Demaskuje prawdę o influencerach. "Widziałem koks w cukierniczkach"
Na TikToku miał nawet trzy miliony wyświetleń dziennie. W najlepszym miesiącu osiemdziesiąt milionów. "Gdybym nie zwariował, byłbym dzisiaj warszawskim landlordem z niezłą bryką, ale zamiast tego trafiłem do szpitala psychiatrycznego" – pisze Janek Strojny, autor książki "Nie zostawaj influencerem".
03.02.2024 06:50
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Ewa Podsiadły-Natorska, dziennikarka Wirtualnej Polski: "Nazywam się Janek Strojny. Byłem influencerem. (…) A potem zwariowałem". Co takiego się wydarzyło?
Janek Strojny: Szpital psychiatryczny był w moim wypadku skutkiem tego, że osoba z problemami psychicznymi wpakowała się w coś, co bardzo mocno wpływa na samopoczucie i samoocenę. W ten rollercoaster liczb i bardzo specyficzne środowisko, co odcisnęło na mnie olbrzymie piętno.
Na początku czerpałeś radość z kręcenia zabawnych filmików, które jednak z czasem stały się pracą dzień w dzień, od rana do wieczora. To cię przerosło?
Tak. Kręcić i montować zacząłem w wieku 13 lat. Uwielbiałem tworzyć wideo, a wiadomo, że internet jest miejscem, gdzie nie ma ograniczeń. Po kilku latach wiedziałem, jak to robić, żeby moje konto generowało duże zasięgi. W pół roku miałem 500 tys. obserwujących. Nie spodziewałem się jednak, w jakim stopniu może to oddziaływać na zdrowie psychiczne.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Co w byciu influencerem okazało się dla ciebie najgorsze?
Konieczność codziennego nagrywania filmików. Poczułem ogromną ulgę, kiedy przestało wisieć mi nad głową widmo codziennej publikacji. To człowieka zjada – musisz robić dobrą minę do złej gry, dzień w dzień wymyślać coś nowego, walczyć o zasięgi, a przecież w życiu są różne momenty, często złe.
Poza tym jestem introwertykiem, a zacząłem być zaczepiany na ulicy, czułem na sobie spojrzenia w restauracjach. Szedłem do klubu ze znajomymi, gdzie przyczepiał się do mnie pijany człowiek i nie dawał mi spokoju. Przestałem czuć się komfortowo w przestrzeni publicznej.
"Nie ma rzeczy, której influencer nie zrobi dla zasięgów. Masz zasięgi – masz władzę". Sporo widziałeś w świecie social mediów.
Widziałem influencerów, o których internauci pisali, że do siebie pasują, więc zaczęli udawać parę. Chłopak "grał geja", bo mu się to opłacało. Łatwiej byłoby mi powiedzieć, czego influencer nie zrobiłby dla popularności, niż co by zrobił. Nie spotkałem się jeszcze z tym, żeby ktoś zabił, ale poza tym widziałem chyba wszystko. Granice nie istnieją.
Są dwie kategorie rzeczy, które influencerzy robią dla zasięgów. Pierwsza odbywa się w internecie. To np. kłótnia z innym twórcą, wzajemne wyzywanie się. Gdy kogoś obrazisz, ten ktoś odpowie, zapewniając ci w ten sposób promocję. Druga kategoria to sytuacje poza internetem, np. złamana noga czy polecenie od większego twórcy "urwij kontakt z…", a będziesz mógł pojawiać się u mnie.
Piszesz wprost, że nieszczęście jest sexy: "Szpital, cierpienie, zwłaszcza to malujące się na ładnej twarzy, generuje megazasięgi".
Nie twierdzę, że robi tak każdy, ale to jest coś, co się powtarza. Cierpienie łatwo zmonetyzować, bo gdy twój znajomy przychodzi z gipsem – pytasz go, co się stało. Interesuje cię historia twojego znajomego, więc zainteresuje ludzi w internecie czyjaś historia złamanej ręki.
Szczególnie przeraża fikcja świata social mediów, w którą wierzą odbiorcy. "Influencerzy dla zasięgów kłamią też o swoim statusie materialnym. Znam dziewczyny wypożyczające markowe ciuchy z wypożyczalni czy od stylistów po to, aby przekonać wszystkich, że stać ich na Gucciego, Louisa Vuittona czy Pradę".
Jesteśmy przyzwyczajeni, że celebryci, chodząc na ścianki, wypożyczają ubrania. Wiele influencerek robi tak samo. Pożyczają lub kupują, nie obcinają metek, pokazują się w nich w social mediach, a potem zwracają. Jaki ma to sens? Pewnie chodzi o pozycjonowanie się jako potencjalny baner reklamowy dla ekskluzywnych marek, ale to zwykłe oszustwo. Internet zakłamuje rzeczywistość.
Podobnie jest z wiekiem – niektóre dziewczyny świętują w internecie swoją osiemnastkę, choć mają dwa-trzy lata mniej. Chodzi o to, aby móc "legalnie" reklamować różne marki, zwłaszcza modowe. Agencje influencerskie też kłamią na temat ich wieku.
"Reklamowałem wiele marek, a płaciły mi za to naprawdę dużo kasy. (…) Wiem, jak zarobić w internecie kupę szmalu". Jakiego rzędu to były pieniądze?
(Janek się waha. Tłumaczy, że nie chce podawać konkretnych kwot, żeby nie napędzać młodych. Przyznaje jednak, że chodzi o sumy pięciocyfrowe). Pamiętam moment, gdy przez miesiąc zarobiłem tyle, ile wcześniej zarabiałem przez rok. To były dla mnie ogromne pieniądze.
Dostałeś też propozycję walki we Freak Fightach. Proponowano ci 20 tys. zł.
Kategorycznie odmówiłem. Ta kwota to był żart; pieniądze we Freak Fightach bardzo często liczone są w setkach tysięcy. To w ogóle była federacja, która potem nie wypłaciła pieniędzy swoim zawodnikom. Gala była przeznaczona wyłącznie dla osób queerowych w ramach asymilacji z tym środowiskiem, co wydało mi się absurdalnym pomysłem.
A gdyby ci zaproponowali 100 tysięcy, zgodziłbyś się?
Nie. Jestem pacyfistą, sprzeciwiam się tego typu rozrywkom.
Nie kryjesz, że "na influencerskie salony wkroczył koks" oraz że "koksiarz załatwi koksiarzowi lepszy kontrakt niż randomowemu influencerowi, który nie wciąga".
Takie są realia. Koks wciągany jest w toaletach z szybek smartfonów, a niektórzy trzymają go w domu w cukiernicy. Są w Warszawie miejsca, gdzie biorą wszyscy razem – influencerzy, osoby z mediów, popularni artyści. Jak udało mi się w to nie wkręcić? Nie wiem, chyba po prostu bałem się o siebie.
Tytuł twojej książki "Nie zostawaj influencerem" wydaje się przeczyć marzeniom wielu młodych osób. Gdy na spotkaniu autorskim w szkole zapytałam uczniów, kim chcieliby zostać w przyszłości, usłyszałam chóralne: "youtuberem!".
Wiem, że tak jest, ale to naiwne podejście, bo taki wybór wiąże się z ogromnymi kosztami. O tej pracy marzą setki tysięcy młodych, ale dla setek tysięcy miejsca nie ma. Większość chce to robić, ale nie wie jak, nie ma pomysłu, umiejętności ani wiedzy dotyczącej funkcjonowania social mediów. Młodzi chcą być influencerami, bo influencerzy są znani, lubiani i mają pieniądze. Odpowiada to trochę warstwom społecznym w szkole, gdzie jest grupka najfajniejszych dzieciaków. Dzieciaków, które mają kasę. Młodzi nie rozumieją, o co w tym chodzi. Że bycie pełnoetatowym influencerem to stres, praca dzień w dzień, udawanie, ciągłe porównywanie się z innymi i problemy ze zdrowiem psychicznym.
O czym jeszcze się nie mówi?
O tym, że jak idzie ci dobrze, dostajesz tysiące pozytywnych komentarzy o sobie i twoje samopoczucie jest świetne. To buduje ego. Ale gdy komentarzy zaczyna brakować albo są negatywne, wprowadza cię to w okropny stan.
Ciebie, jak piszesz w książce, nie hejtowano.
Nie, ale choruję na depresję. Nawet posiadając same pozytywne komentarze, kariera internetowa może odbić się na psychice. Komentarze w tym całym zamieszaniu to nie jest największy problem.
Gdy zaczynałeś tworzyć TikToki, byłeś już zdiagnozowany?
Depresja jest w moim życiu od lat nastoletnich. Nie pamiętam już za bardzo życia bez tej choroby. Mam w głowie rozmowę z gimnazjum. Ktoś zażartował: "Chyba się za*ebię", na co odpowiedziałem: "Ja myślę o tym codziennie". Wtedy pierwszy raz ktoś mnie zapytał, czy ja tak na serio. Gdy wchodziłem w internet, depresja już ze mną była, choć miałem przerwę od nawrotów i ciężkich stanów. Potem to wróciło. W internecie dziś jesteś królem, a jutro największym frajerem.
Zobacz także
Ty tak się czułeś?
Tak – i nie tylko ja. Myśląc o napisaniu książki, żeby upewnić się, że moje odczucia nie są jednostkowe, zacząłem o tym rozmawiać z innymi twórcami. Nie usłyszałem: "Co ty gadasz?", tylko każdy dzielił się ze mną swoją historią i przemyśleniami. Wszyscy potwierdzili, że gdy tworzysz w sieci, twoje samopoczucie zmienia się z dnia na dzień. Poczucie własnej wartości waha się wraz ze spadającymi albo rosnącymi zasięgami.
Do szpitala psychiatrycznego zgłosiłeś się sam.
Podjęcie tej decyzji zawdzięczam pewnemu telefonowi. Usłyszałem wtedy, że ludzie się o mnie martwią i chcieliby, żebym poszedł do szpitala.
Jaką diagnozę tam usłyszałeś?
Opuściłem szpital, mając w papierach "chronicznie powracające ciężkie stany depresyjne". Później psychiatra zmienił diagnozę na "choroba afektywna dwubiegunowa".
Jesteś w terapii?
Odkąd wyszedłem ze szpitala, na terapii jestem co tydzień. Przyjmuję leki. Wszystko to bardzo mi pomaga funkcjonować.
Jakie masz teraz plany?
Póki co napisałem książkę. Chciałbym napisać kolejną, bo mam dużo więcej do powiedzenia w temacie wychodzenia z social mediów i powrotu do normalnej rzeczywistości.
Zaglądasz jeszcze na TikToka?
Obecnie w ramach promocji książki materiały na moim profilu ukazują się codziennie. Uznałem, że żeby dotrzeć z ostrzeżeniem do młodych osób takich jak ja, kiedy zaczynałem przygodę na TikToku, muszę na chwilę wrócić do tworzenia w internecie.
A dla siebie?
Łapię się na tym, że to robię, ale w momencie, kiedy to odkrywam, zamykam okienko. Gdy skończy się promocja, aplikacja zniknie z mojego telefonu.
Jeśli znajdujesz się w trudnej sytuacji i potrzebujesz rozmowy z psychologiem, zadzwoń pod bezpłatny numer 116 123 lub 22 484 88 01. Listę miejsc, w których możesz szukać pomocy, znajdziesz też TUTAJ.
Ewa Podsiadły-Natorska dla Wirtualnej Polski