Angelika wystąpiła w programie "Nasz nowy dom". Sprawdziliśmy, co u niej słychać
Angelika Tucholska trzy lata temu wystąpiła w programie "Nasz nowy dom". Ekipa programu z Katarzyną Dowbor na czele odmieniła życie jej i piątki dzieci. - To są nasze warszawskie anioły - powiedziała w rozmowie z WP Kobieta.
13.05.2021 | aktual.: 09.05.2023 14:05
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Oto #HIT2021. Przypominamy najlepsze materiały.
Karolewo to mała wioska ok. 50 km od Bydgoszczy. Tak naprawdę to jedna ulica z kilkoma domami. W jednym z nich mieszka Angelika Tucholska z piątką dzieci i partnerem. Jej cztery kąty wyróżniają się na tle innych – dom jest odnowiony i zadbany. To wszystko dzięki ekipie "Nasz nowy dom", która prawie rok temu odmieniła los kobiety i jej rodziny.
Uciekła od męża do stuletniego domu
Angelika nabyła stuletni dom po ślubie z byłym już mężem. Chcieli tutaj budować swoje życie i wychowywać dzieci. Nieruchomość już wtedy wymagała solidnego remontu. Z czasem okazało się jednak, że młode małżeństwo musi przeprowadzić się do innej gminy, ponieważ partner kobiety odziedziczył gospodarstwo po rodzicach.
- Po remoncie nie widać, że to jest stuletni dom. Z moim byłym mężem kupiliśmy go w trakcie małżeństwa, wzięliśmy kredyt, który ja spłacałam. Trudny temat. Mieliśmy go sprzedać, ale upierałam się, żeby zostawić go dla dzieci. Dzięki temu miałam gdzie się z nimi podziać, jak odeszłam. Kiedy tu zamieszkałam z maluchami, dom był w opłakanym stanie. Czego nie dotknęłam, odpadało. Miałam dość - mówi w rozmowie z nami.
Angelika Tucholska poślubiła swojego męża, kiedy miała 17 lat. Jak sama przyznała w rozmowie z WP Kobieta, ślub wzięli z rozsądku.
- Miałam 17 lat, kiedy zaszłam w ciążę. Ślub braliśmy, bo zaliczyliśmy wpadkę i na wsi tak po prostu wypada. Nie można przecież inaczej. Żałuję jednej rzeczy. Tego, że nikt mnie nie złapał za rękę i nie powiedział: "Ty nic nie musisz". Gdyby tak się stało, nie doszłoby do tego ślubu. Tkwiłam w tym związku, bo tak wypadało. Teściowa zawsze mówiła, że jak jesteśmy małżeństwem, to trzeba mieć drugie i trzecie dziecko.
Choć dzieci zawsze dawały ogromne szczęście Angelice, to małżeństwo było dla niej koszmarem.
- Mój poprzedni związek to była wegetacja. Walczyłam dla dzieci. Robiłam, co mogłam przez 15 lat. Jak się człowiek budzi o 6 rano i od razu zastanawia się, czy mąż jest jeszcze trzeźwy, to jest coś strasznego. Nie miałam już chęci do dalszego działania. Gdyby nie dzieci, nie wiem, co by się działo. Trzy razy odchodziłam od byłego męża. Dwa razy wróciłam, ostatni raz nie. Byłam uzależniona od niego, zastanawiałam się, co ludzie powiedzą, jak się utrzymam. Teraz wiem, że dzieci są najważniejsze, reszta jest nieważna. Ciężko odejść od osoby, która nas krzywdzi, która nas wyzywa, dopuszcza się przemocy.
Angelika podkreśla, że trudno było jej uzyskać jakąkolwiek pomoc.
- Kiedy pierwszy raz odeszłam, wezwałam policję. Uciekałam z piątką dzieci. To był ciężki moment. Myślałam, że ktoś udzieli mi pomocy, a ja po kilku dniach dostałam wezwanie z gminy. Wtedy panie z opieki powiedziały, że to jest dobra rodzina, że oni nic nie zrobią. Powiedziałam im, że to nie chodzi o mnie, że chcę tylko pomocy dla dzieci, które potrzebują oazy. Miały być kontrole, ani razu nikt nie przyjechał. Drugi raz jak odeszłam, szybko wróciłam, bo się tak bałam.
Życiowa rewolucja
W końcu się udało. Pani Angelika wraz z piątką dzieci wróciła do stuletniego domu, który kupiła wraz z mężem. Jednak to ona spłacała większość kredytu, choć utrzymywała się wyłącznie ze świadczenia 500+. Dom był w opłakanym stanie, lecz początkowo nie to było najważniejsze.
- Kiedy tu wróciłam, cieszyłam się. Pamiętam jak dzisiaj pierwsze śniadanie, kiedy usiadłam z dziećmi i powiedziałam im: "Może nie mamy luksusów, może nie mamy nic, ale ta cisza…". Ja się o nic nie musiałam martwić. Były mąż już od rana chodził pijany, teść niezadowolony. Cud, że nie oszalałam. Kiedy tu się wprowadziliśmy, nie było ważne, co my mamy, ważny był ten spokój. Później dopiero doskwierał nam brak wody, wiecznie niedogrzany dom, bo mieliśmy jedną malutką kozę. W dzień nie mogłam palić, bo najmłodszy syn chodził i dotykał wszystkiego. Paliłam w nocy, żeby tylko było ciepło. Z wodą kombinowałam: trochę gotowałam w czajniku, trochę w garnku… Próbowałam to ciągnąć, ale przychodziły momenty, że nie dawałam rady.
