Fikcyjny sklep, który pomógł już 350 ofiarom przemocy. Założycielką jest nastoletnia Krysia Paszko
"Kobieta pisze, że chce zamówić krem nawilżający. Wtedy my zaczynamy delikatnie wypytywać: jak jej skóra reaguje na alkohol, czy potrzebuje tego kosmetyku od razu" - mówi Krysia Paszko, której inicjatywa została wyróżniona w międzynarodowym plebiscycie. Jej sklep z kosmetykami to przykrywka dla akcji mającej pomóc ofiarom przemocy.
Krysia Paszko na początku pandemii założyła sklep internetowy z naturalnym kosmetykami. Strona dzisiaj ma ok. 20 tysięcy obserwatorów, a nastolatka została laureatką EESC Civil Solidarity Prize przyznawanej przez Europejski Komitet Ekonomiczno-Społeczny. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że Krysia nie sprzedała ani jednego produktu. Facebookowy fanpage jest bowiem przykrywką do nawiązywania bezpiecznego kontaktu z ofiarami przemocy domowej.
Klaudia Stabach, WP Kobieta: Fikcyjny sklep istnieje prawie rok. Ilu osobom udało się pomóc?
Krysia Paszko, założycielka inicjatywy: Policzyłam wszystkie pozytywnie rozwiązane zgłoszenia i wyszło ich 350.
Z jednej strony to imponująca liczba, ale z drugiej wiemy, że statystki są zatrważające – rocznie przybywa około 100 tysięcy ofiar przemocy w rodzinie, a co tydzień z powodu przemocy umierają 3 Polki.
Zgadzam się, skala przemocy domowej w naszym kraju jest ogromna, a rozwiązywanie tego problemu nie jest łatwe. Pracując przy moim projekcie, zauważyłam, że kobiety, bo to one najczęściej są ofiarami, bardzo często nie wiedzą, gdzie mogą się zgłosić po pomoc. Wzywanie funkcjonariuszy różnie się kończy. Czasem policja tylko zapuka i powierzchownie oceni sytuację, a później oprawca zaczyna mścić się na rodzinie.
Ponadto, wbrew pozorom, poproszenie policji o pomoc wymaga odwagi. Ofiara zazwyczaj decyduje się na taki krok dopiero, gdy jest pewna, że jej sytuacja wymaga interwencji funkcjonariuszy. Mój "sklep" jest miejscem, gdzie trafiają przede wszystkim osoby, które chcą opowiedzieć co się u nich dzieje. Dowiedzieć się, czy przypadkiem nie wyolbrzymiają problemów, czy mają podstawy do tego, aby zgłosić się gdzieś dalej.
W jaki sposób dokonujesz oceny sytuacji, skoro oficjalnie potencjalna ofiara kontaktuje się z administratorem sklepu z kosmetykami?
Udało mi się nawiązać współpracę z Centrum Praw Kobiet. Całodobowe dyżury na czacie pełnią wykwalifikowane osoby, które wiedzą, na co zwracać uwagę w trakcie rozmów. Zadajemy pytania szyfrem. Np. kobieta pisze, że chce zamówić krem nawilżający, ale nie wie dokładnie, który wybrać. Wtedy my zaczynamy delikatnie wypytywać – jak jej skóra reaguje na alkohol, czy potrzebuje tego kosmetyku od razu, czy ktoś z domowników również może być zainteresowany produktem.
Jeśli odpowiedzi wskazują, że potrzebna jest pomoc, to co dalej?
Wszystko zależy od okoliczności. Czasem prosimy o numer telefonu i dzwonimy do niej o wskazanej godzinie. Często organizujemy transport – szukamy kogoś, kto mógłby bezpiecznie zawieźć potrzebującą kobietę np. do ośrodków interwencyjnych. Zdarza się też, że od razu wzywamy policję. Jasnym sygnałem jest podanie nam adresu zamieszkania.
Która historia najbardziej utkwiła Ci w pamięci?
To było na samym początku działalności sklepu. Kobieta nie wiedziała, jak uwolnić się od przemocowego partnera. Mężczyzna nie chciał wyprowadzić się z jej mieszkania i cały czas ją osaczał. Odpisywała na nasze wiadomości tylko w momencie, gdy kąpała dziecko. Po utwierdzeniu się, że jest już bardzo źle, wezwałyśmy policję, która skutecznie zainterweniowała.
Słuchając wydaje się, że z łatwością doprowadzacie do happy endu.
