Batony i ciastka na śniadanie. Co rodzice pakują dzieciom do tornistra?
Dwa złożone wafelki, a w środku plasterek szynki. To nie propozycja zaspokojenia wymyślnej ciążowej zachcianki, ale drugie śniadanie siedmiolatka, które mama włożyła mu do tornistra. „To jedyny sposób na przemycenie mu czegoś wartościowego” - tłumaczy kobieta. Jej syn cierpi na poważną nadwagę. Podobnie jak co piąte dziecko w Polsce.
31.01.2017 | aktual.: 06.06.2018 14:53
- Kiedyś na cały rocznik, a pracowałam w czasach, gdy było po sześć pierwszych klas, w każdej ponad trzydzieścioro dzieci, zdarzał się jeden otyły uczeń - mówi Gabrysia, nauczycielka nauczania początkowego z 30-letnim stażem. - Nie miał zresztą łatwego życia, bo inne dzieci mu dokuczały. Dziś mam w klasie dwudziestu uczniów, z czego połowa po bilansie sześciolatka ma wpisane za wysokie BMI.
Gabrysia przyznaje, że czasem łapie się za głowę, widząc, co rodzice pakują swoim pociechom do śniadaniówek. Przygląda się temu, bo szkoła bierze udział w programie zdrowego odżywiania i jednym z zadań Gabrysi jako wychowawczyni jest edukowanie uczniów w tym zakresie. Tylko co z tego, skoro rodzice i tak robią swoje.
- Czipsy, batoniki, wafelki, cukierki i czekolada są na porzadku dziennym - mówi Gabrysia. - Niektórzy przez cały tydzień na drugie śniadanie przynoszą tylko słodycze. Gdy zwróciłam uwagę matce, która przygotowuje synowi „kanapki” z ciastek albo wafelków i szynki, odpowiedziała, że to jedyny sposób na przemycenie dziecku czegokolwiek wartościowego.
Katarzyna, mama siedmioletniej Dominiki opisuje taką scenkę:
- Odprowadzam córkę rano do szkoły, wchodzę do szatni, a tam na ławeczce siedzi bardzo otyła dziewczynka i zajada Snickersa. O ósmej rano. W tym czasie jej matka zdejmuje jej buty i zakłada kapcie - mówi kobieta. - Nic dziwnego, to dziecko przecież nie da rady się pochylić.
Z badań przeprowadzonych przez Millward Brown na zlecenie programu Partnerstwo dla Zdrowia wynika, że aż 60 proc. matek, które same jedzą jedzą słodycze lub słone przekąski, podaje je również swoim dzieciom – nawet na śniadanie. Zamiast wartościowego posiłku, rodzice dają dzieciom do szkoły pączki, słodkie ciastka i batoniki.
Dagmara Chmurzyńska-Rutkowska, lekarz, rodzic i autorka bloga „Mama Pediatra” potwierdza, że niepokojące skutki zjawiska obserwuje i w swoim gabinecie, i prywatnie.
- Wystarczy pójść na kinderbal, żeby stwierdzić, że coraz więcej dzieci ma problem z nadwagą, a niektóre już z otyłością, i ten problem narasta - mówi pediatra i dodaje, że już u dzieci w wieku szkolnym nadprogramowe kilogramy są przyczyną poważnych problemów zdrowotnych: - Na początku zazwyczaj pojawia się nietolerancja glukozy, czyli stan przedcukrzycowy.
Chmurzyńska-Rutkowska odbywała staż na oddziale diabetologicznym, gdzie trafiały dzieci z cukrzycą zdiagnozowaną w trakcie trwania progamu „6-10-14”, obejmującego badaniami dzieci w wieku szkolnym, mieszkające w Gdańsku. Województwo pomorskie niechlubnie odznacza się sporym odsetkiem otyłych dzieci, zwłaszcza dziewczynek. Z problemem zwiększonej masy ciała zmaga się tu aż 19 proc. sześciolatków i 23 proc. uczniów pomiędzy 8 a 12 rokiem życia. Jeszcze gorzej jest w woj. łódzkim i mazowieckim, gdzie nadwaga i otyłość dotyka 30 proc. maluchów. Te statystyki sprawiają, że polskie dzieci są najszybciej tyjącymi nastolatkami w Europie.
Niezdrowe przekąski to tylko czubek góry lodowej, dzieci nie jedzą zdrowych i zbilansowanych posiłków głównych. Według badań przeprowadzonych przez Millward Brown na zlecenie programu Partnerstwo dla Zdrowia śniadań nie je aż 24 proc. polskich dzieci.
- Wielu moich uczniów nie je w domu pierwszego śniadania, i to wcale nie ci z ubogich rodzin - mówi Gabrysia. - To dzieci, których rodzice żyją w pośpiechu. Sami zabierają do pracy tylko kawę w kubku i wydaje im się, że skoro oni nie są rano głodni, to dziecku również nic się nie stanie, jeśli nie zje.
Dorośli zdają się zapominać, że organizm dziecka w okresie intensywnego wzrostu rządzi się zupełnie innymi prawami niż ten dojrzały, a brak pierwszego posiłku robi mu znaczną różnicę.
- Jeśli dziecko nie otrzyma rano pełnowartościowego śniadania, to będzie oczywiście głodne i zacznie podjadać, najczęściej te niezdrowe przekąski, które rodzic mu zapakował, czyli czipsy i batoniki – tłumaczy Chmurzyńska-Rutkowska. - Potem rodzic się dziwi, że dziecko nie chce jeść nic zdrowego, ale sam mu tego nie oferuje.
Do śmieciowego menu dochodzi, jak mówi nauczycielka, cała lista produktów, na które uczniowie są „uczuleni”, a w rzeczywistości to owoce i warzywa, których po prostu nie chcą jeść: jabłka, pomarańcze, rzodkiew, buraczki, szpinak, a nawet marchewka. Taką listę rodzic przedstawia nauczycielowi i kucharkom, i uważa problem za załatwiony. Nikt nie każe dziecku dojeść obiadu na stołówce, a owocowe i warzywne przekąski, które szkoła dostaje w ramach programu, omijają grymaszących delikwentów.
Według Gabrysi, zmiana zasad żywienia w szkołach, rezygnacja z dosalania potraw na stołówkach czy sprzedaży w sklepikach tzw. śmiecowego jedzenia, niewiele zmieniła.
- Problemem nie jest szkoła, ale rodzice - mówi nauczycielka. - To oni przyzwyczajają dzieci do słodyczy, gazowanych napojów i wymyślają kanapki z ciastek i szynki.