Pierwotnie dom miał 48 mkw. i mieszkało w nim 6 osób. Duży pokój był przedzielony na dwa. W jednym przebywali trzej chłopcy, w drugim Angelika spała z córką na jednym łóżku. Obok spał najmłodszy syn w swoim łóżeczku.
- Zawsze jednak powtarzałam, że najważniejsze jest to, że mamy siebie. Wyremontowany dom to jest taki dodatek, który dostaliśmy. Dzieciom było ciężko. Brakowało im tego, co mamy obecnie, ale dostrzegłam to teraz. Od roku jest luźniej, jest inaczej – mówi pani Angelika.
- Moim największym marzeniem było to, żeby dzieciom było ciepło, żeby nic im nie leciało na głowę. O niczym innym nie marzyłam. To, że doszły pokoje… Tylko się cieszyć. Kiedy zaczęła się akcja z programem, bardziej przeżywali ludzie z okolicy niż ja. Do ostatniej chwili nie wierzyłam, że to się dzieje. Ekipa powiedziała mi, że gorzej niż jest, nie będzie.
"Z ruiny zrobili pałac"
Ekipa programu "Nasz nowy dom" wykonała solidną pracę. Wszystko jest nowe i wyremontowane. Stara stodoła została zburzona i dobudowano nową część, w której zrobiono mały salon pełniący też funkcję sypialni Angeliki oraz jeden przestronny pokój dla dzieci.
- Teraz dzieci mają komfort nauki, nie mogą narzekać. Mają swoje biurka, krzesła, swoje kąty. Ten niewyremontowany dom odbierałam jako porażkę. Z drugiej strony był jaki był, ale mieliśmy gdzie wrócić. Gdyby nie program, to cały czas bym remontowała to miejsce. Nie wiedziałabym od czego zacząć. Ekipa wymieniła wszystko: instalację, wodociągi, wszystko…
Kiedy Angelika przyjechała na miejsce, ledwo poznała swój dom.
- Rozpoznałam ogólnie otoczenie, ale domu bym nie poznała. Przez pięć dni ekipa z ruiny zrobiła pałac. Coś nierealnego. Przyjechałam i nie poznałam swojego domu. Miałam wrażenie, że wszystko zostało zburzone i postawione od nowa. Trzeba to teraz trochę dopieszczać. Na zewnątrz zmieniamy wszystko, dołączyliśmy taras, żebyśmy mogli posiedzieć, napić się kawy. Pomalowaliśmy ściany na nowo, zmieniliśmy biel na neonowe kolory. Chcemy to ulepszyć, żeby dzieci miały jak najlepiej.
Podczas naszej wizyty partner Angeliki załatwiał formalności związane z fotowoltaiką. W domu wisi dużo rodzinnych, radosnych zdjęć. Tuż przy wejściu jest też fotka z Katarzyną Dowbor, prowadzącą program.
- Lubię zdjęcia, lubię chwile, które chcę wspominać. Nie ma tutaj uwiecznionych złych momentów, zaczęliśmy od nowa. Najważniejsze zdjęcie jest przy wejściu, z panią Kasią. Zawsze będzie blisko mego serca, nie chcemy tego zapomnieć. Chciałabym, żeby moje dzieci kiedyś powiedziały, że ich mama się postarała. Że było ciężko, ale daliśmy radę.
Przeczytaj również: Czy reakcje rodzin na Katarzynę Dowbor są udawane? Oto prawda o programie "Nasz nowy dom"
Nowy dom, nowe życie
W życiu pani Angeliki zmienił się nie tylko jej dom, ale również jej myślenie i podejście do życia. Teraz ma większy spokój.
- W mojej głowie dużo się zmieniło. Mam ten spokój. Nie trzeba się o nic martwić, można się skupić na rodzinie, na sobie. Poświęcam dzieciom 200 proc. siebie. W końcu pojawił się też ktoś, kto mnie odmienił. Znowu komuś zaufałam. Złośliwi mówili, że mój partner "poleciał" na dom. To nie jest prawda. My częściowo poznaliśmy się przed złożeniem papierów do programu, przez żart koleżanki, która założyła mi konto w aplikacji randkowej. Zmieniła mi imię, dodała zdjęcie. Stwierdziłam, że należy mi się trochę relaksu. I ten relaks się narodził. Kiedy mój partner zaproponował spotkanie, zgodziłam się, przyszłam z koleżanką i jej mężem.
Uczucie pojawiło się nagle i dało Angelice ogromną siłę.
- Od razu wiedzieliśmy, co do siebie czujemy. Jak złapaliśmy się za ręce, coś niesamowitego… My dopiero dzisiaj potrafimy o tym rozmawiać. Nigdy nie czułam czegoś takiego, że jak złapałam kogoś za rękę, to serce mi wystrzeliło. Dzisiaj mieszkamy razem, jego dzieciaki i moje bardzo się lubią, spędzamy razem czas. Myślę, że z tego będzie coś fajnego. Teraz jak się budzę, mam kogoś koło siebie, kto mnie trzyma za rękę i mówi: "Dzisiaj znowu będzie dobrze. Zrobimy to, to i to". Zrobimy, nie ja zrobię. To jest coś, czego nie miałam nigdy. Pozbyłam się lęku - mówi szczęśliwa Angelika.