"Czy dobrze się bzyka?". Codzienność asystentki prezesa
- W windzie puścił do mnie oczko i rzucił wyświechtanym tekstem, że "szarpałby jak Reksio szynkę", ale żebym się nie obrażała, bo to komplement. Niedobrze mi się zrobiło – opowiada Natalia. Nie jest jedyną, która nie chce być seksownym dodatkiem do swojego szefa.
Kilka dni temu na LinkedInie pracownik znanej japońskiej korporacji skomentował post pracodawcy, polecającego asystentkę. "Czy dobrze się bzyka?" – napisał, podparłszy wypowiedź elektronicznym uśmieszkiem. Internet się oburzył, bo Internet oburza się zawsze, tymczasem podobne zachowania nie są ani nowe, ani na wymarciu.
Asystentki czy office managerki – bo bycie sekretarką jest już passe – są na "niewinne" żarty na tle seksualnym narażone wyjątkowo często. Wciąż panuje bowiem przekonanie, że asystentką jest atrakcyjna i młoda kobieta, której najważniejszymi umiejętnościami są parzenie kawy i funkcjonowanie jako chodzący na szpilkach umilacz czasu i wnętrza.
- Niejedna asystentka wygląda jak hostessa. Prezesi się chwalą, który ma lepszą – mówi Karolina, która z pracy jako asystentka zrezygnowała po 9 męczących miesiącach.
"Czy praca asystentki jest uwłaczająca?"
- Kiedy przyszłam w dekolcie, usłyszałam, że powinnam tak chodzić codziennie, bo szef nie wiedział, że mam "takie walory" i od razu mu się cieplej na sercu zrobiło. Jego współpracownik kiedyś w windzie puścił do mnie oczko i rzucił wyświechtanym tekstem, że "szarpałby jak Reksio szynkę", ale żebym się nie obrażała, bo to komplement. Niedobrze mi się zrobiło – opowiada Natalia, która jeszcze niedawno zajmowała się asystowaniem w firmie obracającej nieruchomościami. Gdy witała gości, zdarzało się, że klienci nie podawali jej ręki i unikali wzroku. Albo wręcz odwrotnie – przytulali, obejmowali, całowali w oba policzki.
Kiedy wpisuję w Google hasło "praca asystentki", jednym z pierwszych wyników wyszukiwania jest pytanie z popularnego kobiecego forum. "Czy praca asystentki jest uwłaczająca?". I choć obowiązki sekretarki w żadnym razie nie ujmują ludzkiej godności - często jest to bardzo odpowiedzialna praca, którą dostać mogą tylko osoby wykształcone i "znające języki" – to asystentkom coś rzeczywiście uwłacza. I są to inni ludzie.
W dwudziestoleciu międzywojennym popularnym żartem było tłumaczenie służącej, na czym polega homoseksualizm. "To jest, widzisz tak, jakbym ciebie oddalił, a przyjął lokaja" – powiedział pan domu. Mimo upływu lat, służbowe żenujące żarty niewiele się niestety zmieniły.
– Standardowym żartem, jaki padał ze strony klienta, kiedy szef przedstawiał mnie komuś mówiąc, że mogę pomóc w tłumaczeniach na angielski, niemiecki i hiszpański, było pytanie, czy może francuski też znam. Po tym następuje albo znaczący uśmiech, albo żabi rechot. Nie wiem, jakim cudem może to bawić kogoś, kto dawno skończył czwartą klasę podstawówki– mówi Natalia.
Jej zdaniem to wina stereotypów, które – jak wszystkie stereotypy – nie wzięły się z powietrza. Czasem bowiem na podobne stanowisko zatrudnia się z innych niż doświadczenie i wykształcenie powodów. – Prezes zaprzyjaźnionej firmy zatrudnił asystentkę, która pracowała piętro niżej jako kelnerka w kawiarni. Jej brak umiejętności był bez znaczenia. Ważne, że była ładna – opowiada Karolina.
Świadczy to o lekceważącym podejściu samych szefów do pracy i przyczynia się do traktowania ich jak paprotki. Atrakcyjnych kobiet na świecie nie brakuje, więc jak paprotka opadnie z sił, bez sentymentów kupi się nową. Pensja wszak niemała, a więc zachęcająca.
- Praca asystentki w dzisiejszych czasach przeszła transformację od parzenia kawy i uśmiechania się, do reprezentowania szefa i firmy na zewnątrz. I bardzo często załatwiania spraw nie do załatwienia – oburza się Natalia słysząc o "paprotkowym traktowaniu".
Ciężką pracę asystujących mało kto jednak dostrzega. - Boleśnie przekonałam się o tym, że po dwóch latach pracy jako asystentka, było mi bardzo ciężko znaleźć pracę niezwiązaną z administracją. Na rozmowach bardzo często odczuwałam, że jestem kategoryzowana jedynie jako asystentka administracyjna wyspecjalizowana w klepaniu maili – skarży się Paula, która na szczęście nową pracę już znalazła.
