Blisko ludziDlaczego kobiety wciąż boją się chodzić do ginekologa?

Dlaczego kobiety wciąż boją się chodzić do ginekologa?

Do ginekologa powinnyśmy chodzić co najmniej raz w roku. Dla samych siebie, dla własnego zdrowia. Ile Polek bada się regularnie? Sporo, jednak wciąż za mało. Wiele kobiet, szczególnie młodych dziewcząt, wstydzi się lub nie widzi takiej potrzeby – wynika z raportu „Bezpieczny fotel?” Grupy Edukatorów Seksualnych „Ponton”.

Do ginekologa powinnyśmy chodzić co najmniej raz w roku. Dla samych siebie, dla własnego zdrowia. Ile Polek bada się regularnie? Sporo, jednak wciąż za mało. Wiele kobiet, szczególnie młodych dziewcząt, wstydzi się lub nie widzi takiej potrzeby – wynika z raportu „Bezpieczny fotel?” Grupy Edukatorów Seksualnych „Ponton”.

- Wiele osób deklaruje, że nie chodzi do ginekologa, ponieważ nie mają żadnych problemów ze zdrowiem – mówi Patrycja Wonatowska z Grupy Edukatorów Seksualnych „Ponton”. – Bo skoro nic się nie dzieje, to po co iść? Tymczasem opiekę ginekologiczną można porównać do wizyty u dentysty. Jeżeli nie odwiedzamy stomatologa regularnie, za jakiś czas możemy mieć poważny problem.

Tyle teorii. W praktyce stan edukacji seksualnej, nasze prawo, a nawet samo zachowanie ginekologów pozostawia wiele do życzenia. Za dowód niech posłużą wypowiedzi ankietowanych:

Lekarz był nietaktowny, a dodatkowo zlecił, żebym przed następną wizytą napiła się alkoholu, to będę bardziej rozluźniona. Po tym, co przeszłam, nie zamierzam w najbliższej przyszłości iść do ginekologa/ginekolożki, chyba że nastąpi pogorszenie stanu zdrowia intymnego. Czułam się jak natręt. Pani powiedziała, żebym nie histeryzowała, bo miesiączki tylko trochę bolą i teraz mi nie pomoże, ale mogę do niej przyjść prywatnie, to wtedy coś poradzimy. Pani doktor podczas pierwszej wizyty (16 lat) wyrzuciła mnie z gabinetu, twierdząc, że omdlenia i krwotoki są normalne, a ja pewnie przesadzam, bo chcę się seksić i po tabletki przyszłam.

Zło konieczne?

„Zgodnie z definicją Światowej Organizacji Zdrowia zdrowie nie jest jedynie brakiem choroby czy niepełnosprawności, ale stanem całkowitego psychicznego, fizycznego i społecznego dobrostanu. Zgodnie z art. 68 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej prawo do ochrony zdrowia ma każda obywatelka i każdy obywatel kraju. Bez względu na wiek, rasę, płeć, wyznanie, narodowość, orientację seksualną czy tożsamość płciową – dostęp do rzetelnej i bezpiecznej opieki zdrowotnej jest prawem człowieka.” – czytamy w raporcie „Bezpieczny fotel?”. Grupa Edukatorów Seksualnych „Ponton” stworzyła ankietę dotyczącą opieki ginekologicznej w Polsce, którą wypełniło 2501 osób. Dzięki temu dowiedzieliśmy się, w jakim stopniu dbamy o swoje zdrowie i jak bardzo jest ono szanowane w naszym kraju.

Jest źle, ale nie beznadziejnie. Ponad 74 procent badanych zadeklarowało, że regularnie odwiedzają ginekologa. W tej grupie najwięcej było osób między 21 a 35 rokiem życia. 18 procent chodziło na wizytę sporadycznie lub były chociaż raz. Niestety ponad 8 procent kobiet deklarowało, że jeszcze nigdy nie było na wizycie u ginekologa. Przeważały tutaj młode osoby pomiędzy 16 a 25 rokiem życia.

38,7 procent kobiet deklarowało, że chodzą do ginekologa w trosce o własne zdrowie. Co ciekawe, młode kobiety kierowały się przeważnie opinią, że w pewnym wieku na wizytę ginekologiczną po prostu trzeba pójść – stanowiły 24 procent. Niestety duża grupa badanych chodziła do ginekologa tylko wtedy, kiedy działo się coś niepokojącego, np. bolesne, nieregularne miesiączki (16,4 procent) lub dolegliwości okolic intymnych (13,1 procent).

Niestety prawie 25 procent kobiet traktuje wizytę jako „zło konieczne”, a u 12 procent budzi ona wstyd. 16 procent w ogóle jej unika. Dlaczego boimy się o własne zdrowie?

- Mało się o tym mówi i panuje błędne przekonanie, że wizyta u ginekologa czy ginekolożki to coś złego albo że do specjalisty chodzi się tylko z jakiegoś konkretnego powodu, np. kiedy zachodzi się w ciążę lub kiedy rozpoczyna się życie seksualne. To często główne motywacje – tłumaczy Patrycja Wonatowska. – Nie wyrabia się w młodych kobietach takiego schematu, że wizyty u ginekologa/ginekolożki jest elementem dbania o nasze zdrowie. Brakuje edukacji w tym zakresie.

Smutna niewiedza

Jeśli chodzi o wizyty u ginekologa, najbardziej sceptyczną grupą wydają się być młode dziewczęta. Nie dziwi to, jeżeli spojrzeć na stan edukacji seksualnej w Polsce.

Inne badanie „Pontonu”, „Skąd wiesz? Jak wygląda edukacja seksualna w polskich domach?”, wykazało, że aż 44,5 procent ankietowanych nie rozmawiało z rodzicami na temat seksualności. Często, jeżeli już się to dzieje, rodzice przekazują nieprawidłowe informacje zamiast rzetelnej wiedzy. W efekcie młode dziewczęta wyrastają w świecie mitów i uprzedzeń.

Krępujące, wynikające z niejasnych rozmów poczucie, że moja chęć wizyty u ginekologa jest traktowana przez moją matkę jako znak, że zamierzam rozpocząć współżycie, co nie jest przez nią akceptowane - to jedna z wypowiedzi nastolatek.

Dlaczego młode osoby nie chodzą do ginekologa? – Problemem jest brak edukacji, ale też luka prawna, o której niejednokrotnie wspominałyśmy – mówi Patrycja Wonatowska. – Osoba do 18 roku życia nie może sama iść do lekarza/lekarki. Tymczasem nie wszyscy rodzice popierają wizytę swojego dziecka u ginekologa, a niektórzy w ogóle nie wykazują zainteresowania tą kwestią. Często uważają, że jest to jednoznaczne z dawaniem przyzwolenia na uprawianie seksu. Jednak często jest to po prostu sprawdzenie zdrowia.

Inną grupą narzekającą na kontakty z ginekologami są osoby LGBT (z ang. Lesbians, Gays, Bisexuals, Transgenders). Często narzekają, że lekarze ignorują ich seksualność lub w ogóle nie potrafią przyjąć jej do wiadomości.

Dialog lekarza z pacjentką. Pytanie: „czy jest pani dziewicą?”. Odpowiedź: „nie. Jestem lesbijką”. Pytanie: „aha, to tylko tak po wierzchu?” Lekarz był niedelikatny, odnosił się wrogo do mojej orientacji seksualnej i stylu życia (wegetarianizm). Lekarka badająca mnie przed korektą płci była nie tylko niewyedukowana, lecz także nie posiadała żadnej samokontroli, jeśli chodzi o zadawanie niepotrzebnych pytań.

Wydaje się, że każda odmienność bywa dla lekarzy kłopotliwa.

- Niestety cały czas jest widoczny i wyraźny schemat heteronormatywności. W opinii publicznej obowiązuje pogląd, że wszystkie podejmowane kontakty seksualne są kontaktami hetoreseksualnymi. A przecież tak nie jest. Należałoby zwrócić na to uwagę szczególnie ginekologom i ginekolożkom, czyli osobom, które przecież zajmują się tą najbardziej intymną sferą życia.

Czy lekarzowi można zaufać?

