Dziś jestem kimś innym. Historie wykorzystanych seksualnie kobiet
Obie doznały przemocy na tle seksualnym. Obie mają za sobą lata terapii. I obu udało się zacząć życie od początku. Ich historii wysłuchała Ewa Kaleta.
04.11.2016 | aktual.: 04.11.2016 12:43
Asia, 32 lata:
Połowa mojego życia to walka o przetrwanie. Najpierw walka z pamięcią. Moja psychika wykonała chyba wszystkie możliwe akrobacje po to, żebym nie musiała na co dzień żyć ze wspomnieniami. Silnie wyparłam to, co się stało. Dużo chorowałam. Ciągłe zapalenie pęcherza, bóle brzucha. Nikt nie wiedział, co mi jest. Wyniki były dobre. Jeździłam od lekarza do lekarza. Aż w końcu, któryś wpadł na to, że moje bóle brzucha są związane z psychiką. Miałam 15 lat. Dojrzewałam, moje ciało mnie przerażało. Demony wychodziły na jaw. Próbowałam uciskać piersi żeby nie rosły. Nie jadłam w obawie, że moje kształty staną się kobiece. Czułam się winna kiedy patrzyłam w lustro. Bałam się wszystkiego. Chłopaków, ich adoracji, siebie, swoich rozmiarów. Chciałam zostać dzieckiem dla bezpieczeństwa. Chociaż paradoksalnie zostałam skrzywdzona właśnie jako mała dziewczynka.
Za sprawą mądrego pediatry trafiłam do psychologa. Zanim się otworzyłam, byłam u kilku. Nie umieli do mnie trafić. Ale pamięć wracała do mnie powoli. Każda rozmowa z psychologiem kruszyła mur niepamięci. Zaczęłam mieć koszmary senne. Śniło mi się, że siedzę w krzakach z majtkami dorosłej kobiety i nie mogę znaleźć wejścia do domu. Wołam rodziców, chodzę dookoła i nie mogę wejść. Sen wracał prawie co noc. Kiedy trafiłam do mojej terapeutki, zaczęłam opowiadać swoją historię właśnie od tego snu.
Po kilku tygodniach pamięć wróciła. Wiedziałam już, że byłam molestowana przez sąsiada. Przypomniałam sobie. Chociaż miałam wrażenie, że w pewnym sensie wiedziałam o tym od dawna. Kiedy miałam 19 lat, próbowałam zniszczyć siebie, mimo terapii poczucie winy, poczucie bycia gorszą, nie mijało. W domu odbyła się prawdziwa rewolucja, przeprowadziliśmy się na drugą stronę miasta. Zerwaliśmy kontakty z sąsiadami. Rodzice chodzili na terapię razem ze mną. Ale ja nie umiałam wyjść z więzienia swojej przeszłości. Wydawało mi się, że wszystko mam „przerobione”. Ale nie miałam. Nienawidziłam siebie, nie potrafiłam sobie odpuścić. Uprawiałam dużo przypadkowego seksu, dużo piłam, imprezowałam. Chciałam odzyskać poczucie własnej wartości przez zainteresowanie facetów. Oczywiście nic z tego nie wyszło. Metodycznie wyniszczałam swój organizm.
Trafiłam na następną terapię. Przerywałam ją i wracałam. Psychiatra zdiagnozował u mnie zaburzenia osobowości typu borderline, spowodowane molestowaniem seksualnym. Spędziłam na terapii 6 lat. Nie stałam się po tym czasie wzorcowo stabilna. Nadal byłam zła, zrozpaczona. Chciałam się rozliczyć. Szukałam mojego sąsiada, Kuby, wszędzie. Chciałam mu powiedzieć w twarz, że pamiętam to, co zrobił. Przez lata terapii napisałam do niego kilka listów, których nigdy nie wysłałam. Wtedy byłam ważna ja, moje zmiany, moje przeobrażenia. Aż stałam się na tyle silna, że chciałam wymierzyć sprawiedliwość.
