Blisko ludziDwie wychowawczynie opowiadają dramatyczne historie z kolonii. To mogło przydarzyć się twojemu dziecku

Dwie wychowawczynie opowiadają dramatyczne historie z kolonii. To mogło przydarzyć się twojemu dziecku

- Miejscowi urzędnicy, którzy pojawili się w ośrodku usłyszeli od kierownictwa, że to pierwszy dzień wirusówki. W rzeczywistości dzieci chorowały już 4. lub 5. dzień. Nagle w toaletach pojawił się biały papier, a nie papier ścierny, a nawet mydło! Agata i Gabriela opowiadają, z jakimi sytuacjami musiały zmierzyć się na koloniach, gdy pojechały na nie jako wychowawczynie.

Dwie wychowawczynie opowiadają dramatyczne historie z kolonii. To mogło przydarzyć się twojemu dziecku
Źródło zdjęć: © Forum
Aleksandra Hangel

28.08.2018 | aktual.: 30.08.2018 14:51

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Z kadrą różnie bywa

- W jednej z nadmorskich miejscowości, gdzie byłam, kadra jest dość stała - opowiada 23-letnia Agata, która na kolonie jeździ jako wychowawca. - Połowa wychowawców była już na wielu turnusach, ale są to niestety osoby, które jadą tam... odreagować. Słyszałam o sytuacjach z biciem dzieciaków. Przeklinanie, jak sama się przekonałam, to norma. Niektórzy opiekunowie wychodzą z założenia, że jest coś z tobą nie tak, jeżeli nie mówisz do dziecka "ty popie**ony gnoju". O kierowniczce nie wspominając - dodaje.

Dla Agaty wyjazdy z dziećmi to zazwyczaj doświadczenia pełne radości, często zaskakujące i koniec końców życiowe. Zdarzają się jednak chwile, w których ciężko zachować zimną krew. Młoda opiekunka wspomina sytuację, gdy na jednym z turnusów było na tyle dramatycznie, że musiała kierowniczce zagrozić wezwaniem ministerstwa i sanepidu. Wszystko przez warunki, które mocno odbiegały od tych odpowiednich dla kilkuletnich dzieci.

21-letnia Gabriela także uwielbia jeździć na kolonie z dzieciakami, choć wie, że ich kreatywność jest nieograniczona, szczególnie gdy działają razem. Zwraca też uwagę, że na koloniach nie zawsze kadra jest właściwie dobrana. Szczególnie przy wyjazdach z fundacjami, gdzie nie ma dużego budżetu. - To nie jest reguła, bo na niskobudżetowych koloniach można spotkać cudownych wychowawców, ale często zdarzają się mniej wykwalifikowani, którzy zadowolą się 400 zł za dwa tygodnie - opowiada.

Wyspecjalizowana, wyszkolona kadra, która dziećmi ma się na miejscu zajmować, na takie trudne sytuacje powinna być przygotowana. Ale niestety nie zawsze jest.

Najgorsze kolonie, jakie Agata mogła sobie wyobrazić

- W ośrodku niedaleko Kamienia Pomorskiego były najgorsze kolonie, jakie mogłabym sobie wyobrazić - przywołuje w pamięci Agata. - Już od początku coś nie grało. Miałam jechać z dziećmi z rodzin ubogich, a w praktyce okazało się, że były to dzieci z MOPSów, GOPSów i psychiatryków. Wśród nich "zwykli" uczestnicy, którym rodzice wykupili kolonie. W większości podopieczni byli cudowni, ale niestety bardzo zniszczeni przez życie. Płakali, że nie chcą wracać do domu - wspomina wychowawczyni.

- Ale i na kolonii nie było im lepiej. Ośrodek był tak zapyziały, że dzieciaki przez tydzień miały jelitówkę. Jedzenie ledwo jadalne, pokoje mniejsze niż komórka Harry'ego Pottera, łazienki na korytarzu - opowiada Agata. - Kadra też chorowała. W krytycznym momencie na 20 grup po 15-20 osób, przypadało 8 wychowawców. Ale kierowniczka wychodziła z założenia, że 'wyrzygają' i będzie im lepiej. Wszystko zmieniło się, gdy ktoś w końcu zgłosił sprawę do sanepidu. Miejscowi urzędnicy, którzy pojawili się w ośrodku, usłyszeli od kierownictwa, że to pierwszy dzień wirusówki. W rzeczywistości dzieci chorowały już 4. lub 5. dzień. Nagle w toaletach pojawił się biały papier, a nie papier ścierny, a nawet mydło! - dodaje Agata.

Młoda wychowawczyni na pytanie o jej najgorsze wspomnienie z kolonii, wspomina dziecko, które biegało z nożem po korytarzu i groziło wychowawcy, że go zabije. - Sprawa została zgłoszona kierowniczce natychmiast, ale ta zupełnie zignorowała sytuację. Okazało się, że chłopiec nie dostał swoich leków psychotropowych, bo nikt nas nie poinformował, że mamy mu je podawać. O wszystkich medykamentach dla dzieci ze szpitala psychiatrycznego dowiedziałyśmy się dopiero po tygodniu - opowiada.

Agata wspomina także zdarzenie, które było wręcz dramatyczne. - Część dzieci wpadła na pomysł zorganizowania zbiorowych sesji cięcia się, samookaleczania. Od razu zareagowaliśmy i udało nam się im wytłumaczyć, że to nie jest sposób na żadne problemy. Ale jeden chłopiec bardzo się w to wkręcił i pociął się - dodaje Agata.

Gabriela zapytała, co się stało. I wtedy ją zamurowało

Gabriela przywodzi na myśl nieco inne kolonie, od których zaczynała swoją karierę wychowawcy. - Wyjechałam na zlecenie z dobrym, szanowanym biurem podróży, gdzie wszystko działało na najwyższym poziomie - kierownik, wszystkie papierki, zasady. Byłam w swoim pokoju w ośrodku i przygotowywałam się do popołudniowych zajęć, kiedy do moich drzwi zapukały dwie dziewięciolatki. Madzia zapłakana, Ania ją pocieszała. Dziewczynki zawsze chodzą razem, szczególnie jak coś się stanie. Poczułam niepokój i zapytałam, co się stało. I wtedy mnie zamurowało. - Janek mnie zgwałcił – odpowiedziała Madzia. I cisza. Pierwsza moja myśl była - skąd dziewięciolatka zna takie słowo, druga - czy rzeczywiście tak było i jeżeli tak, to jak to się fizycznie stało. Madzia miała 9 lat, Janek 8. Zaprosiłam dziewczynki do pokoju, poprosiłam o szczegóły. - No bo byłam u chłopaków w pokoju i oni zaczęli mi robić zdjęcia. No i potem sama pani wie... – opowiadała Madzia.

- Wyłumaczyła mi następnie co, gdzie i jak jej zrobili. Powiedziałam, żeby poczekały w moim pokoju. Sprawa wyglądała poważnie. Poszłam do Janka. Tam zastałam chłopców, którzy grali w planszówki. Zapytałam go, dlaczego Madzia twierdzi, że ją zgwałcił. Janek spojrzał na mnie zawstydzony, chociaż nie wyglądało to na wstyd, spowodowany jego zachowaniem, tylko raczej usłyszeniem takiego słowa. Kolega zaczął się nerwowo śmiać. Powtórzyłam pytanie. Janek zaczął mówić, że nic takiego nie miało miejsca. Że Madzia przyszła do ich pokoju i tylko grali w planszówki. Spytałam kolegę, potwierdził. Oboje przedstawili mi zupełnie inną wersję od tej, którą dostałam od Madzi. Powiedziałam, że mają się nie ruszać z pokoju. Wróciłam do Madzi przekonana, że Janek i jego kolega mają rację. Już szykowałam w głowie, co powiem Madzi, otwieram drzwi - a przede mną stoi ona z wyciągniętą ręką, w której trzyma telefon. Po drugiej stronie był tata, przez którego obelgi nie byłam nawet w stanie się przebić. Nigdy w życiu nikt nie porównał mnie do tak obrzydliwych rzeczy, jak zrobił to ten mężczyzna - dodaje Gabriela.

- Próbowałam go uspokajać, mówić, że właśnie jestem po rozmowie z Jankiem, ale on mnie nawet nie słuchał. Z jednej strony trudno było się mu dziwić, bo prawdopodobnie przed chwilą dostał informację od swojej 9-letniej córki, że na kolonii została zgwałcona, ale z drugiej strony wciąż jesteśmy ludźmi i używanie takich słów względem mnie, osoby która opiekuje się jego dzieckiem przez dwa tygodnie, było co najmniej niegrzeczne. Prawie się popłakałam, ale musiałam trzymać fason. I przed nim i przed dziewczynkami. Gdy wylał na mnie wszystkie swoje złości przerwałam, mówiąc mu, że oddzwonię do niego jak tylko wyjaśnię sprawę z Madzią i zapewniając go, że wszystko jest pod kontrolą. Odłożyłam słuchawkę. Spojrzałam na Madzię. - Madziu, powiesz mi jak było naprawdę? Dlaczego Janek uważa, że nic takiego nie miało miejsca? Długo jeszcze zapewniała mnie, że tak było i ze szczegółami opisywała każdą scenę - wspomina Gabriela.

- Dopiero, gdy powiedziałam, że w takim razie muszę zgłosić to panu kierownikowi, a potem sprawa trafi na policję i prawdopodobnie Janek nie zostanie już dłużej na kolonii, Ania, która do tej pory była cicho jak myszka, powiedziała Madzi na ucho "ej dobra, powiedz jej". To był moment, w którym dziewczynka się rozpłakała i przez potok łez powiedziała, że tak jednak nie było. Że to wszystko było zaplanowane, żeby on o niej pomyślał, bo ona jest w nim zakochana - kończy Gabriela.

Opinie są ważne

Obydwie dziewczyny po serii takich zdarzeń doskonale wiedzą, jak się zachować. Ale apelują, żeby wszyscy rodzice zanim wyślą swoje dziecko na wczasy, sprawdzali, kto będzie się nimi zajmował.

- Trzeba sprawdzić opinie o biurze podróży, ośrodku, zapytać kto jest kierownikiem i ewentualnie kim są wychowawcy. Ale z nimi to nigdy nic nie wiadomo, bo często są brani na ostatnią chwilę. Wtedy polecam poczytać opinie w internecie, zobaczyć zdjęcia z poprzednich takich kolonii. Sprawdzić, czy biuro podróży nie jest zadłużone. Jak czyta się opinie, to nie należy liczyć na to, że jak 60 proc. z nich jest pozytywnych, to dziecko może jechać, bo 40 proc. negatywnych to bardzo dużo. I warto czytać świeże opinie, bo kadra, kierownicy bardzo szybko się zmieniają - radzi Gabriela.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Komentarze (80)