Ciemna strona wyprzedaży. "Dla wielu osób to jest po prostu wariactwo"
W niemal wszystkich sklepach odzieżowych trwają sezonowe wyprzedaże, które stały się gorącym tematem również w sieci. - Jedna z dziewczyn pisała, że będzie głodować, bo pieniądze wydała na nowe, przecenione o kilka złotych ubrania - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Paulina Zagórska.
01.01.2023 | aktual.: 01.01.2023 16:08
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
"Kiedy rozpoczną się wyprzedaże w [nazwa sklepu]?" to jedno z najczęściej padających na facebookowych grupach dla kobiet pytań. Szczególnie w drugiej połowie grudnia. Poświąteczne wyprzedaże, podobnie jak Black Friday czy letnie obniżki, na stałe wpisały się do kalendarzy spragnionych okazji konsumentów. U niektórych polowanie na tańsze ubrania i dodatki nie tylko determinuje życiowe plany (urlop na zakupy obowiązkowo 27.12 czy wieczór z aplikacją jednej z sieciówek), ale także skutecznie rujnuje domowy budżet.
Zakupy bez wychodzenia z domu
Tym bardziej, że nawet duże zakupy przestały wymagać wyjścia z domu. Według badania Eurostatu "Europejczycy na zakupach online" w 2020 roku aż 72 proc. Polaków kupowało w sieci, stawiając przede wszystkim właśnie na odzież, obuwie oraz akcesoria modowe, w tym stroje sportowe.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jednak i w galeriach handlowych tuż po świętach rozpoczyna się armagedon. - Nie nadążamy z układaniem ubrań. Ludzi jest tyle, że wystarczy 10 minut, by jeansy czy swetry zaczęły tworzyć wielką kulę. Nie pomaga też nastawienie klientów: mocno roszczeniowe. Niepasujące ubrania zostawiają po prostu w przymierzalniach, właściwie nigdy nie odnoszą ich na miejsce. Poplamione podkładem bluzki czy podeptane sukienki, bo komuś nie chce się zdjąć podczas przymiarki butów, to już norma - mówi WP Kobiecie Natalia pracująca w jednym ze sklepów odzieżowych.
- Wiele osób próbuje racjonalizować sobie zakupy na wyprzedażach. Jasne, jeśli to jest zaplanowany zakup i okazja, żeby nabyć coś taniej, nie ma nic złego w skorzystaniu z oferty wyprzedaży. Ciężko jest mi oceniać jednostkowe przypadki, natomiast szybki przegląd mediów społecznościowych pokazuje, że dla wielu osób to jest po prostu wariactwo, szaleństwo, gorączka. Kobiety, bo to głównie one dają się ponieść, mają budziki w telefonie ustawione na godzinę rozpoczęcia obniżek. Gdy okazuje się, że upatrzone ciuchy zostały wykupione przez kogoś innego, wpadają w rozpacz - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską dr Paulina Zagórska - językoznawczyni i (jak sama o sobie mówi) "aspirująca" minimalistka, która od kilku lat edukuje w mediach społecznościowych w zakresie m.in. szybkiej mody i jej dotkliwych dla planety i życia społecznego konsekwencji. W tym roku sama na swoich kontach w mediach społecznościowych (@tazagorska) dokumentować będzie doświadczenia związane z #nobuyyear, czyli rokiem z maksymalnie ograniczoną konsumpcją.
- Tak ogromny popyt nie przystaje do rzeczywistości. Nie mówimy przecież o towarach luksusowych, tylko tańszych o 20 zł akrylowych swetrach, które przed końcem sezonu będą albo zniszczone, albo niemodne. Zapominamy, że rzeczy, które zostają na wyprzedażach, to na ogół tak naprawdę resztki. Ubrania czy dodatki, które się nie sprzedały - a więc towar na dzień dobry trochę wybrakowany - dodaje.
Wyprzedażowe bingo
Zagórska zauważa, że gdy tylko w sieci pojawia się artykuł krytykujący zakupy na wyprzedażach i szybką modę "można grać w bingo", bo zawsze generuje ten sam wachlarz komentarzy. Także tych całkowicie ignorujących problem.
- Dostaję mnóstwo wiadomości o treści: "kupuję, bo lubię", "sprawia mi to przyjemność", "przecież pieniędzy do grobu nie zabiorę", "muszę jakoś osłodzić sobie życie", "nie po to tak ciężko pracuję, żebym potem nie mogła wydać zarobionych pieniędzy tak, jak chcę". Bawią mnie też absurdalne komentarze z tłumaczeniami - "naprawdę mam tylko jedną parę spodni". Wyłączając przypadki skrajnego ubóstwa, statystyki pokazują, że mamy znacznie więcej przedmiotów wszelkiego typu, z ubraniami na czele, niż 20 czy 30 lat temu - przyznaje.
To, niestety ma potworne konsekwencje dla planety (według raportu Komisji Europejskiej w UE wyrzuca się około 5,8 mln ton wyrobów włókienniczych, czyli około 11 kg na osobę, a co sekundę gdzieś na świecie ładunek jednej ciężarówki z wyrobami włókienniczymi trafia na składowisko lub jest spalany) i jest od lat związane z wyzyskiem pracowników.
- W związku z tym, że produkcja szybkiej mody została przesunięta na drugi koniec świata, najczęściej do dalekiej Azji, dużo łatwiej nam odsunąć od siebie wiedzę o tym, w jak fatalnych warunkach te ubrania powstają. Tutaj świetnie działa zasada "co z oczu to z serca". Jakiś czas temu karierę medialną zrobiły zdjęcia z pustyni w Chile, gdzie odkryto dzikie wysypisko setek tysięcy ton odzieży - często ometkowanej i nigdy nie używanej. Chociaż zrobiły wrażenie, szybko o nich zapomniano. Często, gdy poruszam ten temat, dostaję komentarze z żartami o małych chińskich rączkach. Ludzie żartują z niewolniczej pracy dzieci! To tylko pokazuje siłę wyparcia - uświadamia Zagórska.
Zdaniem ekspertki konsumpcję - zwłaszcza wśród młodych osób - nakręcają m.in. tiktokowe trendy.
- TikTok nieco gorzej niż np. Instagram spełnia wymogi UOKiK, jeżeli chodzi o transparentność reklam. To pod tym względem dziki zachód mediów społecznościowych, gdzie kryptoreklama jest niestety na porządku dziennym. Jeszcze dwa tygodnie temu młode dziewczyny kupowały ubrania i akcesoria w stylu Wednesday Addams, dziś robią to po raz kolejny, by być jak Emily z netfliksowego hitu. Swego czasu podobne zjawisko towarzyszyło premierze serialu "Euforia" - zauważa.
Szukając przyczyn takiego stanu rzecz, zwraca także uwagę na zakupoholizm, z którego niestety - jej zdaniem - ludzie bardzo często żartują. - Treści w stylu "znów mnie poniosło, będę chyba musiała zjeść te buty, które właśnie kupiłam" są na porządku dziennym. Jedna z dziewczyn pisała, że będzie głodować, bo pieniądze wydała na nowe, przecenione o kilka złotych ubrania - opowiada Zagórska.
Zakupoholizm to uzależnienie, nie można go bagatelizować
Przy okazji dodaje, że w polskich mediach społecznościowych pojawiło się kilka kont zakupoholiczek w trakcie terapii, które wprost opowiadają o swoim uzależnieniu, procesie leczenia i wychodzenia z nałogu. Jako bardzo ciekawy przykład z polskiego podwórka wskazuje konto Klaudii @zzyciazakupoholiczki, która opowiada o swojej terapii, czy Zuzanny @zaostatnigrosz, która w ciągu dwóch lat doprowadziła się do upadłości konsumenckiej, narobiła długów na 300 tys. zł, wydając wszystko na zakupy typu kosmetyki, ciuchy, dodatki.
- To cenne głosy poruszające temat ciemnych stron zakupowych szaleństw, których niestety wciąż jest mało. Pod hasłem "zakupoholiczka" znajdziemy najczęściej informacje o bieżących promocjach, zdjęcia kolejnych zakupów czy filmiki pokazujące, co aktualnie można kupić w sieciówkach - zauważa.
Jednocześnie przestrzega przed odroczonymi płatnościami, które w Polsce pojawiły się jakiś czas temu. - W wielkiej Brytanii długi, w jakie wpadają przez nie ludzie, to duży temat. Niestety Klarna - największy i najpopularniejszy dostawca tego typu usług - jest łatwiej dostępna dla młodej osoby niż np. karta kredytowa, a ryzyko spirali zadłużenia jest ogromne. Coraz głośniej jest o przypadkach, gdy skumulowany dług przekracza dochody już dwudziestoparolatków. A to dług wygenerowany przez kupowanie np. koszulek na kredyt, czyli dóbr mało trwałych i niepotrzebnych. Za to konsekwencje finansowe są bardzo poważne - informuje.
