Czemu nie wierzymy w Euro 2012?
Po przyznaniu Polsce prawa do organizacji Euro 2012 praktycznie wszyscy zaczęli liczyć, ile to zarobi nasz kraj na tej imprezie. Po jakim czasie bowiem część z nas przestała wierzyć w możliwość przeprowadzenia tej imprezy.
16.07.2008 | aktual.: 08.03.2017 14:23
Po przyznaniu Polsce prawa do organizacji Euro 2012 praktycznie wszyscy zaczęli liczyć, ile to zarobi nasz kraj na tej imprezie. Ekscytacja sięgała zenitu. Wszyscy się cieszyli na rzecz przyszłych dochodów i reklamy naszego kraju. Byliśmy dumni, że UEFA wybrała nasz kraj i mamy możliwość organizacji wspaniałej imprezy sportowej.
Wszyscy ulegliśmy magii organizacji mistrzostw! Już wyobrażaliśmy sobie biało-czerowne flagi powiewające na stadionach, kibiców z różnych krajów Europy, imprezy do białego rana. Część z nas liczyła także na spore zarobki dzięki EURO. Jednak na radości i liczeniu wirtualnych zysków skończyła się nasza fascynacja EURO 2012. Po jakim czasie część z nas przestała wierzyć w możliwość przeprowadzenia tej imprezy. Na portalach internetowych można przeczytać: „Przecież my tego nie zrobimy”, „Jak my wybudujemy te stadiony?- to niemożliwe!”, „To katastrofa” „Jak to możliwe że nas wybrali?”, „Wiadomo, że to się nie uda!” i tak zaczęliśmy sami podcinać gałąź na której siedzimy.
Początkowy „hura optymizm” wzbudzał w nas nadzieje i wiarę, że będzie sprzyjać nam szczęście, ale po jakimś czasie, kiedy trzeba brać się do działania, stanęliśmy. I tak kolejne zmiany miejsca budowy stadionu w Warszawie, ciągłe trudności w przepisach utrudniają nam racjonalne działanie. Mam też wrażenie, że oprócz powodów polityczno-gospodarczych my sami jakoś nie za bardzo wierzymy w siebie i sami sobie utrudniamy realizacje ERO 2012.
ZOBACZ TEŻ
Sami tworzymy pewne blokady psychologiczne. Zachowujemy się jakbyśmy sami siebie sabotowali i nie dawali sobie szans urzeczywistnienie tej imprezy. Mam wrażenie, że nieobecne jest nam myślenie w kategoriach „i tak się nie uda”. Nie widzimy szans na pozytywne zakończenie bo jeszcze przed podjęciem działa jesteśmy przekonani, że to się przecież nie uda. Ciągle tylko narzekamy, że nie damy rady, że winny jest rząd, że winna dana partia polityczna, przepisy, ale nic z tym nie robimy. Ciągle narzekanie, marudzenie i wiara że się „nie uda” nic nam nie da.
Przepisy, procedury trzymają nas w swoich szponach, a my zachowujemy się tak jakbyśmy nie chcieli nic z tym zrobić, no może oprócz kolejnych prób zmiany lokalizacji stadionu. Zachowujemy się tak jakbyśmy narodowo ulegli pułapce samospełniającej się przepowiedni. Uważamy bowiem, że nie damy rady przygotować się na Euro 2012, więc ociągamy się z podejmowaniem działań mających na celu realizację tego celu.
Jeśli nie będziemy się przykładać do działania to w efekcie rzeczywiście poniesiemy porażkę. A może o to nam chodzi? Nie mam tu na myśli przemyślanego działania. Uważam, że bardzo często nie są wynikiem celowego dążenia do potwierdzania powyższych przekonań. Odnoszę raczej wrażenie, że takie myślenie pojawia się raczej w sposób nieświadomy i mimowolny. Bo, jak mówią socjolodzy i badacze naszych narodowych cech, we krwi mamy narodowy pesymizm i dążenie do czarnowidztwa.
A schemat samospełniającej się przepowiedni z kolei utwierdza nas w przekonaniu, że prześladuje nas zły los, że znowu nic mam się nie udaje itd. I tak ulegamy ogólnonarodowemu zniechęceniu i malkontenctwie np.: „Jak to u nas w Polsce jest żle” i nic nie robimy.
Mamy też tendencje to tzw. efektu uporczywości – który polega na tym, że nawet kiedy obiektywne dane mówią nam że mamy jeszcze szanse na przeprowadzenie mistrzostw, my w to nie wierzy i jeszcze bardziej zacietrzewiamy się w naszym przekonaniu.
„To nasz umysł i nasze przekonania kreują świat wokół nas i nawet gdybyśmy stanęli tuż obok siebie na tej samej łące, moje oczy nigdy nie ujrzą tego, co widzą twoje” George Gissing. I może dlatego jedni z nas widzą wspaniałe stadiony i licznych zgromadzonych kibiców na EURO 2012 w Polsce, a inni nie mogą dojrzeć choćby zarysu takiego widoku?