Demi Sec – nie całkiem słodka
Demi Moore ma zaledwie 46 lat, ale zdążyła już zrobić zawrotną aktorską karierę, odejść z zawodu z najwyższą w historii gażą i powrócić na firmament sławy kolejnymi świetnymi rolami. Czy Demi to wcielenie spełnionego amerykańskiego snu? Czy raczej snu każdej kobiety o wiecznej młodości?
08.05.2009 | aktual.: 27.06.2010 20:23
Demi Moore ma zaledwie 46 lat, ale zdążyła już zrobić zawrotną aktorską karierę, odejść z zawodu z najwyższą w historii gażą i powrócić na firmament sławy kolejnymi świetnymi rolami. Czy Demi to wcielenie spełnionego amerykańskiego snu? Czy raczej snu każdej kobiety o wiecznej młodości?
Mogła mieć na imię Revlon lub Pantene. Padło na Demetria – Demi – bo reklama tego akurat szamponu przypadła do gustu jej 19-letniej matce. Ojciec nie miał nic do powiedzenia. Co miał, powiedział, gdy odjeżdżał w siną dal, zanim jego córka przyszła na świat. Ojczym robił, co mógł, żeby Demi i jej bratu żyło się porządnie, więc jako podróżujący sprzedawca przenosił rodzinę z miejsca na miejsce co pół roku. Może i lepiej. Może i łatwiej się nie przywiązywać do miejsca i ludzi, skoro zaraz ich stracisz. Może i prościej nie mieć przyjaciół, kiedy masz zeza, po operacji korekcyjnej nosisz piracką opaskę na oku, a na skutek choroby nerek jesteś spuchnięta jak balon. Ojczym robił, co mógł, ale w końcu już nie mógł i popełnił samobójstwo. Matka piła zawsze, ale teraz jakby więcej. Za półrozbierane zdjęcia do magazynów płacili nieźle, ale niewystarczająco. 17-letnia dziewczyna bez matury z rodziną na utrzymaniu? Kariera w supermarkecie stała otworem.
Kobieta na nowe czasy
Sąsiadka namawiała do grania. – Spróbuj, może zostaniesz gwiazdą? – śmiała się. Śmiesznie miała na imię. Nie Natasza – Nastassja. Nastassja Kinski. – Kiedy patrzę na swoje dzieciństwo i młodość, widzę to wszystko jako dar od losu – powiedziała Demi Moore w wywiadzie dla brytyjskiego „Observera”. Aktorski cynizm? Bogaty zasób przeżyć dla adeptów metody Stanisławskiego? Nic podobnego. – Niektóre z najgorszych momentów w moim życiu były szansą na to, żeby popchnąć sprawy do przodu, stać się lepszą osobą. W domu się nie przelewało, do aktorstwa zabrałam się, nie mając ani wykształcenia, ani żadnych znajomości w środowisku. Nie miałam nic do stracenia, a wszystko do zyskania, jeśli tylko podjęłabym to ryzyko. W takich warunkach osiągnięcie sukcesu jest łatwe, bo jest nim każdy krok naprzód.
Ważnym krokiem była rola w serialu „General Hospital”. Płacili lepiej niż za zdjęcia w gazetach. Rodzina się cieszyła, mąż chwalił. Freddy Moore, muzyk rockowy, poślubił 18-letnią Demi z miłości. Został z nią pięć lat, aż go przerosła. A może zawsze go przerastała, tylko żadne z nich jeszcze tego nie wiedziało. Regularne serialowe gaże wystarczały na godne życie i kokainę, wydawało jej się więc, że może wszystko.
Rzeczywistość zapukała do drzwi, kiedy Joel Schumacher, reżyser filmu „Ognie św. Elma”, w którym grała Moore, wywalił ją z planu za to, że stawiła się w pracy naćpana. Dla dziewczyny słynącej z zamiłowania do imprez i członkini hollywoodzkiej aktorskiej grupy balangowej Brat Pack było to brutalne otrzeźwienie. Poszła na odwyk, wróciła na plan skruszona i nigdy więcej nie tknęła narkotyków. Kiedy jej przyjaciele „bratpackerzy” staczali się (jak Robert Downey Jr) lub odchodzili w zapomnienie (jak Molly Ringwald), Demi szła jak burza.
Lata 90. to epoka jej największych do tej pory triumfów: filmy „Uwierz w ducha”, „Niemoralna propozycja” i „W sieci” zarobiły krocie, a aktorce przyniosły międzynarodową sławę i uznanie. W małżeńskim tandemie z Bruce’em Willisem, wówczas jednym z najgorętszych gwiazdorów kina, stanowili uosobienie wiary w to, że miłość w Hollywood jest możliwa. Media zaczęły postrzegać ją jako „kobietę na nowe czasy”, kogoś, kto przekracza bariery.
Ryzykowna odwaga
Jej pojawienie się nago w siódmym miesiącu ciąży na okładce „Vanity Fair” wzbudziło w pruderyjnej Ameryce wielką dyskusję o granicach intymności, przyzwoitości i kanonach cielesnego piękna. Ponowne pojawienie się nago na okładce tego samego magazynu (miała na sobie namalowane ubranie) utrwaliło jej wizerunek jeśli nie skandalistki, to osoby ryzykownie odważnej. Prawdziwa bomba wybuchła jednak dopiero wtedy, gdy ruszyła machina marketingowa filmu „Striptiz”, w którym Moore – jak łatwo się domyślić – występuje, jak ją Pan Bóg stworzył, tudzież z wprawą tańczy na rurze.
Na długo zanim film wszedł na ekrany kin, Demi została potępiona przez feministki: nie tylko odważyła się pokazać całemu światu swoje wdzięki, ale z gażą 12 milionów dolarów została najlepiej opłacaną aktorką świata! Logika tego skrótu myślowego była obezwładniająca w swej prostocie: zapłacili jej za to, żeby się rozebrała, a to jest moralnie naganne. Tym bardziej że aktorka ośmieliła się poprawić sobie operacyjnie biust. A że jako matka trójki dzieci mogła mieć ku temu estetyczne powody? Na to spuszczono już zasłonę milczenia.
Ledwo przycichł szum po „Striptizie”, do kin weszła „G.I. Jane”, gdzie Moore z ogoloną na zero głową, robiąc pompki w błocie, udowadnia, że – jak napisał jeden z brukowców: „baba może być komandosem, a jak się komuś nie podoba, to w ryj”. O ile poprzedni film obraził wyczulone środowiska kobiece, o tyle ten zdenerwował „prawdziwych mężczyzn”. Media poczuły świeżą krew. Każdy ruch Demi był powodem do wylewania na nią gazetowych pomyj. Ośmieliła się wyprowadzić z Los Angeles na farmę w Idaho? Ma się za lepszą, nie musi już biegać na castingi, izoluje się... Jej figura? Wydała 200 tysięcy, nie: milion, nie: dwa miliony na operacje plastyczne! Małżeństwo z Willisem się rozpada? Sama tego chciała, nie ma miejsca na dwie gwiazdy pod jednym dachem... Związała się z młodszym o 15 lat aktorem Ashtonem Kutcherem? Tu komentarze zamieniały się w potok szczerej ludzkiej zawiści. Nic dziwnego, że Demi Moore zniknęła z Hollywood na sześć lat.
Wszystko dla moich córek
– Nie chcę obwiniać mediów – mówi spokojnie aktorka. – Nie podsycałam świadomie negatywnej atmosfery wokół siebie, ale musiałam kreować jakiegoś rodzaju energię, która jej sprzyjała. Trudno uwierzyć, że ta piękna kobieta jest zdolna do jakichkolwiek negatywnych uczuć. – Pracuję nad tym – śmieje się. – Pielęgnowanie urazów i bólu jest strasznie wyczerpujące. Znacznie łatwiej jest próbować po prostu być szczęśliwym. Szczęście w wydaniu Demi Moore to kochający, przystojny mąż, który przyznaje się w wywiadach, że płacze za każdym razem, gdy się z nią rozstaje.
