Dotyka więcej kobiet, niż myślimy. "Żaden lekarz nie rozpoznał u mnie depresji poporodowej"
– Pamiętam pacjentkę, która trafiła na oddział zamknięty. Była bardzo ambitną kobietą, w trakcie habilitacji na politechnice. Nie wytrzymała psychicznie, musiała przestać karmić, dziecko oddała ojcu – opowiada ginekolożka dr Ewa Kuś. Kobiet, które mierzą się z depresją poporodową jest więcej, niż myślimy.
23.02.2023 13:49
23 lutego obchodzimy Światowy Dzień Walki z Depresją - to dobry pretekst, by przypomnieć o problemie, z którym mierzy się wiele Polek. Ale nie tylko, bo depresja poporodowa dotyka również mężczyzn.
– Miałam chyba wszystko, co o depresji poporodowej piszą w książkach i internecie: zmęczenie, znużenie, brak apetytu, płaczliwość, rozdrażnienie, wściekłość, dramatyczny spadek samooceny. Byłam przekonana, że nie umiem zajmować się własnym dzieckiem. Wyjście z wózkiem na spacer było ponad moje siły. Chciałam zniknąć – opowiada Aniela (imię zmienione), 32-latka, która na depresję poporodową zachorowała osiem lat temu, po urodzeniu pierwszego dziecka.
– Nikt nie zorientował się, że coś jest nie tak. Ja na początku myślałam, że to tzw. baby blues i sądziłam, że przejdzie. Tylko że czas mijał, a ja zamiast lepiej czułam się gorzej. Moje poczucie własnej wartości spadło do zera – dodaje.
Aniela zapewnia, że dziecko było wyczekane i chciane. Wieść o ciąży ją i męża bardzo ucieszyła. W ciągu dziewięciu miesięcy czuła się świetnie, miała mnóstwo energii i była dobrej myśli, że sobie poradzi. Jednak zderzenie z rzeczywistością nią wstrząsnęło. – Pierwsze trzy miesiące życia mojego synka to był jakiś koszmar. Miał kolki, więc ciągle płakał, nie spał po nocach, w dzień też prawie wcale, nie chciał smoczka, tylko pierś, na której wisiał, a i tak słabo przybierał na wadze – wspomina Aniela.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Nie miała do kogo zwrócić się po pomoc, bo mieszkała w Poznaniu, a jej bliscy w Rzeszowie. Mąż całymi dniami siedział w pracy. – Wpadłam w błędne koło. Jadłam byle co, w biegu. Mało wychodziłam na spacery z dzieckiem, więc zaczęłam tyć, co dodatkowo pogarszało moje samopoczucie. Raz pomyślałam nawet, że najlepiej byłoby zniknąć, bo wtedy miałabym święty spokój i wszystko by się skończyło. Wtedy dotarło do mnie, że to myśli samobójcze i sprawa jest poważna.
Nie ma się czym przejmować
Od 2019 roku zgodnie z nowym standardem opieki okołoporodowej pacjentka powinna być zbadana pod kątem ryzyka zachorowania oraz nasilenia objawów depresji – na początku ciąży, pod koniec i w pierwszym miesiącu po rozwiązaniu. Służą do tego takie narzędzia jak skala depresji Becka oraz Edynburska Skala Depresji Poporodowej. Ale gdy Aniela urodziła swojego pierwszego syna, jeszcze to nie funkcjonowało.
– Gdy na wizycie kontrolnej, będąc w połogu, opowiedziałam mojemu ginekologowi, jak się czuję, zbagatelizował to. Uznał, że to normalne i mam się nie przejmować – wspomina 32-latka.
Jakiś czas po porodzie Aniela była też u dermatologa i alergologa. – Siedziałam na tamtych wizytach jak trup, czułam się i wyglądałam jak zwłoki, ale nikt mnie o nic nie zapytał, niczego nie zasugerował. Wypisali mi recepty na maści i do widzenia.
Miały miesiące, stan Anieli się nie poprawiał. – Już nawet mąż zauważył, że coś się ze mną dzieje, ale odpowiedziałam, że jestem po prostu zmęczona. Całkiem zamknęłam się w sobie – nie kryje kobieta. Dopiero przyjaciółka, do której przestała się odzywać, wyczuła, że coś nie gra. Leczyła się na depresję, więc szybko skojarzyła, że Aniela też zachorowała. Nie na schorzenie dermatologiczne czy związane z alergią. Na depresję poporodową.
Lekarz musi mieć wprawę
Według Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) u kobiety pierwszy moment zachorowania na depresję to często okres okołoporodowy. Także członkowie Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego dostrzegają związek pomiędzy zaburzeniami nastroju a urodzeniem dziecka.
Na pierwszą wizytę ginekologiczną kobieta trafia ok. 6–8 tygodni po porodzie. – Często jest jeszcze wtedy na tzw. hormonalnym haju. Okscytocyna i prolaktyna robią swoje. Poza tym matka, zwłaszcza pierworódka, bardzo często robi dobrą minę do złej gry: ma ambicje, żeby być supermamą, chce, żeby jej dziecko było zadbane, wykarmione, a zderza się z życiem i trudną rzeczywistością – tłumaczy dr n. med. Ewa Kuś, ginekolożka w Grupie LUX MED, dodając, że ginekolog nie jest psychoterapeutą czy psychiatrą i depresji poporodowej faktycznie może u kobiety… nie rozpoznać.
– To wymaga wiedzy i doświadczenia. Trzeba się wsłuchać w to, co mówi pacjentka. Nie wszystkie objawy kojarzą nam się z depresją. Mnie zajęło trochę czasu i wysiłku, żeby nauczyć się rozpoznawać depresję u swoich pacjentek, w tym depresję poporodową – wyjaśnia ginekolożka.
Dr Ewa Kuś wspomina pacjentkę, u której od razu zauważyła dziwne zachowanie. – Płakała, mówiła, że z niczym nie może sobie poradzić, nie może ogarnąć domu ani dziecka, że wszystko jest dla niej trudne. To był dla mnie sygnał alarmowy, że to może być depresja poporodowa – opowiada pani doktor.
– Pamiętam też pacjentkę, która trafiła na oddział zamknięty. Była bardzo ambitną kobietą, w trakcie habilitacji na politechnice. Nie wytrzymała psychicznie, musiała przestać karmić, dziecko oddała ojcu. Miała psychozę depresyjną. Kilkakrotnie widziałam pacjentki z głęboką depresją, które skierowałam do psychiatry i one się leczą do tej pory. Ale żeby móc to rozpoznać, trzeba mieć pewną wprawę – uważa dr Ewa Kuś.
Czytaj także: Cierpiała od dziecka. Po latach postawiono jej diagnozę
Dlaczego pani tak zaznacza?
U Anieli istotne znaczenie miała rozłąka z bliskimi. – Jak mam zdzwoniła i pytała, jak się czuję i jak Staś, odpowiadałam, że wszystko dobrze. Łatwo było udawać – nie kryje kobieta. Mąż też przyjął tłumaczenie, że jest zmęczona macierzyństwem. Nie drążył tematu. – Byłam przez jakiś czas na grupie na Facebooku dla mam, ale to tylko pogorszyło moje samopoczucie. Matki opisywały choroby swoich dzieci, jakieś straszne dolegliwości. Pomyślałam, że ja tak nie mam, więc powinnam się cieszyć, a nie potrafiłam – wspomina Aniela.
Zarówno dr Ewa Kuś, jak i Joanna Frejus, psycholożka i psychoterapeutka oferująca wsparcie matkom, w sieci znana jako "O matko, depresja", przyznają, że zaburzenia nastroju u kobiet po porodzie wciąż otoczone są silnym tabu.
