Byli oprawcami lub ignorowali problem. Teraz piszą #ItWasMe i dostają rozgrzeszenie
W ostatnich tygodniach mogliśmy zobaczyć, jak ogromna jest skala problemu molestowania kobiet. Miliony postów na całym świecie, w których internautki wyjawiały swoje najbardziej traumatycznie historie - te z dorosłego życia, jak i dzieciństwa - pokazały światu brutalną prawdę o tym, jak często stawały się ofiarami przemocy seksualnej. Niedługo po tym fakcie przemówili mężczyźni. I nie chodzi tu o tych, którzy krytykowali, wyśmiewali, obrażali molestowane kobiety. #Itwasme, lub #jatez to przyznanie się do winy. Z tym że, wielu uważa, że to niekoniecznie gest potrzebny.
Panowie przyznają się, że są częścią kultury gwałtu, że byli ignorantami, że milcząco przyzwalali na skandaliczne zachowania kolegów, bądź sami byli ich wykonawcami. Wszystko pięknie i ładnie. Wielu zapewne chce w ten sposób wesprzeć swoje koleżanki, partnerki, córki. Czasami usprawiedliwiają się nastoletnim fiu-bździu w głowie, brakiem świadomości, niewiedzą, presją grupy. Czasami piszą po prostu "przepraszam, żałuję. Wybaczcie".
Jak zauważa autorka tekstu o dosadnym tytule: "Gówno mnie to obchodzi, że to byłeś ty", opublikowanym w Dzienniku Feministycznym, panowie wyrażają skruchę i proszą o rozgrzeszenie. I je dostają.
"Kiedy czytam kolejny wpis z hashtagiem #Itwasme, dostaję mdłości. Mam ochotę każdemu z tych facetów odpisać: #Gównomnieobchodziżetobyłeśty. Dla mnie nie masz twarzy, bo zawsze występowałeś w liczbie mnogiej" – napisała Aleksandra Szymczyk. I kontynuuje: "Jesteś tym facetem w parku, który zapytał mnie o drogę, a potem zaczął się onanizować, blokując mi przejście, jesteś tym chłopcem, który próbował zdjąć mi majtki na długiej przerwie, kiedy miałam 9 lat, jesteś bratem koleżanki, który wykorzystując to, że wszyscy śpimy w jednym namiocie, zaczął mnie obmacywać. Jesteś moim byłym chłopakiem, który próbował zmusić mnie do seksu (…) Jesteś tym gnojem, który wykorzystał moją przyjaciółkę, kiedy była pijana. Jesteś wujkiem innej przyjaciółki, który przy okazji każdej wizyty wkładał łapę między jej nogi – od kiedy skończyła 6 lat" - pisze autorka. A to jedynie fragment z tego, co ją i jej bliskich spotkało. I jak już doskonale wiemy, miliony kobiet również boryka się z tym na co dzień.
Autorka jest działaczką społeczną, członkinią PK8M, które organizują Manify i Porozumienia Odzyskać Wybór, walczącego o prawo do aborcji. Podkreśla, że o ile "rozumie, jak ważne jest zmienianie świadomości społecznej, uwrażliwianie i wreszcie tłumaczenie, że przemoc nie bierze się znikąd", to samą akcję panów, nazywa "kolejną warstwą pudru maskującą sinaki".
Czy ten rodzaj chęci okazania wsparcia, a właściwie uzewnętrznienia swojego poczucia winy to nie przypadkiem kolejny obszar, w których to panowie zawłaszczają sobie przestrzeń, która do nich nie należy? Czy zawsze muszą odpowiednio potwierdzać nasze słowa? "Naprawdę nie trzeba nam tego powtarzać. Nasze doświadczenie jest bardzo realne i nie potrzebuje rewersu, by stać się bardziej wiarygodnym" – pisze Szymczyk. Co więcej, stają się oni bohaterami.
Mężczyźni się przyznali, a znajomi na portalach lajkują, gratulują. Piszą: "Brawo!", "Jestem pod wrażeniem", "To prawdziwa odwaga bycia wrażliwym" – widzimy w pierwszych lepszych komentarzach pod postami z hasztagiem #itwasme. Dlaczego próbuje się postawić znak równości między kobietą molestowaną, a mężczyzną, który się tego molestowania dopuścił? Czy nie jest trochę tak, jak w przypadku, gdy właśnie mężczyźni dyskutują o prawie, lub jego braku, do aborcji, czy o naszej płodności? A może jednak sam fakt, że wielu panów dojrzało, zrozumiało i wyznało swoje grzechy ( z obietnicą poprawy w domyśle lub wprost) powinniśmy uznawać za sukces?
Akcja #MeToo sprawiła, że mężczyźni (przynajmniej niektórzy) zaczęli analizować, czy ich zachowanie, gesty, słowa nie były niestosowne, czy sami krzywdzili, jak i kiedy. "Choć publiczne przyznanie się do winy i przeprosiny nie sprawią, że ofiary poczują się lepiej i zapomną o tym, co się stało, być może część mężczyzn zastanowi się, zanim powie lub zrobi coś, co do tej pory wydawało się im normą" – rozważa Anna Olejniczak, autorka tekstu w Dzienniku Łódzkim.
Za to Szymczyk w dzienniku feministycznym, podsumowuje: "Zastanawia mnie, ilu z tych mężczyzn, którzy za sprawą akcji #MeToo uświadomiło sobie skalę stosowanej wobec kobiet przemocy, napisałoby #ItWasMe, gdyby za taki wpis groziły im konsekwencje prawne."
Czy poddaliby się dobrowolnie wymiarowi sprawiedliwości, czy jednak wtedy ich poczucie winy za wyrządzone krzywdy w przeszłości nie byłoby już wystarczająco silne?