Trzy nastoletnie córki, które mówią na ojczyma M.O.D. (my other dad – mój drugi tata). Były mąż, który bywa często u nich w domu i jeździ z nimi wszystkimi na wspólne wakacje. Nowy dom w kanionie nad Beverly Hills. Zamiast siłowni i diet – joga, spacery i dobre jedzenie. Spokój odnaleziony w pismach kabały. I wreszcie kariera, która po latach dobrowolnej rezygnacji odrodziła się z nową siłą. Wydarzenia z przeszłości malują się dziś w zupełnie innych barwach.
– Wiele rzeczy zdarzyło się wtedy jednocześnie – opowiada Demi. – Niedługo po tym, jak ogłosiliśmy naszą separację z Bruce’em, zmarła moja matka. W Idaho mieszkaliśmy wtedy już od jakiegoś czasu, więc chciałam zostać z dziewczynkami w jednym miejscu. Dać im stabilizację, której sama nie miałam jako dziecko. Były wtedy małe: najmłodsza miała 5 lat, najstarsza 11. Nie postrzegałam mojej rezygnacji z pracy jako decyzji zawodowej z ewentualnymi konsekwencjami w przyszłości. Wiedziałam tylko, że moje dzieci mnie potrzebują. Zdałam sobie sprawę, że jeśli nie dam im wsparcia w tak trudnym czasie, później wszyscy będziemy mieć związane z tym problemy. Na szczęście nie musiałam się martwić o pieniądze.
Ciągle mogę ruszać twarzą
Znacznie większej odwagi wymagała jednak nie decyzja o zarzuceniu grania, lecz ta o powrocie przed kamery. – Byłam szczęśliwa w Idaho, ale nie należy dopuszczać do sytuacji, kiedy schronienie staje się kryjówką. Dzieci zaczęły mnie pytać, czy mam jeszcze zamiar kiedyś pracować. Może brakowało im tamtej części mojej osobowości? Aktorstwo to przecież duża część mojego życia, część tego, kim jestem. Na ekran wróciła rolą w „Aniołkach Charliego”, gdzie swoją figurą w bikini (w wieku 40 lat!) wpędziła w kompleksy większość żeńskiej populacji globu. Odżyły plotki o operacjach plastycznych.
– Nie wiem, skąd się one brały i biorą – mówi rozbawiona, ale i lekko zirytowana Moore. – Kiedy zadzwonił do mnie agent z wiadomością, że jedna z gazet pisze o moich rzekomych wydatkach na operacje, myślałam, że ktoś chce zniszczyć moje ego. Dziś mam do tego tematu więcej dystansu. Walka z tymi plotkami jest daremna, bo zaprzeczanie tylko by je podsycało. Najbardziej rozbawiło mnie doniesienie, że miałam rzekomo „zrobione kolana”. Nie wiem nawet, co to znaczy! Może to, że moje kolana wyglądają całkiem w porządku – żartuje. Powrót w tryby filmowego biznesu oznaczał dla Demi zmierzenie się z nowym pokoleniem dziennikarzy, którzy szlify w zawodzie zdobywali podczas jej ekranowej nieobecności.
Wychowanym na plotkach o jej licznych liftingach radośnie prezentuje zestaw min świadczący o tym, że może jeszcze ruszać twarzą. Zachęca do oglądania jej uszu w poszukiwaniu nieistniejących blizn. Przyznaje jednak, że choć wygląd w znacznej mierze zawdzięcza genom i zwykłemu dbaniu o siebie, przez wiele lat walczyła z wagą, spędzała godziny w siłowni i próbowała drakońskich diet. – To frustrujące, gdy na castingu każdy reżyser chce, żebyś schudła do roli. Dziś dużo mówi się o anorektycznych modelkach, ale w Hollywood to nic nowego.
Role w „Striptizie” i „G.I. Jane” popchnęły ją do zmierzenia się z własną fizycznością. – Przy „G.I. Jane” biegałam 20 mil dziennie i spałam z hantlami pod łóżkiem. Ale to „Striptiz” był szczególnie trudny, bo nigdy wcześniej nie czułam się dobrze we własnym ciele, a teraz musiałam użyć go jako narzędzia do uwodzenia. To, co radykalne feministki określiły jako rozbieranie się za pieniądze, dla mnie było niełatwym pogodzeniem się z własną kobiecością.
Reakcje pełne niedowierzania aktorka kwituje wyrozumiale: – Każdy z nas jest pełen wątpliwości albo brakuje mu w jakiejś dziedzinie pewności siebie, poczucia bezpieczeństwa. Nieważne, skąd się wywodzimy. Na szczęście z wiekiem przychodzi poczucie własnej wartości i miejsca na świecie. Dziś nie mam 20 ani 30 lat, ale z pewnością nie odpowiadam też temu, co wielu ludzi sobie wyobraża, kiedy słyszy o kobiecie grubo po czterdziestce.
Bez zakończenia
Jeśli wierzyć znawcom tematu, nic tak nie odmładza kobiety jak młodszy mężczyzna. Demi potwierdza tę tezę. – Miłość naprawdę jest najlepszym antidotum na wszystko, co złe i brzydkie w życiu – twierdzi. – Kiedy spotkałam Ashtona, nie wierzyłam, że kiedykolwiek jeszcze się z kimś zwiążę – powiedziała w jednym z wywiadów. – Bądźmy szczerzy: jestem matką trzech nastolatek – to już nie bagaż doświadczeń, to cały pociąg towarowy! Nie użalałam się nad sobą, ale umawianie się na randki wydawało mi się raczej głupie.
Poznali się na kolacji ze znajomymi. – Wyszłam na chwilę zadzwonić do dziewczynek i życzyć im dobrej nocy – opowiadała. – Ashton słyszał moją rozmowę i powiedział później, że były to najpiękniejsze słowa, jakie kiedykolwiek słyszał. Wtedy zrozumiałam, że spotkałam kogoś niezwykłego. Gdybym wcześniej przeczytała gdzieś, że istnieje facet, który uważa, że kobieta z trójką dzieci to premia od losu, nie uwierzyłabym. Dziś jestem wdzięczna, że mogę z kimś takim dzielić życie i wspierać go. A zatem hollywoodzkie happy endy zdarzają się i w prawdziwym życiu i – w co trudno uwierzyć – w samym Hollywood. Choć Demi Moore zawiodłaby się srodze, gdyby rzeczywiście było to zakończenie. Nawet szczęśliwe.
Demi Moore urodziła się w 1962 r. w Roswell w stanie Nowy Meksyk jako Demetria Gene Guynes. Szkołę rzuciła jako 16-latka. Przepustką do świata filmu okazała się dla Demi rola w serialu telewizyjnym „General Hospital”. Rozkwit jej kariery to lata 90., kiedy zagrała m.in. w filmach: „Uwierz w ducha”, „Niemoralna propozycja”, „W sieci”, „Striptiz”, „G.I. Jane”. Była pierwszą aktorką w Hollywood, której gaża sięgnęła 12 milionów dolarów. Jej pierwszym mężem był muzyk rockowy Freddie Moore, drugim – aktor Bruce Willis, z którym ma trzy nastoletnie dziś córki: Rumer, Scout LaRue i Tallulah Belle. Trzy lata temu poślubiła młodszego od siebie o 15 lat aktora Ashtona Kutchera.