– Z doświadczenia klinicznego wiem – mówi Joanna Frejus – że zdarzają się lekarze, którzy z jakiegoś powodu sugerują, żeby dysymulować, czyli zaznaczać w formularzu odpowiedzi, które wskazywałyby na samopoczucie lepsze niż faktyczne. Gdy podsuwają pacjentce np. skalę depresji Becka, potrafią powiedzieć: dlaczego pani tak zaznacza, po co to pani? Teraz będę musiał skierować panią do psychiatry. Niestety, słyszałam o takich sytuacjach od niejednej pacjentki.
Zdaniem Joanny Frejus trudności emocjonalne okresu okołoporodowego bardzo często są traktowane "po macoszemu". – Pacjentki słyszą, że to normalne, że tak się czują, że to hormony i że przejdzie. Lekarze często nawet jeśli potrafią, to i tak nie próbują różnicować fizjologicznego stanu, jakim jest baby blues, od depresji, z góry zakładając, że to to pierwsze. Niestety, takie podejście sprawia, że wiele pacjentek, które wymagałyby profesjonalnego wsparcia, nie jest kierowanych na psychoterapię.
Źle działa też system. – Brakuje specjalistek i specjalistów zajmujących się tematem okołoporodowym, brakuje miejsc, do których można by takie pacjentki kierować. Bo skierowanie do gabinetu wiąże się z oczekiwaniem kilkumiesięcznym, czasem kilkuletnim. Znam przypadki, w których pacjentki z podejrzeniem depresji poporodowej czekały na rozpoczęcie psychoterapii trzy lata! Jedna w międzyczasie zdążyła zajść w kolejną ciążę, poronić ją, jeszcze raz zajść ciążę, urodzić dziecko i dopiero rozpocząć terapię – opowiada Joanna Frejus.
I wreszcie czubek góry lodowej, czyli ukrywanie swoich uczuć oraz objawów przez matki. – To przez media społecznościowe i oczekiwania społeczne – mówi wprost dr Ewa Kuś. – Jak ma się czuć zmęczona, zaniedbana matka, kiedy widzi, że Małgorzata Rozenek po porodzie wygląda jak milion dolarów? To są nieprawdziwe obrazy, które pogłębiają spadek nastroju.
Wciąż żywy jest też kult matki-Polki. Przekaz społeczny jest taki, że matka musi dać radę. Dr Ewa Kuś: – Wiele razy zdarzyło mi się, że sugerowałam pacjentce psychiatrę, mówiłam, że to, co czuje, nie jest normalne, ale słyszałam, że ona sobie poradzi, że jeszcze poczeka.
Joanna Frejus zauważa, że wiele matek nie opowiada o swoich odczuciach, bo i tak wie, że… nie otrzyma wsparcia. – Często ciążę prowadzi lekarz, którego pacjentka nie zna, nie ufa mu. A wypełnianie formularzy, w których padają pytania m.in. o myśli samobójcze, jest bardzo trudne. Poza tym społeczny przekaz jest taki, że macierzyństwo to coś naturalnego, a urodzenie dziecka stanowi dla kobiety wielką radość. W tej narracji nie ma miejsca na smutek ani złość.
Dlatego dr Ewa Kuś podkreśla, żeby w gabinecie lekarskim zawsze mówić wprost o swoich objawach. Nie ukrywać ich, nie wstydzić się. Joanna Frejus jest tego samego zdania.
Aniela wyszła z depresji poporodowej dzięki lekom i psychoterapii. Jest mamą dwójki dzieci. Uśmiechniętą.
Jeśli znajdujesz się w trudnej sytuacji i potrzebujesz rozmowy z psychologiem, zadzwoń pod bezpłatny numer 116 123 lub 22 484 88 01. Listę miejsc, w których możesz szukać pomocy, znajdziesz też TUTAJ.
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was! Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl.