Blisko ludziFemistagram, czyli jak Instagram stał się platformą feministek

Femistagram, czyli jak Instagram stał się platformą feministek

Femistagram, czyli jak Instagram stał się platformą feministek
Źródło zdjęć: © Instagram
29.04.2015 13:34, aktualizacja: 29.04.2015 13:46

Czasem zdjęcia wyrażają więcej niż tysiąc słów. Przyzwyczajone do kultury obrazkowej społeczeństwo coraz rzadziej reaguje na elaboraty i przemówienia, zwracając jednocześnie uwagę na fotografie: celebrytów, z nutką fantazji, albo po prostu szokujące. Od kilku lat zyskuje na tym popularny dziś Instagram, który stał się zlepkiem relacji, promocji i społecznych kampanii. Wśród tych ostatnich najczęściej do głosu dochodzą feministki, zarówno te walczące o prawa kobiet, jak i te skupiające się na krytyce współczesnych standardów piękna.

Czasem zdjęcia wyrażają więcej niż tysiąc słów. Przyzwyczajone do kultury obrazkowej społeczeństwo coraz rzadziej reaguje na elaboraty i przemówienia, zwracając jednocześnie uwagę na fotografie: celebrytów, z nutką fantazji, albo po prostu szokujące. Od kilku lat zyskuje na tym popularny dziś Instagram, który stał się zlepkiem relacji, promocji i społecznych kampanii. Wśród tych ostatnich najczęściej do głosu dochodzą feministki, zarówno te walczące o prawa kobiet, jak i te skupiające się na krytyce współczesnych standardów piękna.

Już kolejny rok z rzędu można zaobserwować, jak Instagram przekształca się w swoisty „femistagram”. Użytkownicy, czasem świadomie, innym razem bez namysłu, przyłączają się do zainicjowanych przez gwiazdy społecznościowych akcji. Na „femistagramie” chętnie wspiera się równość płci, walczy o los porwanych przez terrorystów dziewcząt, sprzeciwia modzie na wydepilowane ciała i zawstydzaniu miesiączkujących kobiet.

Nie bez wpływu jest tu cenzurowanie kobiecych zdjęć, na których widać to, czego pozornie widać być nie powinno. Obsługa serwisu sukcesywnie walczy z widokiem kobiecych piersi i krwi miesiączkowej. Bardziej łaskawa jest za to dla akcji, w których główną rolę odgrywają rozpisane na kartkach feministyczne hasła. Witamy na „femistagramie”!

„Uwolnić sutki”

Spośród wszystkich feministycznych akcji, prowadzonych za pośrednictwem Instagrama, najdłużej realizowaną i najgłośniejszą inicjatywą jest #FreeTheNipple. Powstała ona jako odpowiedź na restrykcyjną politykę serwisu, która zakazuje kobietom pokazywania sutków. Sprawa nabrała rozmachu, kiedy Scout Willis, córka Bruce'a Willisa i Demi Moore, przeszła się topless po Nowym Jorku, co udokumentowała na Twitterze z hashtagiem #FreeTheNipple. 22-latka szybko doczekała się naśladowczyń, które zaczęły na Instagramie pokazywać swoje piersi.

Uczestniczki instagramowych akcji sprzeciwiają się także konieczności dokładnej depilacji. Początkowo sieć, zarówno blogi, jak i Twittera czy właśnie Instagrama, zaczęły zalewać zdjęcia nieogolonych nóg. Z czasem feministki podeszły do tematu bardziej kreatywnie, publikując zdjęcia pastelowych włosów pod pachami. Fotografie opisane hashtagiem #dyedpits, prezentujące czerwone, różowe, zielone i niebieskie „fryzurki”, raczej nie spotkały się jednak z aprobatą internautów.

Serwisy społecznościowe stały się z czasem platformą dla młodych artystek i działaczek, które nabrały odwagi do przeprowadzania własnych, prokobiecych kampanii. W marcu, z okazji Dnia Kobiet, Elonë – blogerka z niemieckiego miasta Karlsruhe – udokumentowała na Instagramie wymyślony przez siebie podpaskowy protest. Na czym polegał jej manifest? Jako opowiadająca się za równością płci młoda feministka przyczepiła do podpasek slogany, nawiązujące przede wszystkim do problemu gwałtów na kobietach. Podpaski rozwiesiła na przystankach i latarniach, a po ich sfotografowaniu – podzieliła się efektami spontanicznej akcji na blogu oraz Instagramie.

Feministki na cenzurowanym?

Młode feministki, korzystając z dobrodziejstw serwisów społecznościowych, działają czasem na granicy prawa (czyt. regulaminu) i dobrego smaku. Pod koniec marca z cenzurą spotkała się Rupi Kaur. Studentka w ramach pracy zaliczeniowej zrealizowała sesję fotograficzną poświęconą menstruacji. Jedno ze zdjęć, przedstawiające skuloną w łóżku i ubraną w poplamione krwią spodnie dresowe dziewczynę, wstawiła na Instagrama. Administracja usunęła je aż dwukrotnie, by – po protestach użytkowników Facebooka – je przywrócić.