Chciałam mu powiedzieć: „Pamiętasz tamto lato? Kiedy bawiliśmy się razem? Ja miałam 7 lat, byłam ufna i kochałam cię, jak brata. A ty zacząłeś zmuszać mnie do zabaw w dorosłych”.
Chciałam mu tą prawdą rzucić w twarz. Znalazłam go w końcu. Miał żonę, dwoje dzieci. Chciałam mu to wszystko zniszczyć, bo ja nie miałam nic, nie miałam faceta, nie miałam dzieci. Pojechałam pod jego dom i patrzyłam. Podglądałam, jak bawi się z dziećmi, jak wyprowadza psa na spacer. Widziałam, jak przytula żonę i jak spieszy się do pracy. Żyłam jego życiem. Czułam się o wiele bardziej skrzywdzona niż wcześniej.
Któregoś razu zupełnym przypadkiem trafiłam na zajęcia z jogi, a potem zainteresowałam się medytacją. To mnie uspokajało. Nie załatwiało sprawy, ale zobaczyłam, że potrafię być spokojna, cierpliwa i konsekwentna. Potem poznałam Janka, mojego męża. Przeszedł ze mną wszystkie trudne etapy, histerie, stały lęk przed odrzuceniem, odłączanie się od swojego ciała podczas seksu, a nawet przytulania się. Odlatywałam za każdym razem, kiedy się zbliżał. Ale wytrzymał to. Potem zaszłam w ciążę, chciałam usunąć. To było dla mnie za dużo. Ja i moje ciało to był mój stały problem. Ciąża wydawała mi się więzieniem. Czułam, że tego nie uniosę, że jestem tak nadwątlona, że po prostu mnie to zabije. Ledwo sama czułam, że moje ciało jest moje, a dziecko? Dziecko mogło mi zabrać te resztki i „mnie” we mnie. Kiedy dowiedziałam się, że urodzę córkę, wpadłam w panikę. Co, jeśli ją też ktoś skrzywdzi? Janek wszystko to znosił i uspokajał mnie. Medytowaliśmy razem.
Kiedy urodziła się Hanka, wszystko się zmieniło. Kobiety mówią często, że ta zmiana związana z dzieckiem jest połączona z utratą czegoś wartościowego z wcześniejszego życia. A ja czułam wręcz odwrotnie. Owszem, przeszłość odeszła, ale dzięki Bogu, że tak się stało! Chciałam się dzielić swoim ciałem, pogodziłam się z nim, bo z niego wyszła Hania. Miałam trudne momenty, wracałam wtedy na terapię, starłam się medytować. Wiedziałam, że mam dla kogo żyć, chciałam dla mojej córki być inną osobą. Dla niej byłam w stanie puścić się tej strasznej przeszłości.
Są nadal miejsca, które bolą. Wiem, że wciąż dzielą mnie lata świetlne od kobiet, które nigdy nie doznały przemocy na tle seksualnym. Ale czuję, że dostałam szansę na nowe życie. I skorzystałam z niej.
Paulina, 29 lat:
Przez całe życie siedziałam cicho. Tylko człowiek, który przez to przeszedł, wie, jak wielkie poczucie winy noszą w sobie osoby molestowane. Nie umiem tego racjonalnie opisać. Do 20 roku życia nie pisnęłam ani słowa. Życie z tajemnicą jest trudne z wielu powodów. Po pierwsze dlatego, że czujesz się zawsze samotnie. Jest coś między człowiekiem a światem, coś co sprawia, że jakaś nasza cząstka strzeże tajemnic i nigdy nie schodzi z warty. Po drugie, problem, który skrywamy, nie ma szans na rozwikłanie, bo jest szczelnie zapakowany. Nie dotyczy go mijający czas. A po trzecie, człowiek na zawsze zostaje trochę dzieckiem, które nie ma szansy na dorosłość. Tak jakby uległ hibernacji. Odkąd ”to” się wydarzyło, nie dorastam.
Kiedy skończyłam 20 lat, zaczęłam chorować, miałam stany lękowe. Czasem nie byłam w stanie wyjść z domu po zakupy. Chodziłam do psychiatrów, kilku z nich powiedziało mi , że może powinnam iść na terapię i zająć się przeszłością. Pamiętałam swoją przeszłość. Wiedziałam, że wujek mnie dotykał, całował, zmuszał do ocierania się o niego. Pamiętałam o tym i wiedziałam, że tak nie powinno być. Ale to do mnie przyrosło. Nie czułam, że powinnam robić z tym cokolwiek.
Wujek zmarł w tym czasie. Nie pojechałam na pogrzeb. Nie miałam z nim kontaktu, był mi obojętny. Był ukochanym bratem mojej mamy. Cóż, właściwie nie miałam do niego żadnych uczuć. Zraniłam mamę tym, że nie przyjechałam na pogrzeb, ale nie zrobiło to na mnie większego wrażenia.
O molestowaniu zaczęłam rozmawiać dopiero z terapeutką. Pierwszy raz powiedziałam na głos, co się stało. I to po 6 miesiącach terapii. Wtedy się rozpadłam na kawałki. Powiedziałam wszystko rodzicom. Załamali się, mieli poczucie winy. Na początku myśleli, że może zmyślam. Ale okazało się, że nie byłam jedyną ofiarą wujka. Molestował również moją kuzynkę.
Rodzice zabrali mnie do domu, na wieś. Opiekowali się, zawozili na terapię. Myślałam, że będą na mnie źli, że mnie ukażą. A okazali się kochający i cierpliwi. Żyłam tak rok. Bez pracy, na utrzymaniu rodziców. Nie robiłam nic. Od terapii do terapii. Hobbystycznie łowiłam z tatą ryby. Dałam sobie tyle czasu, ile potrzebowałam. Odpuściłam karierę projektantki, odpuściłam mieszkanie w Warszawie. Zaniechałam każdą aktywność. Czasem spałam całymi dniami, czasem płakałam, a czasem darłam się o byle co. Rodzice zrobili mi miejsce na każdą emocję.
Po roku wróciłam do Warszawy, znalazłam nową pracę. Nadal nie było dobrze, czułam się jak futerał - pusta w środku. Poszłam na terapię grupową i chyba to mnie uratowało. Kiedy poznałam kobiety skrzywdzone tak, jak ja. Wracałam do życia. Bardzo powoli, ale krok po kroku. Było nas na grupie osiem. Każda złamana w pół, pusta, zraniona. Przez kolejny rok zbierałyśmy się do kupy. To, że nie byłam sama, ocaliło mnie. Przestałam patrzeć na siebie przez pryzmat osamotnionej, wykluczonej i skrzywdzonej kobiety. Przestałam idealizować świat i umniejszać siebie.
Pamiętam, co mnie spotkało, pamiętam wujka, pamiętam krzywdę. Nie chcę nikomu wybaczać. Nie chcę już więcej oskarżać. Oczywiście dopuszczenie do siebie złości i uznanie, że spotkała mnie niesprawiedliwość, to wielki, ważny krok. Ale jeszcze większym jest uznanie, że nie jestem sama. Jest nas, skrzywdzonych, wiele. Powrót do żywych był najtrudniejszy. Zatrzymałam się w rozwoju na poziomie małej dziewczynki. Musiałam nauczyć się widzieć siebie jako kobietę, dorosnąć.
Po pierwszej terapii nie chciałam wybaczać, nie chciałam odzyskiwać życia. Przyjechałam do miasta i sądziłam, że prędzej czy później się zabiję. Bo nie miałam czym żyć, byłam sama, wewnętrznie opuszczona. Sama siebie opuściłam. I kiedy uznałam całą tę krzywdę, musiałam zrobić kolejny krok, uznać swoje zwycięstwo. Żyję, jestem kobietą, chcę się kochać, chcę żyć. Kiedy okazało się, że mam tyle czułości i współczucia wobec dziewczyn z grupy, znalazłam też pokłady czułości dla siebie. Najważniejszym elementem mojej terapii była grupa. Żaden terapeuta nie zastąpi kobiet, które przeszły to samo i które pod twoim oknem ze skrzyżowanych ramion robią dla ciebie trampolinę, w razie gdybyś chciała skoczyć.