Zorganizowanie pomocy wcale nie jest łatwe. Jeśli pisze do nas ktoś z dużego miasta, możemy zwrócić się do miejskiego ośrodka interwencyjnego. Jednak gdy ofiara mieszka w maleńkiej wsi, to zainteresowanie kogoś jej sprawą jest o wiele trudniejsze. Pamiętam, że kiedyś zwróciłyśmy się do proboszcza, bo on okazał się bardziej skłonny do interwencji niż lokalny policjant. Irytuje mnie, że nie mamy w Polsce państwowej organizacji, która potrafiłaby pomóc ofiarom przemocy szybko, skutecznie i na terenie całego kraju.
Trudno jest również zorganizować pomoc dla osoby mieszkającej za granicą. Skontaktowała się z nami Polka przebywająca w Niemczech. Ewidentnie potrzebowała pomocy. Zgłosiłyśmy sprawę niemieckiej policji, ale byli niechętni do interwencji. Stwierdzili, że zgłoszenie o przemocy domowej musi wypłynąć od kogoś, kto mieszka w ich kraju.
Co zrobiłyście?
Zwróciłyśmy się do jednej z niemieckich fundacji zajmujących się przemocą domową i udało się uratować tamtą kobietę.
Kto najczęściej do Was pisze?
Kobiety w wieku 20-30 lat. Statystki mówią, że największa grupa ofiar jest w starszym wieku, ale wydaje mi się, że forma naszej pomocy jest bardziej dostępna dla tych młodszych osób.
Dostajecie wiadomości od mężczyzn?
Zdarza się.
Oni również zgłaszają przemoc domową?
Rzadko. Najczęściej piszą o alienacji rodzicielskiej. Szukają wsparcia, jak odzyskać kontakt ze swoim dzieckiem. Zauważyłam, że to coraz poważniejszy problem.
Na początku rozmowy powiedziałaś o 350 pozytywnie rozwiązanych zgłoszeniach. Ciekawi mnie ile było sytuacji, gdy nie udało wam się pomóc?
Odsetek jest niewielki i to są głównie przypadki, gdy urywa się kontakt z osobą. Za każdym razem jeszcze kilka razy piszemy i próbujemy dopytać, czy na pewno nie potrzebuje naszego produktu. Niestety jeśli jest cisza, a dotychczasowe wiadomości nie wskazywały jeszcze na nic alarmującego, to musimy odpuścić. Tego wymaga od nas RODO.
Fanpage sklepu polubiło 19 tysięcy osób. Czy przy takiej popularności udaje się jeszcze utrzymać w tajemnicy fakt, że jest to przykrywka?
Na szczęście tak. Specjaliści cały czas pracują nad bezpieczeństwem i szyfrowaniem naszych wpisów.
Twoja oddolna inicjatywa przeobraziła się w cenną platformę, która niesie realną pomoc. Co na to Twoi rodzice? Jak reagują widząc, ze ich nastoletnia córka podejmuje się trudnych spraw dorosłych ludzi?
Od dawna angażuję się w różne społeczne projekty, dlatego nie byli zaskoczeni. Cały czas wspierają mnie i chyba są dumni. Natomiast na początku w strachu byli moi dziadkowie.
A Ty?
Nie będę ukrywać, że start był trudny. Napisałam post na Facebooku i założyłam, że będzie on skierowany tylko do osób, które obserwują mój profil. Ku mojemu zaskoczeniu ludzie zaczęli udostępniać wpis i po kilku dniach byłam zmuszona założyć stronę. Nie byłam w żaden sposób przygotowana do podejmowania interwencji, więc bałam się, że nie sprostam oczekiwaniom. Dziś jestem pod odpowiednim szkoleniu i zajmuję się głównie logistyką, a dyżury pełni 30 psycholożek.
Czego Wam najbardziej potrzeba?
Dodatkowych rąk do pracy. Jesteśmy dostępne całą dobą, siedem dni w tygodniu. Wszystkie osoby udzielają się w ramach wolontariatu, dlatego nie mogę oczekiwać, że ktoś poświęci cały swój wolny czas. Jednak musimy też czuwać w nocy, bo często właśnie wtedy ofiara ma okazję ukradkiem do nas napisać.
Twoja inicjatywa została doceniona na arenie międzynarodowej. Co będzie z nią dalej, czy masz plan na kolejne miesiące?
Na pewno będziemy działać dopóki trwa pandemia i regularnie wprowadzane są różnego rodzaju obostrzenia. Zauważyłyśmy, że gdy jest lockdown, to pisze do nas więcej osób. Zresztą są już badania potwierdzające ten fakt. Ja na pewno dalej będę pomagać. Praca na rzecz fikcyjnego sklepu utwierdziła mnie w przekonaniu, że chcę zawodowo zajmować się wspieraniem ofiar przemocy. Być może zostanę prawnikiem.