Czy damy się zamknąć jesienią w domach? Dr Ewa Woydyłło-Osiatyńska: "Lęk jest naszą czerwoną lampką"
29.05.2020 16:39, aktual.: 29.05.2020 16:52
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Zaczynamy myśleć o świecie bez izolacji. Ale czy będzie on taki sam jak kiedyś? Co z ludźmi, którzy przywykli do domowych pieleszy i obawiają się normalności? Czy chcą wrócić do pracy w biurze i spotkań z ludźmi? Rozmawiamy z dr Ewą Woydyłło-Osiatyńską.
Dominika Czerniszewska, WP Kobieta: Spotkałam się z określeniem, że wyjście z izolacji jest jak wyjście z więzienia. Zgadza się pani z tymi słowami?
Dr Ewa Woydyłło-Osiatyńska, psycholog: To zależy, co kto robił, siedząc w domu. Przytoczę historię pewnego informatyka, który ten czas wykorzystał w 100 proc. Wcześniej nienawidził konieczności wykonywania pracy na oczach dziesiątek osób, a teraz świetnie się czuje. Odkrył, że zamiast wychodzić ze znajomymi na piwo, może po prostu zadzwonić i porozmawiać przez telefon. Wydaje mi się, że trochę za bardzo demonizujemy tę izolację. Jeśli ktoś nie miał tej 14-dniowej kwarantanny, to przecież wolno mu było wyjść z domu. Poza tym to trwało tylko 2 miesiące.
Jednak były osoby, zwłaszcza starsze, które nie wychodziły z domu przez dłuższy czas…
To był ich wybór. Oni sami się zabarykadowali w domach. Mam znajomą, która jest starszą osobą i ona faktycznie nie spotykała się ani z córką, ani z wnuczką, nie wychodziła nawet po zakupy. Ktoś jej dostarczał je pod drzwi. Uważam, że to przejaw histerii. Przecież od początku było wiadomo jak mamy się zabezpieczyć – myć ręce, nosić rękawiczki, zakładać maseczkę, nie pchać się do tłumu. A jak ktoś się zamknął, no to…wówczas faktycznie może się pojawić nerwica lękowa.
Jak zatem takie osoby mogą uporać się z lękiem przed końcem izolacji? Czy da się oswoić myśli o powrocie do normalności?
Nie nazwałabym tego lękiem, a raczej szansą do wykorzystania. Niektóre osoby – i to nie tylko osobowości introwertyczne – już piszą podania do pracodawców, aby pozostać w trybie zdalnym. Część zwierzchników bardzo chętnie się na to godzi. Inni z kolei wolą rządzić, kontrolować, pilnować. Teraz wychodzą na jaw społeczne uwarunkowania.
Czy nakaz powrotu do rutyny ich nie załamie?
Jak ktoś chce coś zmienić to musi się o to postarać. Znam osobę, która już miesiąc temu napisała wniosek do przełożnych o rozważenie możliwości pozostania w trybie pracy zdalnej. W ramach zadań służbowych jest gotowa przychodzić raz w tygodniu do biura. Ten przykład pokazuje nam, że jak ktoś czuje, że teraz jest mu lepiej i nie chce wracać, musi pomyśleć, jak to zorganizować. Mamy teraz szansę zastanowić się, jak ułożyć sobie życie, aby było nam wygodniej.
Nie wszyscy pracodawcy są przychylni…
Oczywiście. Nie wszyscy się zgodzą, lecz dopóki nie spróbujemy, nie dowiemy się. Moja sekretarka uzyskała zgodę. Nie musi przychodzić, jeśli nie ma potrzeby korzystania z biurowych wygód. Chce pracować z domu? Proszę bardzo, ale musi wywiązywać się z obowiązków.
Jeśli nie odpowiada nam praca w biurze, a jest taki nakaz, to albo musimy ją zmienić albo musimy się dostosować. Większość chodzi, bo musi. Wcześniej też tak było – jak coś się nie podobało, to trzeba było wybierać. Przede wszystkim praca jest wartością niepodważalną. Pracuje się, by mieć z czego żyć. Niewielu jest szczęściarzy, którzy lubią swoją pracę i potrafią się nią cieszyć.
