Dla polityki rzuciła aktorstwo. Teraz walczy z przekrętami w Polsce
Mówi o sobie, że jest zwykłą mieszkanką miasta. Jednak to do niej piszą ludzie z całej Polski, prosząc o pomoc w walce z przekrętami, nadużyciami urzędników i polityków. Alina Czyżewska, 36-letnia aktorka, zostawiła życie na walizkach, wróciła do rodzinnego Gorzowa i zajęła się naprawianiem miasta. Rozmawia Ewa Kaleta.
19.08.2016 | aktual.: 19.08.2016 10:53
W Gorzowie jesteś kobietą instytucją. Czy to prawda, że ludzie piszą do ciebie w najróżniejszych sprawach dotyczących miasta?
O tak, w najróżniejszych! Bywają sprawy codzienne – niedziałające oświetlenie, zalegające gałęzie na chodnikach po ścince. Bywają też zgłoszenia o nieprawidłowościach z inwestycjami, finansowaniem sportu, z działaniem spółek miejskich, zatrudnianiem w urzędzie. Piszą też po prostu o swoim niezadowoleniu i wręcz wkurzeniu związanym z tym, jak funkcjonuje miasto: brak przedszkoli, rządzące znajomości, źle działająca komunikacja miejska, niedostępność urzędu, nielegalność zatrudnienia w placówkach miasta.
Spraw, z którymi przychodzą mieszkańcy, jest bardzo dużo. Z jednej strony to cieszy, ponieważ postrzegają mnie jako osobę, która coś może, z drugiej – obdarzają dużym zaufaniem i traktują jak ostatnią deskę ratunku, co rodzi odpowiedzialność. Czasem – to zabawne i przykre zarazem – ludzie obarczają mnie winą za to, że coś nie działa. Tak bardzo identyfikują mnie z odpowiedzialnością za miasto, że uważają, jakbym to ja była winna temu, że wykonawca zawalił remont drogi w centrum miasta.
Co na to politycy?
To nasi pracownicy, nie władcy. O tym w Gorzowie zapomniano. Staram się o tym przypominać obu stronom. Jestem częstym gościem w urzędzie i na sesjach rady miasta. Czasem czuję się jak w jakimś filmie. Jestem przez pewnych radnych zakrzykiwana i obrażana, przewodniczący wyłącza mi mikrofon, nie pozwala dokończyć wątku o nadużyciach w wydatkowaniu pieniędzy na żużel i zadania niewygodnych pytań. Niewiarygodne. Poziom oderwania radnych od ich zadań, poziom zapomnienia o tym, komu służą, jest niewyobrażalny! Z drugiej strony widzę, że mieszkańcy się ośmielają: pytają, piszą, wymagają, nie boją się krytykować władzy i oczekiwać. Bo władza to tak naprawdę my. Tylko trzeba to sobie uświadomić i... zacząć z niej korzystać.
Nie zawsze zajmowałaś się sprawami miasta. Co robiłaś przedtem i skąd pomysł na zmianę?
Jestem aktorką. Grałam w teatrach w Polsce i za granicą. Biorąc udział w festiwalach, zwiedziłam kawał świata i nigdy nie myślałam o powrocie do smutnego, szarego, zaniedbanego Gorzowa. Po prostu tak się stało. Moja mama zachorowała i wróciłam do rodzinnego miasta, by się nią opiekować. To była sytuacja tymczasowa, nie zamierzałam tu zostawać dłużej. Zajmowałam się mamą i mając za sobą doświadczenie życia w wielu miastach, wkurzałam się na to, jak tu w Gorzowie wszystko na każdym kroku źle działa, źle wygląda, źle funkcjonuje. Z grupą niezadowolonych powołaliśmy inicjatywę Ludzie dla Miasta. Zaczęliśmy działać, pobudziliśmy mieszkańców, obaliliśmy prezydenta, który rządził 16 lat. Wygrał nasz kandydat – pierwszy w Polsce prezydent z ruchów miejskich! Miało być miasto społeczne, laboratorium aktywności miejskiej, ale... „nasz” prezydent szybko wszedł w buty poprzednika. A my nie zamilkliśmy, za co dostajemy czasem pisma przedsądowe albo inne „kary”. Książkowy niemal przykład, jak rewolucja zjada własne dzieci.
I przeprowadzasz te wszystkie bitwy o miasto z koleżanką ze szkolnej ławki.
Tak, z Martą Bejnar Bejnarowicz, współliderką i radną z ramienia Ludzi dla Miasta. Już w liceum angażowałyśmy się w różne działania, protesty, rozsadzały nas pomysły i energia. Odkąd wróciłam do Gorzowa, działamy znowu, tylko że na szerszym polu. Niektórzy z troską przestrzegają nas, że zadzieramy z daleko sięgającymi układami, żebyśmy uważały. Naszym sposobem jest mówienie o wszystkim wprost, komunikowanie mieszkańcom, co się dzieje, naświetlanie rzeczy, o których plotkuje się w kulisach. Mówimy, że czarne jest czarne, a białe jest białe. To działa.
Mimo że moje życie zawodowe nieco na tej działalności traci, satysfakcję dają mieszkańcy, którzy wspierają, rozumieją, o co nam chodzi i kibicują. Zapału dodają także ważne sprawy, które udało się obronić. Unieważniłam uchwałę o likwidacji placówki wsparcia dla dzieci w wieku 3-5 lat, uratowaliśmy Międzyszkolny Ośrodek Sportowy przed likwidacją, pomogliśmy we wprowadzeniu zakazu występów cyrków ze zwierzętami na terenach miejskich, doprowadziliśmy do obniżenia stawek za czynsze w centrum miasta, podwoiliśmy pulę na stypendia artystyczne i wiele innych. Jak na osoby spoza układów, bez tak zwanych pleców, bez możnych wpływów, to chyba niezła robota.
Jesteś siłą napędową tylu działań. Skąd czerpiesz do tego motywację?
Z tego, że widzę, że to działa i inspiruje innych. Widzę też, że ta potrzeba i chęć zmiany istnieje, nawet w urzędzie, tylko potrzeba iskry. Poza tym, kiedy zaczynasz działać, okazuje się, że pojawia się to, czego potrzebujesz. Dużo wsparcia i wiedzy przyszło od Kongresu Ruchów Miejskich. To ogólnopolskie porozumienie lokalnych aktywistów z kilkudziesięciu miast, ludzi o ogromnej wiedzy i świetnych pomysłach, którzy mają wpływ nie tylko na swoje miasta, ale i na politykę krajową. Zaś wiedza o tym, co może zwykły obywatel i o prawach, które mamy, ale z nich nie korzystamy, przyszła do mnie od Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska. Po 2 latach działania teraz jestem jej członkinią i szkolę innych, dając w ręce narzędzia do przypominania władzy, kto komu służy. A bezczelność władzy i żerowanie na niewiedzy ludzi jest w Polsce ogromna.
Magistrat udaje, że nie ma pieniędzy na przedszkola? Zapytaj o koszty wyjazdów służbowych – ale konkretnie, zawnioskuj o skany faktur. Łącznie z obiadami służbowymi. Tak, o to możemy pytać! Zapytaj o dotacje przekazane zawodowym klubom sportowym – tam są topione publiczne miliony, podczas gdy dla naszych dzieci w szkołach nie ma na piłki. Zapytaj o rozliczenia – może odkryjesz, że publiczne pieniądze idą do baku prywatnego auta prezesa klubu?
Chcesz zająć się polityką na stałe?
Właściwie to się nią zajmuję. Polityką rozumianą jako wspólną troską o sprawy publiczne. Greckie polis, od którego nazwę wzięła polityka, to miasto rozumiane jako wspólnota, wspólne dobro obywateli. Taką politykę chcę uprawiać. I taką politykę może uprawiać każdy, troszcząc się o dobro wspólne. Polityka nie jest zarezerwowana tylko dla polityków, rozumianych jako osób realizujących interesy swoich partii. Ta scena potrzebuje obywateli, organizacji pozarządowych, ruchów miejskich. Dość już na niej polityków.
Jak zacząć walczyć o swoje miasto?
Dużo pieniędzy w samorządach wycieka z działu promocji. Może okaże się, że z urzędowych rautów czy służbowych wyjazdów można wyremontować toalety w szkołach?
I co z tą wiedzą robić dalej?
Na przykład tak jak ja publikować na Facebooku.
Zobacz także: Jak radzi sobie kobieta w straży pożarnej?