"Nikt nie uwierzy, że kobieta dostała awans ze względu na intelekt i umiejętności"
Zdaniem Karoliny - tej, która odeszła z pracy po 9 miesiącach - "niejedna asystentka nauczyła się przy zarządzie więcej niż w szkole ekonomicznej", co może przełożyć się w przyszłości na jej awans czy nawet posadę członka zarządu. Nawet jednak jeśli taka sytuacja zaistnieje, to "nikt nie uwierzy, że kobieta doszła do tego swoimi umiejętnościami intelektualnymi".
- Coraz więcej kobiet udowadnia, że do wszystkiego doszły same. Dlatego myślenie o asystentkach zarządu i o karierze przez łóżko na pewno się zmieni, ale to dopiero pewnie za pół wieku. Kilkukrotnie, mówiąc o awansie, spotkałam się z przewracaniem oczami i sformułowaniami "tak, bo to przez umiejętności…ciekawe jakie". I mówiły to moje koleżanki, a nie koledzy. Przeświadczenie o asystentkach-idiotkach utkwiło nie tylko w świadomości mężczyzn, ale w dużej mierze i kobiet, które czują wyższość jako specjalistki, kierowniczki, managerki – tłumaczy dziewczyna.
Dziś pogardzana przez starszych stażem i doświadczeniem bywa właśnie pomoc biurowa. W II Rzeczpospolitej ładną (i chętną) pracownicą miała być pomoc domowa - pogarda więc migruje, ale nie znika. Jak opisuje Kamil Janicki w książce "Epoka milczenia. Przedwojenna Polska, o której wstydzimy się mówić", w 1931 roku do dziennika "Ostatnie Wiadomości Krakowskie" napisała niejaka pani Irena z ulicy Długiej, która opisała swój problem z pracodawcą, licząc na poradę ze strony redakcji.
"W zeszłym roku, gdy moja pani wyjechała na letnisko, zostałam sama tylko z panem, który zaczął się do mnie zalecać. Gdy się na to oburzyłam, zagroził, że mnie wyrzuci. Rozglądałam się o inne miejsce, ale nic nie mogłam dostać. Bałam się zostać na bruku w obcym mieście, w którym nikogo nie znam. Więc ostatecznie uległam panu. Z musu i ze strachu" – pisała czytelniczka.
Odpowiedź, jaką dostała, była dość enigmatyczna. "Na przyszłość raczej unikać flirtów z chlebodawcami. Małoż to innych mężczyzn na świecie?".
To klasyka gatunku. I choć rzecz miała miejsce 87 lat temu, podejście do mobbingu czy molestowania niewiele się zmieniło. – Kiedy podczas pracy oburzałam się, że ktoś komentuje mój wygląd czy umiejętności w niedwuznaczny sposób, sugerowano, że to moja wina. Słyszałam, że trzeba było się zalotnie nie uśmiechać, trzeba było nie mieć ładnych nóg. Albo mówiono mi, że to przecież komplementy i żebym nie była taką feministką – mówi Natalia.
"A nie jesteś chora wenerycznie? Bo w domu jest panicz"
Jak pisał w 1936 roku "Express Mazowiecki", niegdyś mówiono o swoich oczekiwaniach względem pracownicy wprost - "a chłopa nie masz i nie jesteś chora wenerycznie? Bo w domu jest panicz, rozumiesz". W dzisiejszych czasach rzadko kiedy w relacjach służbowych intencje są aż tak oczywiste. Wśród ogłoszeń o pracę znajdują się oczywiście kwiatki w rodzaju "poszukuję dyskretnej, lojalnej, otwartej i szczupłej asystentki", niemniej jest to raczej rzadkość, każdorazowo budząca sensację.
- Rozstałam się z firmą, bo zaczęły się otwarte sugestie, propozycje wspólnego "winka zakończonego śniadaniem" i tego typu kwestie. Nie powiem, że jestem bardzo skrzywdzona i wieczorami płaczę z tego powodu, ale przychodzenie do pracy przestało być dla mnie przyjemnością – komentuje Natalia.
Niestety w przepisach polskiego prawa nie widnieje definicja molestowania seksualnego w miejscu pracy, wiele zależy więc od interpretacji. Lista zachowań kwalifikowanych jako molestowanie seksualne w miejscu pracy jest otwarta, ale zawiera w sobie m.in. gesty o podłożu seksualnym (dotykanie, głaskanie, przytulanie) czy niestosowne uwagi na temat ubioru czy wyglądu. To naruszenie art. 111 Kodeksu Pracy, który zobowiązuje pracodawcę do poszanowania godności i innych dóbr osobistych pracownika.
Nie bójcie się więc, że ktoś wam zarzuci "brak poczucia humoru i dystansu do siebie".
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl