Co się dzieje z pączkami po Tłustym Czwartku? Sprawdziliśmy
Tłusty Czwartek dla cukierni i piekarni oznacza jedno: długie kolejki pod lokalami. Pączki tego dnia wyprzedają się na pniu. Pytanie, gdzie trafiają te, które jakimś cudem się ostaną. O odpowiedzi proszę kilka cukierni.
01.03.2019 | aktual.: 01.03.2019 14:38
Po Tłustym Czwartku
Na temat pączka w Tłusty Czwartek powiedziano już chyba wszystko. Ale o tym, co dzieje się z tym rarytasem dzień później, nie wiadomo nic. Lara Gessler, właścicielka cukierni "Słodki…Słony…", wyjawia, jak to wygląda.
– W cukiernictwie najważniejszy jest niedosyt. I to bardzo ważne, by pączki się skończyły, zanim chętni się skończą – śmieje się znana cukiernik. – My raczej hołdujemy zasadzie, by pączków zabrakło. Robimy je tylko w karnawale. Myślę, że jeśli w świecie, w którym dostaniemy wszystko, coś jest deficytowe, to robi to dobrze na głowę – dodaje.
Lara Gessler dodaje, że choć w jej cukierni pączki zazwyczaj są wyprzedane, to w pozostałe dni zdarza się, że rozdaje różne słodkości. – Od niemal roku współpracujemy z Fundacją "Jadłodzielnia". Pod koniec dnia dzwonimy, mówiąc, że zostało nam np. kilka paczek drożdżówek. Te są odbierane, a następnie rozwożone do punktów zlokalizowanych w Warszawie. Tam znajdują się regały bądź lodówki, z których każdy może coś sobie wziąć - student czy osoba uboga - zupełnie za darmo – opowiada.
Gdyby jednak w "Słodkim… Słonym…" zostało kilka sztuk pączków, prawdopodobnie pracownicy zabraliby je do domu.
W "Lukullusie", który ma opinię jednej z najlepszych ciastkarni w stolicy, "potłustoczwartkowa" sytuacja wygląda podobnie.
Zobacz także
Pączek i co dalej
– Od kilku lat wszystko sprzedaje się na pniu, pół godziny po każdej dostawie – mówi mi Albert Judycki, właściciel. – Wiem, że w niektórych cukierniach wyrzuca się pączki, a takie "gołe", czyli bez nadzienia i lukru, przerabia się na bajaderkę – wyjaśnia.
Niesprzedane pączki nie zawsze jednak trafiają do kosza. Judycki opowiada, że część jego kolegów po fachu przekazuje je domom dziecka czy organizacjom wspierającym osoby bezdomne. – U nas pączki mają jeden dzień przydatności do sprzedaży. Czyli klienci kupują je w dniu, kiedy są produkowane. Inaczej musimy je wycofać – stwierdza.
W Tłusty Czwartek popyt przekracza podaż. Każdy chce zjeść choć jednego pączka. – Pisano nam, że jesteśmy nieprzygotowani. Ale my nie chcemy smażyć tego dzień wcześniej – mówi szef "Lukullusa".
– Duże firmy produkują pączki od wtorku, wielu zaczyna jeszcze wcześniej, bo już po świętach Bożego Narodzenia. Pączki trafiają do zamrażarek, a dzień przed sprzedażą, wyciąga się je i smaruje lukrem – opowiada.
W falenickim "Kozaku" wciąż można kupić pączki z Tłustego Czwartku. – Sprzedajemy je po 2,50 zł. To te, które smażyliśmy najpóźniej, czyli po południu. Zostały różane i z lukrem – informuje ekspedientka.
Duża warszawska cukiernia "Sowa" w czwartek była oblężona. – Pączków zabrakło około godziny 20, a zamykaliśmy o 21. Były tylko resztki – tłumaczy jedna z pracownic. I dodaje, że gdyby cokolwiek zostało, "nie dałoby się nic z tym zrobić". – Jedyne, co możemy, to wyrzucić – kończy.
W stołecznym "Ciastkowie" pączki skończyły się po godz. 15. Gdyby kilka przetrwało do rana, zostałyby sprzedane za pół ceny. – Oczywiście wtedy poinformowalibyśmy klientów, że to pączki z Tłustego Czwartku – tłumaczy ekspedientka.
Pączek w Tłusty Czwartek to coś, bez czego Polacy nie mogliby się obejść. Jak podaje serwis Money.pl, średnia cena zwykłego pączka w większości polskich cukierni to 1,50 zł. W miejscowościach z ponad stutysięczną populacją to 1,75 zł. W średniej wielkości miastach - 1,50 zł. Mieszkańcy najmniejszych ośrodków za pączka płacą średnio 1,40 zł.
Statystyczny Kowalski w Tłusty Czwartek zjada od 3 do 5 pączków, co trzecia osoba spożywa 1-2 sztuki.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl Zobacz także: Triki urodowe z PRL-u. Testujemy