Czyli musimy odwrócić nasz sposób myślenia – lęk zamieniamy na szansę?
Koronawirus jest pandemią, która zagraża życiu i zdrowiu, ale wymusił również na nas spróbowanie czegoś nowego. Sprawdziłam to na własnej skórze – wcześniej dwa razy w miesiącu jeździłam za granicę. Począwszy od Irkucka, a kończąc na Mongolii, gdzie uczę lekarzy i psychologów o uzależnieniach, teraz przerzuciliśmy się na webinar (rodzaj e-learningu – przyp. red.) . Nie będziemy już tyle podróżować. Właśnie przygotowuję pakiet – nagrywamy wykłady, opracowujemy w pisemnej formie etc. Teraz myślę, ile to pieniędzy szło na te wyjazdy – bilety, hotele, diety? Nagle odkryliśmy pożytki współczesnej technologii.
Wcześniej jak wszyscy wołali – trzeba zwolnić, nie ma po co się spieszyć – to ludzie nie słuchali tych komunikatów.
A co z osobami, które panicznie boją się koronawirusa?
To jest kwestia wyboru. Jeśli ktoś się boi, to tylko zdrowy rozsądek pozostaje. Są osoby, które boją się latać samolotem, więc nie latają. Inni boją się jeździć windą, więc wchodzą po schodach na 9. czy 11. piętro. Tak samo w tym przypadku, jeśli ktoś się boi wirusa, niech przestrzega zaleceń. W strachu nie ma niczego złego.
Zobacz także
Na ulicach już widać tłumy osób bez maseczek, ogródki kawiarniane pozajmowane, w piątek nie ma wolnych stolików na pl. Zbawiciela. Sądzi pani, że ludzie oddadzą się teraz dzikiemu szaleństwu, czy wręcz przeciwnie – będą stronić od rozrywki, bo a nuż liczba zakażeń wzrośnie?
Tutaj nie ma jasnej odpowiedzi. To jest bardzo indywidualna kwestia. Są osoby, które z wytęsknieniem czekały, aby wypić kawę na mieście. Natomiast ja – mam kawę w domu – i to mi wystarcza. Nie mam potrzeby chodzenia do kawiarni. To nigdy nie było dla mnie rozrywką, więc to wszystko zależy od tego, co, kto lubi. Na przykład jak nie miałam zajęć z tenisa, to byłam zła, ale teraz mogę już grać i nie ma problemu. Trzeba ludziom jedno uświadomić – lęk jest naszą czerwoną, migającą lampką. I trzeba zobaczyć, czy ta migająca lampka rzeczywiście w ryzykownych sytuacjach miga.
A życie rodzinne?
Są rodziny, które postanowiły na stałe pozostać przy edukacji domowej. Uznały, że dzieci dużo lepiej funkcjonują. Wcześniej w szkołach były afery, pogubione kapcie, uwagi, co chwilę coś było. A teraz dziecko chętnie wykonuje prace domowe, dostaje dobre stopnie i dodatkowo ma życie towarzyskie, bo po nauce idzie się bawić z sąsiadami czy rodzeństwem.
W kwietniu minister zdrowia powiedział, że wprowadzenie szeregu różnych ograniczeń sprawiło, że szczyt zakażeń koronawirusem w Polsce może się przesunąć na jesień. Czy Polacy dadzą się po raz drugi zamknąć w domach?
Gdy liczba zachorowań nagle podskoczy, to ludzie błyskawicznie się wystraszą. I to nie chodzi o to, że premier tak powiedział, tylko to jest instynkt przetrwania. To jak zapinanie pasów w samochodzie. Kiedyś nikt tego nie robił, a teraz większość w trosce o bezpieczeństwo robi to automatycznie. Gdy zagrożone jest życie, człowiekowi nie potrzeba dużo perswazji. Jeśli będzie kolejna fala zagrożenia i natychmiast zostaną wprowadzone ograniczenia, to oczywiście ludzie będą narzekać, ale sądzę, że nie będzie brawurowego lekceważenia. Po prostu podporządkujemy się, bo martwimy się o zdrowie i życie bliskich.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl