Ciągła racja to frustracja
Znowu jest okazja, aby komuś zwrócić uwagę, wytknąć błąd, powiedzieć mu, jak mógłby zrobić coś inaczej... Znasz to uczucie? Nieustanne udowadnianie, że mamy rację, może skutecznie popsuć humor. I to nie tylko krytykowanym, ale też krytykującym!
04.11.2014 | aktual.: 06.05.2015 12:36
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Znowu jest okazja, aby komuś zwrócić uwagę, wytknąć błąd, powiedzieć mu, jak mógłby zrobić coś inaczej... Znasz to uczucie? Nieustanne udowadnianie, że mamy rację, może skutecznie popsuć humor. I to nie tylko krytykowanym, ale też krytykującym!
Hasło „Ciągła racja to frustracja” pojawia się między innymi w książce amerykańskiego psychoterapeuty Richarda Carlsona „Nie zadręczaj się drobiazgami”. Ten ceniony autor poradników zakłada, że w każdym z nas drzemie chęć, aby oceniać innych: kolegów, szefa, innych kierowców na drodze. Mało tego, lubimy nie tylko ich oceniać, ale też doradzać im, jak mają się zachować, i korygować ich działania. Powód jest prosty. Robimy to, aby poczuć się lepiej i dowartościować w ten sposób nasze ego. Czy jednak nie wydaje wam się to bronią obosieczną?
Dobry nastrój czyimś kosztem
Oczywiście, łatwo kogoś skrytykować i błyskawicznie poprawić sobie nastrój jego kosztem – mówi psycholog Beata Jaroszewska. – Ale to nie działa na dłuższą metę. Przypatrzmy się samym sobie. Nawet jeśli komuś pokażemy, że bezdyskusyjnie mamy rację, i okażemy w ten sposób naszą wyższość, to dobry humor nie przetrwa w nas długo. A uraz w naszym otoczeniu zostanie – dodaje psycholog. Podobnie sprawa ma się z przypisywaniem sobie odpowiedzialności za wszystkie sukcesy. Słyszymy często, że sukces ma wielu ojców. – I wielu z nas zachowuje się właśnie jak ojcowie wszystkich sukcesów dookoła – tłumaczy Beata Jaroszewska. – Zaproponowałam mężowi nowy system zawożenia dzieci do szkoły, zaplanowaliśmy go, zastosowaliśmy od nowego roku szkolnego, to coś się udało, a ja w rozmowie z koleżanką przypisałam sukces tylko sobie. Czy miałam rację? W moim subiektywnym odczuciu tak, ale bez mojego męża to by się po prostu nie udało – dodaje psycholog.Co więcej, ciągła pogoń za posiadaniem racji zabiera dużo energii i
zaangażowania. Może jest tak, że rozsądniej jest przeznaczyć je na coś innego, bardziej twórczego?
Od racji do... zepsutych wakacji
Na sprawę trzeba spojrzeć jasno: nie chodzi tu o to, żebyśmy byli ulegli wobec innych, nawet tych gorzej przygotowanych merytorycznie od nas. Nie chodzi też o rezygnację z własnych poglądów. – Posiadanie racji to świetna sprawa, powód do dumy i satysfakcji – mówi Jaroszewska. – Ale od posiadania racji jest bardzo krótka droga do upierania się przy swoim stanowisku za wszelką cenę. A za to płacimy już bardzo wysoką cenę. Wysoką, bo jest nią nasz spokój, często dobry humor i wdzięczność, z jaką fajnie jest patrzeć na świat. Znam takich, którym to zaciekłe upieranie się zepsuło niejeden urlop i niejedno spotkanie towarzyskie – wymienia ekspert. Psychologowie i trenerzy czasami radzą swoim klientom, żeby ci dla próby zrezygnowali ze swoich racji i przez tydzień czytali gazety reprezentujące inny niż ich punkt widzenia. Liberałowie niech czytają konserwatywne teksty. I odwrotnie. Prawicowcy niech zajrzą na lewicowe strony internetowe. – To wszystko można potraktować jak detoks od racji! Oczywiście nie chodzi o
to, żeby zaraz zmieniać swoje poglądy i racje, ale o to, żeby poszerzyć swoje horyzonty i wyćwiczyć wyrozumiałość – mówi Beata Jaroszewska.
Żeby to przełożyć na nasze życie, zróbmy kolejne ćwiczenia.
Michał Dobrołowicz, * hellozdrowie.pl*