Większość badanych zadeklarowała, że przynajmniej w części korzysta z prywatnych wizyt ginekologicznych. Dlaczego kobiety nie ufają państwowej służbie zdrowia i decydują się zapłacić za wizytę z własnej kieszeni?

Okazuje się, że niekoniecznie chodzi o doświadczenie i kwalifikacje ginekologa. Kobiety chcą na ogół tylko jednego: czuć się u specjalisty komfortowo. Chcą być doceniane, szanowane. Liczą na to, że lekarz nie będzie komentował ich życiowych wyborów.

Jak to wygląda w praktyce?

Naruszał nietykalność cielesną/był nieprofesjonalny/traktował protekcjonalnie/był niedelikatny podczas badania – wielokrotnie zmieniałam lekarza nim znalazłam dobrego. Po wizycie czułam się jakbym została zgwałcona. W gabinecie, w którym przyjmuje mnie moja ginekolożka, zawsze muszę prosić o zamknięcie drzwi do pokoju przejściowego, w którym jest pielęgniarka, brakuje także parawanu.

Niektórzy lekarze odmawiali pacjentom przepisania leków antykoncepcyjnych, przeważnie przez wzgląd na swoje przekonania.

Lekarka zasłaniała się klauzulą sumienia, światopogląd nie pozwolił jej wypisać recepty przy moim dobrym stanie zdrowia. Lekarz uznał, że mając 17 lat, jestem za młoda na hormony. „Od spirali może się pani rozerwać macica”. Lekarz nie miał czasu na pierdoły.

Zupełnie niedopuszczalny jest fakt, że niektórzy lekarze odmawiali pacjentkom wykonania badania krwi, hormonów, moczu, a nawet tak podstawowych badań jak cytologia czy badanie piersi. Jeśli nie ma wskazań medycznych do tych badań, lekarz powinien udzielić jasnej, rzetelnej odpowiedzi. Odmowa bez jakiejkolwiek argumentacji jest pogwałceniem praw pacjentki. Co tymczasem słyszały kobiety?

„Coś się dzieje, ale tego badania nie zlecę”. „Może je [badanie piersi] Pani sobie sama wykonać. Tu jest ulotka”. „Nie można ot tak iść sobie ulicą i wymyśleć, że chce się badanie”.

Patrycja Wonatowska zaznacza, że w takich sytuacjach nie musimy być bierni. – Jeśli coś takiego ma miejsce, to warto zgłosić to do bezpośredniego przełożonego/przełożonej takiej osoby, a nawet złożyć skargę. Przede wszystkim należy powiedzieć lekarzowi/lekarce, że nie życzymy sobie takiego traktowania. Nie zawsze jest to łatwe, ponieważ istnieje u nas stereotyp, przez który lekarz czy lekarka zawsze są uważani za autorytet i zawsze gdzieś tam istnieje pewna bariera. Ważne jednak, żeby o tym mówić, choćby osobie bliskiej, zaufanej, mamie czy przyjaciółce. Taka osoba też może pomóc czy doradzić, jak zareagować. Na pewno nie powinno się tego zostawiać i przechodzić z tym do porządku dziennego.

Potrzebujemy zmian

Musimy zrobić wszystko, żeby jak najwięcej osób zgłaszało się na regularne badania ginekologiczne. To jedyna szansa na to, żeby szybko zdiagnozować groźne choroby, takie jak rak szyjki macicy. Nie możemy pozwolić sobie na to, żeby kobiety unikały ginekologa ze względu na strach czy wstyd.

Co można zrobić? Patrycja Wonatowska uważa, że niezbędna jest tutaj odpowiednia edukacja seksualna.

- Powinna być holistyczna. Istnieje błędne przekonanie, że edukacja seksualna dotyczy tylko życia seksualnego. A to przecież nie tylko pozycje seksualne, ale też wszystkie sfery, które są dookoła. To rozległa dziedzina wiedzy. Należy nauczać o zdrowiu, uczyć asertywności i odpowiedzialności.

Tekst: Sylwia Rost

(sr/mtr), kobieta.wp.pl

POLECAMY:

badanieedukacja seksualnaginekolog

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (496)