Brzydkie, ale własne. Polacy są przeczuleni na punkcie swoich nazwisk
"Mąż długo przekonywał mnie, że Małecka brzmi lepiej niż Wróbel i jak bardzo chciałby, abym nosiła jego nazwisko, ale dla mnie to byłoby jak odcięcie ręki" - opowiada Basia. Przywiązanie do nazwiska doprowadziło już do niejednej rodzinnej awantury.
14.11.2018 | aktual.: 14.11.2018 17:51
Kwestia zmiany nazwiska jest częstym dylematem przyszłych żon. W czasach, gdy kobiety chcą podkreślać swoją niezależność, a mężczyznom coraz częściej doskwiera kompleks osłabienia pozycji społecznej, nazwisko staje się ostatnim bastionem, o który chcą się bić.
Sprawa honoru ojca
52-letni Mariusz rwał sobie włosy z głowy i błagał córkę, żeby zostawiła panieńskie nazwisko. Mężczyzna był jedynakiem i miał dwie córki (druga wzięła już nazwisko męża), dlatego na samą myśl, że nikt nie odziedziczy po nim rodowej godności, dostawał szewskiej pasji. – Narzeczony Anety ma czterech braci i dwóch bratanków, więc ma kto przedłużać ciągłość jego rodu – przekonuje mężczyzna.
Aneta miała spory dylemat, ponieważ z jednej strony rozumiała podejście ojca, ale z drugiej nie chciała sprawiać przykrości mężowi. Robert jest tradycjonalistą i nie wyobraża sobie, żeby jego żona przysięgła mu przed Bogiem dozgonną miłość i wierność, a jednocześnie nie przyjęła jego nazwiska.
Kolejnym problemem była kwestia samego znaczenia nazwiska. – Aneta Wojciechowska zdecydowanie lepiej brzmi niż Aneta Kaczor – przyznaje młoda kobieta. Ojciec Anety, Mariusz Wojciechowski, chełpi się historią swojej rodziny i przy każdym świątecznym zjeździe Wojciechowskich chętnie opowiada o bohaterskich dokonaniach swoich dziadków. – Kiedyś słyszałam, że nazwiska zakończone na – ski, -cki itp. są charakterystyczne dla szlacheckich nazwisk – dopowiada jego córka. Kiedyś rzeczywiście tak uważano, ale Aneta przyznaje, że nigdy aż tak bardzo nie była ciekawa swoich korzeni, żeby sprawdzić, czy w żyłach jej przodków płynęła szlachecka krew.
Co prawda mąż Anety twierdzi, że gdyby prześledzić drzewo genealogiczne jego rodziny, to również nie brakowałoby zasłużonych osobistości. – Kaczor, to Kaczor –twierdzi Aneta, która zdecydowała się zostawić nazwisko rodowe, tłumacząc mężowi argumenty przedstawiane przez jej ojca. Robertowi było przykro, ale musiał pogodzić się z decyzją żony.
"Dla mnie to byłoby jak odcięcie ręki"
Basia Wróbel to typowa artystyczna dusza. Uwielbia wyszukiwać perełki na pchlim targu, pracuje w muzeum i potrafi wydać ostatnie pięćdziesiąt złotych na bilet do teatru. Od dzieciństwa lubiła swoje nazwisko i uważała, że pasuje do jej charakteru i życiowego podejścia. – Wróbelek - uroczy, mały wolny ptak – żartuje kobieta.
Chociaż Basia stała się Barbarą i w wieku 28 lat powiedziała magiczne słowo "tak” Jerzemu Małeckiemu, to oczywiste było dla niej, że do końca życia pozostanie Wróblem. – Zostawiłam panieńskie nazwisko, ale nasz syn jest Małecki. Mąż długo przekonywał mnie, że Małecka brzmi lepiej niż Wróbel i jak bardzo chciałby, abym nosiła jego nazwisko, ale dla mnie to byłoby jak odcięcie ręki – opowiada kobieta.
Gdy dziecko poszło do podstawówki, wścibskie matki z trójki klasowej zaczęły prowadzić dochodzenie, czy przypadkiem kobieta nie jest samotną matką lub Adaś nie jest adoptowany. – Zaczepiały mnie przed szkołą i z udawaną grzecznością drążyły temat. Na początku nie chciały mi wierzyć, bo mój mąż z racji wykonywanej pracy nigdy nie miał okazji pojawić się na wywiadówce czy odebrać syna po lekcjach – przyznaje Basia.
Doszło nawet do tego, że Adaś poskarżył się mamie, bo dzieci wyśmiewały go, że ma inne nazwisko, więc pewnie Basia nie jest jego matką. – Siedmiolatki potrafią z byle bzdury zrobić powód do szyderstw – dodaje Barbara. W końcu kobieta poprosiła męża, żeby postarał się kilka razy przyjść na zebranie klasowe i pokazał niedowiarkom, że istnieje.
Zmieniła nazwisko sobie i dzieciom
- Jestem mężatką, a nie noszę nazwiska męża. Ojca też nie. Zmieniłam sobie urzędowo i mam swoje własne, wybrane osobiście, zatwierdzone urzędowo – opowiada Bernadeta Mazur.
Kobieta przyznaje, że zdecydowała się na to, bo nazwisko męża było według niej ośmieszające. – Nie przywykłam do niego przez kilka lat, więc chciałam pozbyć się go dla własnego zdrowia psychicznego. Tym bardziej, że w tamtym czasie planowałam odejść od męża, więc nie chciałam mieć z nim nic wspólnego – przyznaje Bernadeta.
Kobieta podczas składania wniosku została zapytana, czy nie chciałaby jednak wrócić do rodowego nazwiska, ale ona nie brała tego w ogóle pod uwagę - Nie chciałam, żeby uważano mnie za pannę lub rozwódkę. Zwykle właśnie wtedy wraca się do panieńskiego – zauważa Bernadeta.
Kobieta nie dosyć, że zmieniła sobie nazwisko, to również dzieciom. W tamtym czasie jedno miało 10 lat, a drugie kilka miesięcy. – Mąż na szczęście zgodził się na to – opowiada.
Gdy Bernadeta z dnia na dzień zaczęła przedstawiać się jako Mazur wzbudziła spore zdziwienie wśród znajomych. - Negatywnie reagowali przede wszystkim faceci. Jedynie szef pochwalił mnie za odwagę. Co do kobiet było różnie - jedna siostra poparła, druga zganiła – wspomina Bernadeta. Ku jej zaskoczeniu najgorzej zareagowali rodzice. – Są tradycjonalistami. Żona powinna mieć nazwisko męża, koniec i kropka. Wiele niemiłych rzeczy sobie nawzajem wtedy powiedzieliśmy - przyznaje.
Z czasem kobieta pogodziła się z mężem i są razem do dzisiaj. - Zaproponowałam mu, żeby przyjął moje nowe nazwisko. Jednak zdecydowanie i wielokrotnie odmówił – dodaje.
Decyzja pradziadka była ewenementem
Pradziadek Patrycji to dumny ze swojego pochodzenia rodowity warszawiak. Mimo wszystko, gdy nadarzyła się okazja, postanowił zmienić nazwisko. A konkretnie przyjąć nazwisko swojej żony. – To było tuż po I wojnie światowej. Pradziadek nazywał się Wiśniewski i uważał, że jest to oklepane nazwisko. Zdecydował się na zmianę, żeby ludzie bardziej go kojarzyli. Wiśniewskich było mnóstwo w jego dzielnicy – opowiada 30-latka.
Prababcia Patrycji, z domu Ceglińska, była wielką miłością jej dziadka, dlatego tak chętnie zdecydował się na przyjęcie jej nazwiska. Młoda kobieta twierdzi, że nie przypomina sobie, żeby dziadek doświadczył nieprzyjemności z tego powodu, ale na pewno był ewenementem.
Brzydkie, ale własne
Zdaniem profesor Leonardy Dacewicz, współautorki "Słownika najstarszych nazwisk polskich", Polacy zawsze byli i nadal są przywiązani do swoich nazwisk. - Nawet te, które ze względów estetycznych lub znaczenia podstawy motywacyjnej (czyli wyrazu pospolitego) mogą budzić zastrzeżenia, bo brzmią nieładnie lub mają negatywne, obraźliwe znaczenie, często nie przeszkadzają osobom, które je noszą.
W Polsce najczęściej zmienianym nazwiskiem po wojnie było "Baran". – Co prawda uchowało się jeszcze trochę Baranów do dzisiaj, ale w II połowie XX wieku było ich zdecydowanie więcej – podkreśla w rozmowie z WP Kobieta profesor Dacewicz.
Zgodnie z obowiązującym w Polsce prawem posiadanie nazwiska jest obowiązkowe. Najczęściej przyjmuje się je po ojcu. W przypadku kobiet, żona po ślubie zmienia je na nazwisko męża, pozostaje przy swoim, lub decyduje się na dwuczłonowe. – W wieku XX , po II wojnie, nazwiska dwuczłonowe zaczęły pojawiać się w sposób widoczny. Badałam pod tym kątem okres II połowy XIX wieku na obszarze Polski północno-wschodniej i wówczas istnienia tego typu nazwisk nie stwierdziłam – mówi profesor Dacewicz.
Na pytanie, ile procent zostawia nazwisko panieńskie po ślubie, prof. Dacewicz twierdzi, że to nieduży odsetek. – Nie kojarzę tego typu badań, bo to wymagałoby olbrzymiego nakładu pracy drogą ankietową i nie tylko, a ich efekty byłyby niewspółmierne do nakładu pracy. Z obserwacji jednak wynika, że jest to niewielki procent – analizuje. – Nie znam też statystyk dotyczących tego, ilu mężczyzn przyjmuje nazwisko żony, ale myślę, że jest to dużo mniejszy odsetek – dopowiada.
Profesor zaznacza również, że w perspektywie historycznej w polskiej kulturze dla mężczyzny przyjęcie nazwiska kobiety może być traktowane jako "niehonor”. - To wynika z tradycji rodowej, gdzie kobieta odgrywała drugorzędną rolę w porządku społecznym czy publicznym - twierdzi Dacewicz.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl