Alkohol na rodzinnym stole. "Zapraszanie dziecka do podnoszenia toastu to uwodzenie dorosłością"
– U nas alkohol był na porządku dziennym: co imieniny, urodziny, o świętach nie wspominając, wjeżdżał na stół. Nienawidziłam tego – przyznaje Lena, której ojciec uważał, że "kieliszek szampana jeszcze nikomu nie zaszkodził", więc pozwalał się napić nawet swoim dorastającym dzieciom. – To dawanie trucizny własnemu dziecku – komentuje specjalista psychoterapii uzależnień Tomasz Wachowiak.
W domu Leny, odkąd pamięta, alkohol był na porządku dziennym. – Przy byle okazji i pod byle pretekstem tata wyjmował kieliszki i otwierał wódkę. Często wpadał do nas wujek, jego brat, i pili razem. Mama też lubiła napić się piwa, tłumaczyła, że jest dobre na nerki – wspomina Lena.
Kobieta była nastolatką – mogła mieć z 13, 14 lat – kiedy tata "pozwolił jej zamoczyć usta w kieliszku". – Chciał mnie chyba w ten sposób zniechęcić do alkoholu i przyznaję, że mu się to udało – mówi Lena. Ta taktyka nie sprawdziła się jednak w przypadku jej brata. Ten do alkoholu nie tylko się nie zraził, lecz zaczął regularnie biesiadować z rodzicami.
– Jak skończył 18 lat, tata zaczął zapraszać go do stołu. Pili nawet w Wigilię, bo przecież "alkohol jest dobry na trawienie". Mama się nie sprzeciwiała. Nikt nie widział w tym nic złego. Zaczęło wychodzić na to, że to ze mną jest coś nie tak, bo nie piję – wspomina Lena.
"Kultura picia u nas w rodzinie trzymała się mocno"
Alkoholu nigdy nie brakowało też w domu Martyny. Teoretycznie nikt nie był uzależniony. Praktycznie jednak żadna Wielkanoc, Boże Narodzenie czy inne święto nie mogło się obyć bez butelki wódki. – Kultura picia u nas w rodzinie trzymała się mocno. Puszka piwa czy kieliszek szampana w ogóle nie uchodziły za groźne – wspomina Martyna.
Najgorszy z narkotyków
"Napoje zawierające alkohol są ważną częścią polskich rytuałów i tradycji, towarzyszą naszym spotkaniom i kluczowym wydarzeniom. Bazujemy jednak często na mitach i stereotypach, które utrudniają nam bycie odpowiedzialnymi. Nie potrafimy też określić, ile czystego alkoholu zawiera dany napój w swoim standardowym naczyniu (i objętości)" – alarmują autorzy raportu "Czego Polacy o alkoholu nie wiedzą?".
A jak mówi certyfikowany psychoterapeuta uzależnień Tomasz Wachowiak, twórca ośrodków Terapii Uzależnień "Forest" w Sępólnie Krajeńskim oraz "Borowikowa" w Bydgoszczy, każda ilość spożytego alkoholu pod wpływem metabolizmu zostaje zamieniona w organizmie na aldehyd octowy, czyli truciznę. – Pozwalanie własnemu dziecku na picie to podawanie trucizny młodemu, rozwijającemu się organizmowi –podkreśla.
Wachowiak odwołuje się do filmu Marka Koterskiego "Wszyscy jesteśmy Chrystusami", gdzie główny bohater-alkoholik przypomina sobie własnego ojca, który zrobił z synka bohatera, bo wręczył mu kieliszek i pozwolił się napić.
Dlatego według Tomasza Wachowiaka stawianie alkoholu na stole przy byle okazji, a zwłaszcza częstowanie nim dzieci – nawet 18-letnich czy niewiele starszych – to praktyka godna potępienia. – Alkohol jest najgorszym z narkotyków. W 99 proc. jest pierwszą substancją psychoaktywną, po którą sięgamy. Niestety, w naszym społeczeństwie panuje na to przyzwolenie. Uważa się, że picie w umiarze nie jest niczym złym. Ale umiar łatwo stracić. A im wcześniej się zaczyna, tym łatwiej można się wciągnąć i uzależnić. Takim praktykom mówię więc stanowcze "NIE".
"Zapraszanie dziecka do podnoszenia toastu to uwodzenie dorosłością"
Podobne zdanie ma dr n med. Andrzej Silczuk, kierownik Zakładu Profilaktyki i Leczenia Uzależnień Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. – Odpowiedzialne używanie alkoholu to prawdopodobnie druga, obok absolutnej abstynencji, najsilniejsza forma oddziaływania przeciw szkodom związanym z używaniem alkoholu i uzależnieniu się od niego. O ile wszelkie zasady dotyczące kultury odpowiedzialnego picia mają sens w zastosowaniu ich do osób dorosłych, o tyle młode osoby, zwłaszcza dzieci, należą do grup szczególnie narażonych na szkody i powinny być objęte nie tylko ustawowym zakazem, ale i moralnym brakiem przyzwolenia społecznego. Zapraszanie dziecka do podnoszenia toastu to uwodzenie dorosłością i prezentowanie zakazanego owocu – mówi Silczuk.
Podkreśla przy tym, że "pełnoletność to nie jest dotknięcie czarodziejskiej różdżki i zmiana człowieka z niedoświadczonego na krytycznie doświadczonego".
Lepiej pić w domu?
Martyna pamięta jedną rzecz, którą kiedyś powiedział jej ojciec: "Wolę, żebyś napiła się przy mnie, niż piła poza domem, nie wiadomo co i nie wiadomo z kim". Dla terapeuty Tomasza Wachowiaka to słaby argument. – Odpowiedziałbym pytaniem na pytanie: a co jeśli dziecku się spodoba? Co, jeśli będzie chciało pić częściej, a nie tylko raz do roku, np. z okazji Sylwestra? Mam w ośrodku 16-latkę. Od 12. roku życia piła każdego dnia – opowiada.
Zdaniem Tomasza Wachowiaka podejście, jakie prezentuje ojciec Martyny, to pułapka. Podobnie jak przekonanie, że nie można się uzależnić od lampki szampana. – Młody człowiek ma taką naturę, że jeśli pod wpływem alkoholu dobrze się poczuje i zaszumi mu w głowie, będzie chciał więcej. Zacznie przesuwać granicę, a stąd krótka droga do uzależnienia – wyjaśnia. – Alkohol dostarcza nam dopaminy, czyli hormonu szczęścia. Pod jego wpływem uaktywniony zostaje ośrodek nagrody. Od tego uczucia można się łatwo uzależnić. Bo gdyby tak nie było, nikt nie wpadałby w nałóg, prawda? U uzależnionych pacjentów faktycznie obserwujemy, że są strasznie niecierpliwi, wszystko chcą mieć na już. Właśnie tak działają używki: alkohol oraz narkotyki.
Dr Andrzej Silczuk dodaje, że dziecku trudno będzie odmówić takiej propozycji dorosłemu opiekunowi w obawie przed byciem niedocenionym, posądzonym o zdziecinnienie czy lękliwość. W przyszłości młody człowiek może nie odmówić przyjęcia alkoholu od innego dorosłego o znacznie mniej szczerych zamiarach (np. na dyskotece). – Używanie przez dziecko alkoholu w domu, w obecności i za przyzwoleniem rodzica, nie chroni go. Stwarza niebezpieczeństwo bezpośrednie (zatrucia alkoholem) i pośrednie (m.in. zbieranie doświadczeń na tle rówieśników, akceptacja celebrowania wydarzeń alkoholem). Jest również złamaniem obowiązującego w Polsce prawa – tłumaczy doktor.
Trzy fazy alkoholu
Tomasz Wachowiak zwraca uwagą na jeszcze jedną ważną kwestię. – Alkohol działa w trzech fazach. W pierwszej do mózgu płyną hormony szczęścia. Druga faza to kac, czyli moment, kiedy organizm nie nadąża usuwać trucizny. Pojawiają się takie objawy jak bóle głowy, osłabienie, drżenie rąk. I wreszcie trzecia faza, o której się nie mówi. Alkohol jest depresantem. Powoduje dołek psychiczny, obniżenie nastroju. Ludzie, którzy piją, nagle zaczynają czuć się gorzej, mają lęki. Nie łączą tego z alkoholem. Zastanawiają się, co zrobić, żeby się tak nie czuć. Oczywiście napić się. I wpadają w zaklęty krąg – wyjaśnia terapeuta.
Zobacz także: Najpopularniejsze imiona dla dzieci. Gwiazdy najczęściej wybierały klasyczne propozycje
Imiona bohaterek zostały zmienione.