges ma obecnie 13 wyroków i siedzi w więzieniu, skazana w sumie na 31 lat. Rozumiem, że sama nie napisała przemowy na bankiet noblowski?
Pisaliśmy ją razem z Hamidem, śmieję się, że mamy współudział. Ale ważna rzecz wydarzyła się chwilę po przemowach.
Nagle ktoś wstał i dzwoni o kieliszek – co jest absolutnie zabronione – a mój sąsiad przy stole, Irańczyk i przyjaciel Hamida, gorączkowo powtarza: "Nie, nie, nie! Nie rób tego!" Okazuje się, że to słynna aktorka hollywoodzka Golshifteh Farahani, która grała z Johnnym Deppem, Leonardem Di Caprio i Russellem Crow wstała i mówi: "Wasze królewskie moście, powiedziano nam, żeby nie łamać protokołu, żebyśmy poczekali, aż wy wyjdziecie. Ale my Persowie łamiemy zasady i taka jest też Narges. Która teraz w więzieniu wraz z innymi kobietami śpiewa i tańczy z radości z tej nagrody. Dlatego my też chcemy zaśpiewać pieśń".
I zaśpiewała, a z nią dwie kobiety, które wcześniej wystąpiły w koncercie noblowskim. Dołączyli muzycy ze swoimi instrumentami, goście zaczęli klaskać, niektórzy mieli łzy w oczach.
Po części oficjalnej przygrywał zespół jazzowy i można było potańczyć. A Golshifteh Farahani mówi: "Jeśli ktoś chce posłuchać irańskiej i perskiej muzyki i nauczyć się naszego tańca, to zapraszam na dół do hallu". I siada tam do fortepianu, zaczyna grać, a inna artystka śpiewa. Rany boskie! To było niesamowite. Shirin Ebadi, która jest już starszą panią, zarzekała się, że jest zmęczona i idzie się położyć do pokoju, a jak tam przysiadła na chwilę, to siedziała i klaskała przez półtorej godziny!
To Shirin Ebadi, laureatka Pokojowej Nagrody Nobla z 2003 r. też tam była?
Tak, tylko nie tańczyła. Ale bawiliśmy się do pierwszej w nocy. Ludzie z Instytutu Noblowskiego powiedzieli, że w życiu nie mieli takiej imprezy noblowskiej!
Blisko ci do postawy Narges Mohammadi oraz Shiri Ebadi i aktywnej walki o prawa człowieka, czy wolisz ją oglądać w kapciach przed telewizorem?
Ależ ja byłam jedną z organizatorek czarnych protestów tutaj w Oslo! I zabierałam na nie dzieci od małego. Mam nawet zdjęcie pod ambasadą: moich trzyletnich synków trzymam na rękach, a pięcioletnia Hela stoi przed nami z transparentem. Śmieję się, że taka matka Olka z trójką dzieci.
Angażuję się we wszelkie akcje dotyczące praw kobiet, dzieci i osób LGBT+. Czy chodzi o zaostrzenie zakazu aborcji, czy o sprawę Margo, czy uchodźców na granicy polsko-białoruskiej.
Może mam niezdiagnozowane ADHD. Ludzie zawsze mówili, że poziom energii mam wyższy od przeciętnego. Jak o coś pytają albo organizują, to jestem jak osioł ze Shreka: "Ja, ja! Wybierz mnie!". A często to ja sama coś organizuję. No i z wiekiem zrobiłam się pyskata. Nie tylko mówię, co mi leży na wątrobie, ale potrafię ostro reagować na niesprawiedliwość społeczną.
Kiedy wybuchła wojna w Ukrainie, od razu zrobiłam stronę internetową dla uchodźców – z której korzystały nawet niektóre instytucje i gminy norweskie. Bo jak zobaczyłyśmy z moimi przyjaciółkami Polkami te tysiące Ukraińców przekraczających granicę, stwierdziłyśmy: "Przecież Polska tego nie udźwignie, trzeba ją jakoś odciążyć. Część tych osób mogłaby przyjechać do Norwegii, tylko nie wiedzą, jak i do czego mieliby tu przyjechać".
I szybko wylągł się pomysł strony internetowej. I jestem z tego dumna, bo w 10 dni postawiłyśmy stronę w czterech językach, zawierającą wszystkie informacje: jak dojechać do Norwegii, jak załatwiać formalności związane z byciem uchodźcą, co ci się należy, jak to uzyskać i gdzie. Był nawet mały akapit o prawach osób LGBT. I mnóstwo przydatnych linków.
Norweskie władze nie były w stanie takiego pakietu informacji przygotować jeszcze przez następne dwa miesiące, bo w Norwegii wszystko trwa. A nasza strona hulała i miała kosmiczne statystyki!
Dlaczego akurat ty to zrobiłaś?
Chyba mam dar przekonywania ludzi do wspólnych działań. Jak powiem: "Słuchajcie, jest taki pomysł…", to od razu znajdzie się osoba, która sprawdzi informacje i taka, która przetłumaczy na angielski, inna na ukraiński, itd.
Do tego zrobiłam zbiórkę, z której opłaciłyśmy wydrukowanie plakatów, banerów i ulotek. W Polsce zamówiliśmy wydruki i przez nasze kontakty rozprowadzałyśmy je w strategicznych miejscach, np. na Dworcu Centralnym w Warszawie, w punktach recepcyjnych w Krakowie, Poznaniu i Wrocławiu. I wierzę, że są w Norwegii uchodźcy z Ukrainy, którzy przyjechali dzięki naszym informacjom i stronie.
Potem bardzo szybko, już pod koniec marca 2022 r., pojawiły się w mediach informacje o zgwałconych Ukrainkach, które przyjeżdżają do Polski. Jakaś polska klinika przekazała 100 pigułek dzień po i to nas zainspirowało. Ja już wcześniej organizowałam wśród moich znajomych akcję zbierania pigułek antykoncepcji awaryjnej i wysyłałam je do Polski, więc miałam doświadczenie. Wrzuciłam post na Facebooka i akcja tak się rozhulała, że w ciągu czterech dni zebrałyśmy 500 pigułek.
Zebrałybyśmy nawet więcej, gdyby nie to, że jedna sieć aptek dowiedziawszy się o nas z mediów, wycofała się, argumentując, że nie może dla jednej osoby wysłać tyle pigułek. Tłumaczyłam, że to nie na mój użytek, ale oni swoje: "Nie, bo mamy przepisy".
Jeszcze w dniu wysyłki zadzwoniła do mnie urzędniczka z norweskiego Urzędu Kontroli Leków, że ta akcja jest nielegalna, bo ja nie mogę się zajmować eksportem leków. Zirytowałam się: "Ja się nie zajmuję eksportem leków, tylko ratuję zgwałcone kobiety! Jeżeli to jest nielegalne, proszę zawiadomić policję". Później ludzie z ambasady ukraińskiej przysłali mi list, że wszystko w tym transporcie to pomoc humanitarna pod ich patronatem.
Zobacz także
A że były tam aż cztery rodzaje leków, to na każdym pisałyśmy odpowiednią instrukcję obsługi po ukraińsku i ją naklejałyśmy, a dwie dziewczyny jeszcze pisały cyrylicą: "Dla mojej ukraińskiej siestry" - dla mojej ukraińskiej siostry, z serduszkiem. Bo zależało nam, żeby to był dar od kobiety dla kobiety w trudnej sytuacji. I wiem od chłopaka, który dystrybuował to w Ukrainie, że odbiorczynie były bardzo wzruszone.
O waszej akcji zrobiło się głośno i dostałaś za nią prestiżową nagrodę.
Od niej w ogóle zaczęła się poważna dyskusja. Najpierw zgłosiła się do mnie znajoma z Amnesty International i pyta: "Aleksandra, czy są jakieś raporty o gwałtach wojennych?" Ja na to: "Boże, jakie raporty? Minął miesiąc wojny, przecież to oczywiste, że wrogowie gwałcą! Nie ma co czekać na raporty, tu trzeba działać!". I to zapoczątkowało debatę w mediach norweskich, że faktycznie gwałt jest bronią w walce i najbardziej narażoną grupą są kobiety i dzieci. No, Amerykę odkryli!