Choć intencje Rupi Kaur były dobre (jak stwierdziła, krew menstruacyjna bywa powodem zażenowania, a w niektórych kulturach, gdzie miesiączkująca kobieta uważana jest za nieczystą – zakazem opuszczania domu, odwiedzania świątyń i gotowania dla pozostałych członków rodziny), nie zabrakło osób, które feministyczne akcje na Instagramie zaczęły postrzegać jako niewłaściwe, niesmaczne czy wulgarne. A przecież na łamach serwisu prowadzone są także działania w ramach zainicjowanej przez Emmę Watson kampanii #HeForShe, która do wspierania walki z dyskryminacją płciową zachęca także mężczyzn.

Przyszłość przyniesie zapewne jeszcze niejedną feministyczną, instagramową kampanię. Popularność takich akcji jest nie do zakwestionowania. Co na ten temat sądzi Agnieszka Sosińska, socjolożka z Feminoteki? - Dopóki takie zdjęcia są w granicach dobrego smaku i zgodne z normami społecznymi, to nie mam nic przeciwko. Oczywiście z punktu widzenia ruchu feministycznego można dyskutować o treści, ale ciekawa jest forma – twierdzi Agnieszka Sosińska. - Akcje na Instagramie są o tyle interesujące, że idą w stronę obrazu. Szczególnie istotne jest to w sytuacjach, kiedy nie możemy czegoś napisać na Facebooku, ale już nic nie stoi na przeszkodzie, by napisać o tym na kartce i się z nią sfotografować – dodaje.

Najgłośniejszą akcją, która zaistniała właśnie dzięki fotografowaniu się z kartką, jest inicjatywa Bring Back Our Girls sprzeciwiająca się porwaniu 276 dziewczynek przez nigeryjskich terrorystów z organizacji Boko Haram. W maju ubiegłego roku o uwolnienie dziewcząt, wrzucając do sieci zdjęcie opisane hashtagiem #bringbackourgirls, zaapelowały m.in. Michelle Obama, Malala Yousafzai, Cara Delevingne i Alicia Keys. Choć część fotografii pierwotnie trafiło na Twittera, do dziś, w związku z niedawną rocznicą porwania dziewcząt, obiegają one Instagrama.

Pomagają czy szkodzą?

Po jednej stronie barykady ich gorący zwolennicy, propagatorzy i uczestnicy, po drugiej – wielcy przeciwnicy. Feministyczne akcje na Instagramie wśród zadeklarowanych antyfeministów nie cieszą się dobrą sławą. Niekiedy krytyka spada również ze strony feministek, które zarzucają inicjatorom instagramowych akcji odwracanie uwagi od poważniejszych problemów. Potępiają zajmowanie się „koniecznością” depilacji i unikanie znacznie cięższych tematów, np. przemocy. Czy wobec tego takie akcje można podzielić na lepsze i gorsze, poważne i mało poważne?

Za każdą społecznościową, feministyczną kampanią kryje się konkretny przekaz. Posiadaczki pastelowych fryzurek pod pachami uderzają w standardy piękna, autorka podpaskowego protestu nawiązała do kultury gwałtu, natomiast wspomniana wcześniej Rupi Kaur do zawstydzania miesiączkujących kobiet. Nawet słynne już #FreeTheNipple ma z walką o równouprawnienie więcej wspólnego niż mogłoby się wydawać – sprzeciwia się bowiem różnym standardom postrzegania kobiecej i męskiej nagości.

Czy takie instagramowe akcje zatem pomagają czy szkodzą ruchowi feministycznemu, skoro – pozornie – nierzadko zajmują się nie tym, co trzeba? - Każda uświadamiająca akcja społecznościowa jest istotna. Ważne, żeby mężczyźni zajmowali stanowisko i wspierali kobiety. Feministyczne akcje poświęcone standardom urody pokazują z kolei, że piękno niekoniecznie ma jeden kanon, uświadamiają kobietom, że mogą dobrze czuć się we własnej skórze – twierdzi Agnieszka Sosińska.

Zabawa, która uświadamia

Każda kolejna akcja, zwłaszcza ta, do której dołączyły się celebrytki, zyskuje miano nowego trendu, a opisane feministycznymi hashtagami zdjęcia przyjmowane są jako przejaw internetowej zabawy. To może prowadzić do mało optymistycznych wniosków. Uczestnicy feministycznych kampanii, przynajmniej tych ograniczających się do mediów społecznościowych, nierzadko włączają się w nie niejako przypadkowo. Dla feministek nie ma to jednak wielkiego znaczenia.

- Nie skupiałabym się na tym, czy osoby włączające się do takich działań robią to świadomie czy raczej pod wpływem impulsu. Najważniejsze, że akcje zwracają uwagę przeciętnego zjadacza chleba na to, że problem istnieje. Warto zauważyć, że są akcje ponad granicami, międzynarodowe, a więc o szerokim zasięgu. Dzięki nim jesteśmy często w stanie dowiedzieć się o problemie – mówi Agnieszka Sosińska.

Owa międzynarodowość akcji przełożyła się chociażby na zainteresowanie inicjatywą Bring Back Our Girls wymierzoną w nigeryjskich terrorystów. Niestety, w przypadku problemów naprawdę dużego kalibru instagramowi działacze są raczej bezsilni. Miejsce pobytu porwanych dziewczynek, którym nie udało się uciec wkrótce po tamtym wydarzeniu, po przeszło roku pozostaje nieznane.

Małgorzata Mrozek/(gabi)/WP Kobieta

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także