Była żona Słowika zdradza, jak wygląda dziś jej życie. "Ledwo wiążę koniec z końcem"
Monika Banasiak, znana też jako Słowikowa, ma wyjątkowo bujną biografię. O tym, jak wyglądało życie w więzieniu i jak poradziła sobie po wyjściu na wolność, opowiedziała w najnowszym wywiadzie. Kobieta mafii nie ma już żadnych tajemnic.
16.12.2017 14:31
Zrobiło się o niej ponownie głośno po opublikowaniu książki "Słowikowa i Masa. Twarzą w twarz". Banasiak w rozmowie z „Super Expressem” zdradziła teraz, jak wygląda jej codzienność. Przyznaje, że łatwo nie ma, choć większość osób wyobraża sobie, że żyje w luksusach. To już jednak stare dzieje.
- W wieku ponad 50 lat wyszłam z aresztu na zgliszcza swojego życia - mówi. - Zostało mi zabrane wszystko, łącznie z tym że mój były mąż zdążył popsuć moje stosunki z dzieckiem. Po 2,5 latach za kratkami wyszłam z 2 tys. wypiski do umierającego ojca, do rodziców, którzy mieli tylko mnie. Gdy tato zmarł, nie miałam nawet za co zrobić pogrzebu. Musiałam się zapożyczyć i do tej pory oddaje po 200 zł. Wyszłam praktycznie pod most. Jednopokojowe mieszkanie rodziców absolutnie nie nadawało się, żeby tam zamieszkać. Tułałam się po znajomych, chodziłam z reklamówkami od koleżanki do koleżanki, żeby się wykąpać. Dopóki nie złamałam ręki, sprzątałam mieszkania. Brałam za godzinę 15-20 zł – opowiada.
Słowikowa przyznaje, że po złamaniu ręki nie mogła pracować fizycznie, więc musiała spróbować swoich sił w pisaniu książek. Po premierze pierwszej było ją stać na otworzenie zakładu kosmetycznego.
- Przez pierwszy rok nie stać mnie było na wynajęcie mieszkania, pomieszkiwałam na zapleczu saloniku. Nie miałam pralki i prysznica. Moje życie nie jest takie proste. Tym bardziej bolą mnie niesprawiedliwe opinie na mój temat. Ledwo wiążę koniec z końcem. Na utrzymaniu mam dziecko oraz chorą mamę, która do pewnego momentu była obdzierana z części emerytury, ponieważ mój mąż nie wywiązał się z płatności, a komornik wszedł na jej konto – wspomina.
Przypomnijmy, Monika Banasiak jest byłą żoną jednego z bossów grupy pruszkowskiej Andrzeja Z. Słowika. Po aresztowaniu męża policja podejrzewała ją o kierowanie grupą przestępczą. W 2013 roku została zatrzymana i trafiła na dwa i pół roku do aresztu przy ulicy Chłopickiego w Warszawie. W 2015 roku opuściła areszt za poręczeniem majątkowym i w trakcie procesu mogła odpowiadać z wolnej stopy. Po wyjściu na wolność postanowiła odmienić swoje życie.
- Moje życie jest trudne i napiętnowane tym, że byłam żoną Andrzeja – przyznaje w rozmowie z "SE". - Czy żałuję? Nie tęsknie za czasami, gdy wybuchały mi bomby pod nogami. Ale były też piękne chwile, podróże. Z nostalgią wracam do chwil, gdy kochałam Andrzeja, gdy urodziło nam się dziecko i przeżywaliśmy piękne momenty, spacerując po plaży za rękę. Natomiast mogę tylko dziękować Bogu, że przeżyłam. Słynny zamach na Żoliborzu na mnie i Andrzeja. Popękały mi bębenki w uszach, miałam powbijane fragmenty szkła i śruby w całe ciało. Była to tak olbrzymia siła, że wypadły szyby z wieżowca. Czy myślałam wtedy, żeby porzucić to życie? Nie można tak upraszczać sprawy. Żyłam wedle zasady: gdzie mąż, tam i żona. Słowa przysięgi małżeńskiej mówią przecież, że nie opuszczę cię aż do śmierci – opowiada Słowikowa.
Zaznacza, że jak wiele kobiet, trafiła na wielu nieodpowiednich facetów i to oni zrujnowali jej życie. - Patrzę na mężczyzn przez pryzmat moich wyobrażeń, idealizuję. Tak ma wiele kobiet. Zakochujemy się w swoim wyobrażeniu mężczyzny, a później przychodzi bolesne zderzenie z rzeczywistością. Człowiek powinien wymagać od siebie dużo, a od innych tyle na ile ich stać. Jestem teraz sama, ciągle szukam mężczyzny, który potrafi mnie pokochać, z którym stworzę dojrzały, pełen zrozumienia związek – dodała.
Zobacz także