Potem zaangażowałam się w załatwianie wszystkiego: od ubrań przez szczoteczki do zębów i podpaski dla jednego z ośrodków dla uchodźców.
Zgłosiłam się też do Czerwonego Krzyża na wolontariuszkę. Zostałam przeszkolona i miałam zabierać uchodźców na wycieczki po Oslo. Był już maj i ci z Czerwonego Krzyża mówią: "Tylko pamiętajcie, żeby każdy zabrał ze sobą butelkę z wodą, bo robi się ciepło". A ja: "Zaraz, skąd mają wziąć tę butelkę?". Ci zdziwieni: "Jak to, oni nie mają butelek?" Wiesz, totalne oderwanie od rzeczywistości.
Więc kiedy zrozumiałam, że ten Czerwony Krzyż to o kant tyłka potłuc, że tylko piszą raporty i nic konkretnego nie robią, odeszłam i szukałam dalej.
I zostałam "verge".
Co to takiego?
Przedstawiciel osób potrzebujących opiekuna prawnego, w moim przypadku małoletnich uchodźców. Takich, którzy nie mają 18 lat i przyjechali do Norwegii bez rodzica.
To jest funkcja, którą wyznacza wojewoda, więc musiałam przejść cały proces rekrutacyjny. Od rozmowy kwalifikacyjnej na Zoomie po zdobycie i sprawdzenie referencji. We wrześniu ubiegłego roku zostałam zakwalifikowana i zaczęłam brać zlecenia.
Na początku jeździłam na lotnisko Gardermoen, 45 km od Oslo, bo tam mieści się centrum rejestracji uchodźców i towarzyszyłam dzieciom w trakcie przesłuchania przez policję. Od samego początku deklarowałam, że mogę pracować z dziećmi z Ukrainy, bo mówię po rosyjsku. Ale przydzielali mi samych chłopców z Afganistanu i z Syrii.
Dopiero jak trafił mi się chłopiec z Ukrainy, to chyba zrozumieli w urzędzie wojewódzkim, że nie warto marnować mojej znajomości rosyjskiego. Okazało się też, że jak dziecko jest w rodzinie zastępczej a nie adopcyjnej, to też musi mieć opiekuna prawnego, czyli mnie. I latem trafiła mi się np. siedmioosobowa rodzina zastępcza. Tak że w tej chwili mam piętnaścioro podopiecznych. Mówię na nich: "Moje dzieci". Niektóre bardziej mnie potrzebują, inne mniej, ale wszystkie mają mój numer telefonu i zawsze mogą do mnie zadzwonić, jak czegoś potrzebują.
Zapomniałaś opowiedzieć o nagrodzie.
A, po tej akcji pigułkowej trochę było mnie w mediach i zadzwonił do mnie szef Związku Humanistyczno-Etycznego mówi: "Mamy Nagrodę Humanistyczną i w tym roku nasz zarząd jednogłośnie przyznał ją tobie".
"A, dobra. Pewnie uścisk dłoni prezesa i jakieś pięć tysięcy koron" – pomyślałam. Ale zaczęłam googlować i prawie spadłam z krzesła, jak zobaczyłam, kto ją dostał przede mną. Np. bardzo znana w Norwegii aktywistka o prawa osób LGBT: Kim Friele. Albo Eva Joly, wybitna prawniczka, sędzia śledcza i polityczka. I nagle ja – czwarta kobieta w gronie laureatów od 1988 r. i jedyna Polka.
Do tego kwota: sto tysięcy koron, czyli teraz jakieś trzydzieści pięć tysięcy złotych.
Ucieszyłam się, bo wiecznie nie mam pieniędzy. I za jedną czwartą kupiłam psa. Całe życie marzyłam, żeby mieć bulteriera i wreszcie było mnie stać.
Jak mu dałaś na imię?
Buła. Co tutaj jest śmieszne, bo Norwegowie słysząc "buła" od razu widzą węża boa, bo tak się to słowo wymawia po norwesku. Za resztę pieniędzy zafundowałam mamie stomatologa, wymieniłam piekarnik i parę innych rzeczy do domu. Prawie wszystko poszło na innych.
No właśnie, a o co ty walczysz dla siebie? Co jest dla ciebie ważne?
O Boże, trudne pytanie… Jak widzę, że komuś dzieje się krzywda, czy potencjalnie może stać się krzywda, to się angażuję. Do tego mam niewyparzoną gębę i mnie nosi. I pielęgnuję słowa mojego taty. Jak słyszał, że czegoś się nie da, zawsze mówił: "Co się nie da? Nie da to się parasola w dupie otworzyć!". Wszystko inne się da. I to jest moje motto.
Skoro ty też walczysz o prawa słabszych, to wyczułaś w Narges bratnią duszę?
Siostrzaną. Im więcej Hamid opowiadał o Narges w tych wywiadach, tym bardziej miałam wrażenie: "Kurczę, jakby opowiadał o mnie!". Oczywiście, nie w kontekście aktywizmu, tylko charakteru. Narges zawsze była buntownicza i w szkole ubierała się kolorowo, mimo że było to zabronione. Ja podobnie. Narges zapisała się na kursy szycia, po czym sama projektowała sobie i szyła ubrania. Ja też sobie projektuję i szyję ubrania. Narges w czasach studenckich założyła klub wysokogórski dla dziewczyn. Ja się wspinam. Ona tańczy i śpiewa. Ja tańczę, chociaż w domowym zaciszu. Śpiewać akurat się nie odważę, bo nie mam słuchu. Ale chyba mamy podobny poziom energii i byśmy się polubiły.
Mówi się, że facet wybiera sobie kobietę na podobieństwo matki, a Hamid wybrał mnie na podobieństwo siostry. My nawet jesteśmy w podobnym wieku. Ona jest o rok starsza.
Zobacz także
I dzieci…
Tak! Kiedy Hamid powiedział, że Narges ma bliźnięta, aż wykrzyknęłam: "Kurczę, ja też mam bliźnięta!". Tylko że moi chłopcy mają teraz 11 lat, a dzieci Narges mają 17 lat. Hamid jest z nimi bardzo blisko związany, bo kiedy ich tata został aresztowany, to Hamid mieszkał z Narges i pomagał w ich wychowaniu.
Narges nie mogła karmić piersią, więc oboje karmili z butelki: ona brała w objęcia Alego, a Hamid Kianę. Później odrabiał z nimi lekcje, uczył ich rzeczy, których normalnie uczy ojciec. On nie ma własnych dzieci. I, jak sam mówi, nie ma potrzeby rozsiewania genów. Ale dzieci Narges wychował jak własne i kiedy przyleciały na ceremonie noblowskie, byłam wzruszona, obserwując tę więź między nimi.
Narges siedzi w więzieniu i dzieci nie widziały jej od 8 lat.
A od ponad roku nie rozmawiały z nią nawet przez telefon. Oficjalnie nie mają z nią żadnego kontaktu. A jak się kontaktują nieoficjalnie, nie mogę mówić, bo to by ją naraziło na niebezpieczeństwo. Np. na przeniesienia do innego więzienia. Bo teraz znajduje się w Evin – dla więźniów politycznych, natomiast mogliby ją przenieść do zwykłego więzienia, gdzie istnieje ryzyko, że kryminalni robią krzywdę politycznym. Nadzieję daje fakt, że teraz trochę chroni ją Nagroda Nobla. I to, że Narges ujmuje się za mniejszościami i wszelkimi uciśnionymi, i nie ma grupy społecznej, w sprawie której ona by nie protestowała i dlatego ludzie ją tak kochają.
Zresztą w zeszłym roku, kiedy za chustę zawiązaną w niewłaściwy sposób zabito Mahsę Jinę Amini i wybuchły zamieszki, Narges organizowała protesty z więzienia. Co ciekawe, rodzina Mahsy została zaproszona na uroczystości noblowskie, ale agenci zawrócili ich na lotnisku w Iranie.
Zobacz także
O tym też rozmawialiśmy z Hamidem. Że lata temu w Polsce sytuacja wydawała się podobnie beznadziejna, ale przyznanie Pokojowej Nagrody Nobla Lechowi Wałęsie miało spory wpływ na to, że później upadł u nas komunizm. Oczywiście Nobel dla Narges nie oznacza, że reżim ajatollahów od razu upadnie, ale przynajmniej da ludziom nadzieję do dalszej walki.
Walczyć muszą też dzieci Narges. Jak one sobie radzą?
Kiana jest pyskata jak mama. Mówi, co myśli, wszystkich rozstawia po kątach i bardzo mi się to podoba. Za to Ali jest wrażliwy i bardzo zaangażowany w walkę swojej mamy. Oboje wspaniale ją reprezentowali.
Ceremonia noblowska była w niedzielę 10 grudnia. Ale oni przylecieli z Paryża, gdzie mieszkają na co dzień, już w czwartek. Od samego początku mieli ochronę. Więc podczas kolacji, na którą zaprosiłam ich w piątek, my siedzieliśmy przy jednym stoliku, czterech ochroniarzy przy stoliku obok, a piąty marzł na zewnątrz. Później zawieźli samochodem dzieci i ich tatę do hotelu, a my z Hamidem poszliśmy pieszo do metra.
Zobacz także
Nagle czuję: ktoś za nami idzie! Okazało się, że to jeden z ochroniarzy dyskretnie nas odprowadza. Wtedy zrozumiałam, że to nie jest tak fajne jak na filmach. Tylko raczej creepy i nieprzyjemne uczucie bycia pod ciągłą obserwacją.
W sobotę dzieci Narges miały już pierwszą konferencję prasową i uroczystą kolację. W niedzielę główne uroczystości, a w poniedziałek spotkania z politykami, parą królewską, premierem, itd. Potem nagrania w telewizji, otwarcie wystawy i znów oficjalna kolacja. Więc dla nich to był cały tydzień pracy i to takiej dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Pięknie sobie radzili z tymi przemówieniami, mediami i presją. Byłam pod wrażeniem, że siedemnastoletnie dzieciaki tak potrafią. Mnie by zżarła trema.
Ale oni wiedzieli, że to jest ich rola: "Jesteśmy głosem naszej mamy i nie możemy jej zawieść". Widać było w nich ogromną dojrzałość. Chociaż Ali jest bardziej zaangażowany politycznie, a Kiana próbuje żyć własnym życiem. I ze spokojem powtarza: "Ja się pogodziłam z tym, że już nigdy w życiu nie zobaczę mamy".
Jedyna rysa: Kiana po naszej kolacji w restauracji się rozchorowała i padło podejrzenie, że może to otrucie. Podkreślam: otrucie, a nie zatrucie. Taka jest rzeczywistość tych dzieci i tej rodziny.
Kiedy uciekli z Iranu?
Najpierw wyjechał ich ojciec. W 2010 r. Potem wyjechał Hamid. Potem Narges została po raz kolejny zaaresztowana i wtedy podjęli decyzję: wysyłamy dzieci do taty do Paryża. Bo Narges będą co chwilę aresztować, wypuszczać na krótko i znów aresztować pod byle pretekstem.
Teoretycznie mogłaby uciec, mimo że zabrano jej paszport. Ale ona nie chce uciekać, bo twierdzi, że skuteczny aktywizm można uprawiać wyłącznie na miejscu. Więc sama siebie skazuje na to, że nigdy nie zobaczy swoich dzieci. Dopóki nie upadnie reżim, a na to szanse są marne. Dla mnie jako matki taka sytuacja jest nie do ogarnięcia rozumem.
Ale Narges mówi, że robi to właśnie dla swoich dzieci – żeby miały lepszą przyszłość niż ona.
Tak, i dla całego pokolenia. Że tu chodzi nie tylko o jej dzieci, ale o wszystkie dzieci w Iranie. Zresztą to samo mówią Kiana i Ali: "My mamy dobrze. Mieszkamy teraz w Paryżu, nie musimy nosić hidżabu, możemy żyć tak, jak chcemy. Ale nasza mama walczy o przyszłość innych dzieci. Również o to, żeby nie były poddawane egzekucjom - bo przecież i do takich sytuacji dochodziło w Iranie.
Anna Śmigulec jest dziennikarką Wirtualnej Polski