- W fazie ostatniej mówimy o patologicznym zakupoholizmie, w którym dotknięta nim osoba wydaje pieniądze na rzeczy, na które ewidentnie jej nie stać i nie płaci np. czynszu. Płacąc kartami kredytowymi lub korzystając z debetów, szybko popada też w długi, z których coraz trudniej jest wyjść. Pokus i okazji do zakupów bowiem nie brakuje. W skrajnych przypadkach zakupoholik potrafi wydać jednego dnia większość lub całą pensję, zupełnie nie myśląc, za co będzie żyć za tydzień, dwa - potwierdza w rozmowie z Wirtualną Polską Tomasz Bar, właściciel bloga "Jak mniej kupować", który w całości poświęcony jest temu, jak opanować zakupowe pokusy.
Jak kupować mniej?
- Niemal 70 proc. klientów sieciówek uważa ubranie za bardziej atrakcyjne, gdy widzi, że kosztuje ono mniej. Tymczasem raport firmy Deloitte z 2021 roku przygotowany po Black Friday pokazuje wyraźnie, że średnia obniżka cen sięga wówczas tylko 3-4 proc. - zauważa, studząc emocje związane z wyprzedażami. - Być może czytelników zaskoczy fakt, iż badacze odkryli, że nie należy chodzić do sklepu po wypiciu kawy, gdyż poprawia ona nastrój, a wówczas chętniej sięgamy do portfela - dodaje.
Ekspert zwraca także uwagę, że wiele cen jest obniżanych "sztucznie", a tak naprawdę nigdy nie były wyższe niż podczas wyprzedaży.
- Kolejna sprawa: sprawdźmy których produktów dotyczy wyprzedaż. Sklepy zwykle kuszą hasłem "wyprzedaż", lecz gdy przychodzi do płacenia, okazuje się, że obniżki nie dotyczą wszystkiego lub są wręcz symboliczne. Uważajmy również przy kasie podczas płacenia. Sprawdźmy, czy kwota do zapłacenia jest zgodna z cenami po rzekomych obniżkach. Bywa bowiem, że ceny na kasie nie zostają wcale zaktualizowane - radzi.
Zdaniem Tomasza Bara, by skutecznie ograniczyć pokusę związaną z wyprzedażami, powinniśmy ograniczyć kontakt z przekazem reklamowym. - W tym celu warto chociażby korzystać z płatnych skrzynek poczty elektronicznej, które nie wysyłają nam wiadomości reklamowych - mówi, dołączając kolejne rady:
- Nie chodźmy do sklepu "po nic". Ot tak, popatrzeć. Marki właśnie na to liczą. Jeśli już zobaczymy jakiś produkt na "wyprzedaży", zadajmy sobie pytanie: Co takiego jest w tym przedmiocie, że przeceniony nagle stał się atrakcyjny? Czy bez rabatów, promocji, wyprzedaży dany produkt naprawdę budziłby moje zainteresowanie? Odpowiedź może nas zaskoczyć. Fakty są bowiem takie, że przedmiot przeceniony ze 100 zł na 70 zł ma zwrócić naszą uwagę, choć poprzednio tego nie robił. A to z pewnością nie kwestia tych 30 zł. Jeśli nie kupiliśmy czegoś przed świętami, to znaczy, że nie było niezbędne.
Na koniec ekspert proponuje wpisać świadome zakupy na listę noworocznych postanowień.
- To właśnie z dniem 1 stycznia część z nas nabiera zapału, aby zrzucić kilka zbędnych kilogramów, czytać więcej książek, zacząć biegać, pływać, zadbać o dietę itd. Dlaczego do tej listy nie dodać jeszcze jednego postanowienia? "Przestanę kupować rzeczy, które tak naprawdę nie są mi potrzebne, a zostały kupione: pod wpływem stresu, dla polepszenia nastroju, bo były na wyprzedaży". Finalnie większość z nich nadal leży w szafie - podsumowuje.
Paulina Zagórska, powołując się na książkę Naomi Klein "To zmienia wszystko", zwraca natomiast uwagę, że problemu szybkiej mody nie rozwiążemy wyłącznie edukowaniem.
- Wszak konsument nie ma szans z zatrudnianym przez multimiliardowe biznesy sztabem marketingowców, którzy dniami i nocami myślą, jak skłonić nas do kupowania jeszcze więcej. Realnie zmienić sytuację mogą tylko rozwiązania systemowe: kontrola korporacji, narzucenie im ograniczeń, zmuszenie do zarządzania odpadami. Teraz firmy nie biorą za to żadnej odpowiedzialności, bo ta została przerzucona na konsumenta i samorządy - podkreśla.
- Odpowiedzialność systemowa konieczna jest zwłaszcza w takim kraju jak Polska: cały czas na dorobku, z konsumentami, którzy mają poczucie, że dekady niedostatku muszą wynagrodzić sobie nadmierną konsumpcją, i bardzo źle przyjmują temat narzucania ograniczeń - dodaje.
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!