Fotografuje porody. "Daje mi to życiowy zastrzyk energii"
- Gdy słyszysz słowo poród, od razu myślisz o skurczach i bólu. Dlatego mówię, że fotografuję narodziny. To budzi pozytywne emocje z nowonarodzonym maleństwem - mówi fotografka Ania Wibig, która uwiecznia pierwsze spotkania rodziców z dziećmi.
04.05.2023 | aktual.: 02.06.2023 08:38
Jeszcze kilka lat temu niewiele osób pomyślałoby, że na porodówce oprócz rodziców i personelu medycznego mogłaby pojawić się fotografka. A jednak. Obecnie coraz więcej mówi się o takiej usłudze i - jak podkreśla nasza rozmówczyni - jest coraz więcej zainteresowanych par.
- Pierwszy reportaż fotograficzny zrobiłam blisko pięć lat temu. Długo szukałam pary, która mi zaufa i zgodzi się na zdjęcia z narodzin dziecka. Przed pandemią fotografowałam przede wszystkim w szpitalach, potem zaczęłam robić też zdjęcia podczas porodów domowych. W czasie lockdownu do szpitali nie wpuszczano nawet ojców, więc i mnie tym bardziej nie wolno było pojawiać się na porodówce. Od kilku miesięcy szpitale coraz szerzej otwierają swoje drzwi, a zapytań od rodziców jest coraz więcej - opowiada Ania.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wyjątkowa pamiątka
To nie są zwykłe zdjęcia. Ania potrafi "złapać" kadry tak, że trudno przejść obok nich obojętnie. Widać na nich ból, fizjonomię, ale też ogromne szczęście, paletę emocji zmieniających się przy każdym naciśnięciu migawki. Fotografka ma świadomość, że zdjęcia z narodzin potomstwa nie są dla każdego.
- Kobiety, gdy oglądają moje portfolio, są w stanie od razu ocenić czy takie fotografie są dla nich czy wręcz przeciwnie. Najczęściej musimy "popracować" nad tatą. I to jest bardzo ciekawe, bo to kobieta w czasie porodu jest naga, pokazuje dosłownie wszystko, doznaje bólu, dopada ją fizjologia... Wydawać by się mogło, że to one właśnie będą miały największe opory przed zdjęciami. I oczywiście - część z nich ma - ale faceci z reguły w ogóle tego nie czują, powtarza się argument, że porodówka to nie jest miejsce na sesje zdjęciowe. Moja obserwacja jest taka, że jeśli kobiecie bardzo zależy na uwiecznieniu tych chwil, mężczyzna się zgadza, mówiąc: "kocham cię, robię to dla ciebie".
Ania Wibig podkreśla jednak, że bardzo istotna jest dla niej zgoda obojga rodziców na jej obecność podczas porodu. W końcu spędzą ze sobą kilka intensywnych godzin.
- Zawsze dążę też do spotkania przed, aby porozmawiać o szczegółach, o wizji rodziców, o granicach, które mają. Często oglądamy razem zdjęcia z mojego portfolio - jedne mniej ukazują fizjologię i ból, drugie bardziej. Chcę znać oczekiwania pary. Są sytuacje, kiedy kobieta chciałaby bardziej intymne zdjęcia, np. prosi o sfotografowanie wyłaniającej się główki, czy też urodzonego łożyska, a mężczyzna niekoniecznie się z tym zgadza. Wówczas oddając galerię zdjęć, robię też mini pakiet tylko dla kobiety, z osobistymi kadrami. Może je zatrzymać tylko dla siebie albo podzielić się z bliskimi, jeśli ma ochotę. Decyzja należy do niej - mówi.
- Uważam, że fizjologię można ograć kadrami tak, aby nie wyglądała jak dokumentacja medyczna, a artystyczna fotografia - dodaje.
Zobacz także
Obecna ciałem i duchem
Wbrew pozorom Ania nie chowa się za parawanem w sali porodowej, nie udaje, że jej nie ma.
- Ciężko byłoby tak udawać przez kilka godzin będąc w jednym pomieszczeniu. Oczywiście, dokładam wszelkich starań by nie przeszkadzać personelowi medycznemu, dostosowuję się do warunków panujących w sali, bo jak wiadomo poród jest nieprzewidywalny i ciężko coś zaplanować. Trzeba reagować na bieżąco i ciągle myśleć, jak uchwycić te emocje.
W warszawskich szpitalach, gdzie Ania głównie pracuje, personel medyczny dobrze ją już zna. Są placówki, gdzie ma już nawet wypisaną na stałe zgodę na pobyt w sali porodowej jako dodatkowa, obok na przykład taty, osoba towarzysząca przy kobiecie rodzącej. Jeszcze nigdy nie spotkała się z przykrymi komentarzami ze strony personelu medycznego.
- Na jeden z porodów domowych przyjechała położna asystująca, która od razu powiedziała, że skądś mnie kojarzy. Po chwili doszła do tego, kim jestem i koniecznie chciała zrobić sobie wspólne selfie, aby pochwalić się koleżankom. Sporo położnych mnie zna, wiedzą, co robię i że nie znalazłam się przy porodzie przez przypadek. One lubią moje prace, cieszą się, że będą na moich zdjęciach. Doceniają też to, że dzięki moim fotografiom idzie w świat, że poród to nie jest coś, co trzeba od razu zapomnieć, że poród może być piękny poprzez właśnie skupienie się na tej warstwie emocjonalnej - opowiada.
- W mniejszych miastach jest pewien opór przed tego rodzaju pamiątką, sporo ludzi ma obawy, mówi że to zbyt intymne, brakuje tego zaufania - zauważa Ania.
Bilans zysków i strat
Rozmowa z Anią mogłaby trwać godzinami, ponieważ fotografka z wielką pasją opowiada o swojej pracy. Widać, że ma w sobie dużo pasji, a pary, które spotkała na swojej drodze to nie są zwykli klienci. Ale jak każda praca, i ta, ma swoje wyzwania.
- Na pewno dużym wyzwaniem jest bycie w gotowości. Wiele osób widzi piękne zdjęcia, emocje, szczęśliwych rodziców, ale nie widać tej drugiej strony medalu. Bo przecież nie możemy się umówić konkretnie jak na sesję do studia, bo data wyznaczona przez lekarza jest datą umowną. Kobieta może zacząć rodzić dwa tygodnie przed terminem, jak i dwa po, co oznacza, że tak naprawdę przez miesiąc trzeba być nieustannie gotowym do pracy. Przez ten czas ciągle myślisz o tych zdjęciach, czy na pewno gotowy jest sprzęt, sprawdzasz telefon non stop, to pierwsza rzecz, którą robisz po przebudzeniu... Zdarzyło mi się, że kiedyś jedna osoba napisała do mnie w nocy na Instagramie, a powiadomienia z aplikacji nie są tak głośne jak dzwonek telefonu. Nie wspomnę już o wyjazdach gdzieś dalej. Życie jest podporządkowane temu, że mogę zostać wezwana o każdej porze dnia i nocy, nie wiadomo na jak długo.
Ania mówi też o dużej presji. Zależy jej na dobrych zdjęciach i zadowoleniu pary, ale czasem sytuacja jest tak dynamiczna, że ciężko nad czymkolwiek zapanować. Podczas wstępnych rozmów z przyszłymi rodzicami zawsze podkreśla, że nie może zagwarantować konkretnych kadrów.
Zobacz także
Ania podkreśla również, że zdjęcia, które oddaje to cała historia układająca się w całość aż do przyjścia na świat malucha. W galerii, którą tworzy dla rodziny, nic nie jest przypadkowe, a już na pewno nie kolejność zdjęć. Przechodzenie procesu krok po kroku za pomocą zdjęć to cała magia, która zostaje na lata z rodziną.
Co ciekawe, mężczyźni, którzy jak wspominała fotografka, bywają na początku mocno sceptyczni, finalnie są bardzo zadowoleni. Ba! Często to oni jako pierwsi odzywają się do Ani z podziękowaniami i jako pierwsi publikują kadry.
- Dziękują nie tylko za sesję, ale też za mentalne wsparcie. Dla nich to też nie jest łatwe, gdy widzą jak ich partnerka cierpi w skurczu, bo chcieliby wziąć ten ból na siebie, a nie mogą. I przez to często czują się niepotrzebni. Ostatnio jeden z panów, któremu rodziło się trzecie dziecko, po wszystkim napisał mi, że nie tylko byłam fotografką, ale też towarzyszką, że zmieniłam dynamikę tego porodu, w takim pozytywnym sensie. A miał porównanie! Przebywamy razem wiele godzin, rozmawiamy o dzieciach, o wakacjach, żartujemy... Ten czas trochę inaczej wtedy płynie. Inny pan odezwał się do mnie i napisał dzięki tym zdjęciom widzi, że też uczestniczył w porodzie, a nie tylko stał jak kołek. Takie opinie i szczęście na twarzach ludzi daje mi życiowy zastrzyk energii. Po to to robię - kwituje Ania Wibig.
Ania Wibig – fotografka specjalizująca się w reportażach z narodzin, założycielka marki Obiektywnie Najpiękniejsze dedykowanej właśnie fotografii narodzin, prekursorka tego nurtu w Polsce. Nagradzana w polskich i międzynarodowych konkursach fotograficznych, jej zdjęcia publikowane są w polskich i zagranicznych portalach oraz czasopismach.
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was! Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl.