Blisko ludziDomy są w opłakanym stanie. "Widziałam wiaderka, które służą za toaletę"

Domy są w opłakanym stanie. "Widziałam wiaderka, które służą za toaletę"

Martyna Kupczyk jest architektą w programie "Nasz nowy dom". Rodziny, które odwiedza z ekipą, mieszkają w opłakanych warunkach. - Były sytuacje, że weszłam do domu i zobaczyłam wiaderko, które służyło za toaletę albo łóżeczko na szarej ścianie z jednym misiem na kołderce. To są obrazki, których się nie zapomina - powiedziała w rozmowie z WP Kobieta.

Martyna Kupczyk opowiedziała o kulisach programu "Nasz nowy dom"
Martyna Kupczyk opowiedziała o kulisach programu "Nasz nowy dom"
Źródło zdjęć: © Instagram
Patrycja Ceglińska-Włodarczyk

Patrycja Ceglińska-Włodarczyk: Podobno rzeczy niemożliwe robicie od ręki, a cuda w 5 dni.

Martyna Kupczyk, architektka w programie "Nasz nowy dom": Tak, dzieją się cuda, dzieje się rewolucja. Wchodzimy do domów, których nie znamy. Myślę, że to szaleństwo dzieje się też w głowach uczestników, którzy w ciągu 15 minut opuszczają dom… Proszę sobie wyobrazić, że ci ludzie mają świadomość, że do ich domu weszła brygada, że tam się wszystko zmieni. To są wielkie emocje!

Wiele osób zastanawia się, czy reakcje domowników są udawane. Są duble?

Każda rodzina w ciągu tych 5 dni jest w innym miejscu, żeby to zaskoczenie było jak największe. Powiem szczerze, że czasami my jesteśmy zaskoczeni tym, co się udało wykonać. Rodziny często myślą, że to nie jest ich dom, tylko okolica jest ta sama. Nie udałoby się nagrać tych emocji, gdyby to były duble. Nasi bohaterowie to nie są aktorzy. Nie da się komuś powiedzieć: "Niech pani wejdzie jeszcze raz i zrobi zachwyt". Widzowie zauważyliby to od razu. To są naprawdę szczere reakcje. Oczywiście super, jeśli są one od razu i słyszymy te zachwyty, ale czasami widać, że rodziny są tak zaskoczone, że nie potrafią się uzewnętrznić. Te emocje są w środku.

Pamiętam sytuację, jak pan wyciągnął rękę zza siebie, żeby poprawić włosy, a ta ręka była cała biała. Musiał tak mocno ściskać ręce, tak trzymał te emocje… To są takie detale. Nasi bohaterowie bardzo to przeżywają. Czasem dostaję SMS-y od rodzin, oni są w szoku, potrzebują kolejnych pięciu dni, aby ochłonąć.

Co pani czuje, gdy słyszy, że dziecko prosi o tak podstawowe przedmioty jak biurko czy łóżko?

To jest wzruszenie. Kiedy człowiek staje w tym domu i zdaje sobie sprawę, że ktoś mieszka w takich warunkach… Jest to trudne. Po wodę trzeba pójść do studni, trzeba nagrzać wodę do mycia, iść do wychodka, zrobić pranie, które nie zajmuje chwili. Były sytuacje, że weszłam do domu i zobaczyłam wiaderko, które służyło za toaletę albo łóżeczko na szarej ścianie z jednym misiem na kołderce. To są obrazki, których się nie zapomina. W większości domów nie ma ciepłej wody. Ona jest tylko wtedy, gdy ktoś zagrzeje ją na piecu. Ostatnio weszliśmy do domu, w którym czuć było dym i nie dało się normalnie oddychać, a tam siedziała malutka dziewczynka w wózku… Oprócz niej dwójka dzieci. To był ich zapach codzienny, przerażające. Sama mam córkę… Pomyślałam, że tak nie może być.

Zdajemy sobie sprawę, jak trudno żyć w takim miejscu. To wymaga podwójnej siły. Nie tylko fizycznej, ale też psychicznej.

Ale trzeba powiedzieć, że mamy misję. Widząc, jak ciężka jest sytuacja tych rodzin, to mamy więcej energii do pracy. Wiemy, że za pięć dni zmieni się ich dom i sposób myślenia. Dzieciaki, które nie miały łóżka i spały z kimś z rodziny albo na rozkładanym materacu, będą czuły ogromną radość ze swojej przestrzeni.

Katarzyna Dowbor powiedziała, że jedyna rzecz, jakiej nie możecie zrobić, to zalegalizować spadku.

Fajnie by było, gdybyśmy w ogóle nie musieli w te papiery patrzeć, bo wtedy wyremontowalibyśmy więcej domów. Wiadomo, że formalności musi dopełnić rodzina. Czasami osoby z działu dokumentacji wskazują drogę. Na wsiach jest taka zasada, że słownie przekazuje się spadki. Skoro wcześniej w tym domu mieszkał dziadek, a teraz ja, to dla niektórych jest to oczywiste.

Często też lokalna społeczność jest dla państwa wsparciem.

To zależy, gdzie jesteśmy. Ludzie wiedzą, że nie mogą przyjść na plac budowy, ale fantastyczne jest to, że np. panie z koła gospodyń wiejskich czy pobliska restauracja przynoszą nam posiłki. Społeczność dba o ekipę budowlaną. Często na koniec przychodzą strażacy, którzy pomagają nam doprowadzić dom na zewnątrz do ładu. Jest sporo bałaganu po remoncie i ludzie przychodzą nam pomóc posprzątać.

Bywało też tak, że lokalna społeczność nie sprzyjała rodzinie, której państwo pomagaliście…

Ale to są rzadkie przypadki. Jednak takie momenty zostają w pamięci, bo to było coś tak zaskakującego i niemiłego, z czym na co dzień się nie spotykamy. Pamiętajmy o tym, że tam są dzieci, one nie są niczemu winne, te dzieci mają przyszłość przed sobą. Trzeba stanąć z boku i pomyśleć, bo zawiść nie jest dobra. W większości jednak spotykamy się z pozytywnym odzewem. Ten nowy dom to jest nowe życie.

Ludzie mają poczucie, że wychodzą z marazmu?

Tak! Mają poczucie, że coś im się w końcu udało. W ten remont wkładane są ogromne pieniądze, rodziny widzą nasz wysiłek, nagle uśmiechnęło się do nich życie. Za tym może iść coś nowego. Mamy kontakty z niektórymi rodzinami i okazuje się, że ktoś zrobił prawo jazdy, ktoś znalazł pracę, dziecko nagle zaczęło się dobrze uczyć, bo ma swój kąt… Wreszcie coś im dało kopa. Już nie mają metalowego wiaderka, w którym noszą wodę, tylko mają pralkę. Dzięki temu mogą więcej czasu spędzić z dziećmi. To jest zmiana całego życia, niesamowite.

Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!

Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (503)